Wimbledon. Brytania liczy na Murraya

W środę męskie ćwierćfinały Wimbledonu. Rafaela Nadala pobolewają kolana, Roger Federer gra chimerycznie, Andy Murray jako jedyny nie stracił jeszcze seta. Czy Szkot wytrzyma ciężar spojrzenia Wielkiej Brytanii?

"Została nam już tylko jedna szansa na sportową radość tego lata" - pisze "The Telegraph" pod zdjęciem Murraya, który w 1/8 finału pokonał w poniedziałek dwumetrowego Amerykanina Sama Quereya, rywala na trawie bardzo niebezpiecznego, zwycięzcę niedawnego turnieju w Queen's Clubie.

Po odpadnięciu z mundialu angielskich piłkarzy w telewizji i gazetach na Wyspach powoli zaczyna królować Szkot. Brytania czeka na męski triumf w Wielkim Szlemie od 1936 roku, gdy Fred Perry po raz ostatni wygrał US Open. Do rozczarowań w Wimbledonie Brytyjczycy zdążyli się już przyzwyczaić mniej więcej tak, jak do porażek piłkarzy, ale w tym roku znów zaczynają powoli wierzyć, że się uda. Murray rzeczywiście gra wyśmienicie. Przez cztery rundy przefrunął bez straty seta, raptem dwukrotnie gubiąc w ogóle swoje podanie. Jest szybki, rusza się pewnie, specjalnie się też nie zmęczył, na korcie spędził najmniej czasu ze wszystkich - nieco ponad siedem godzin. Wszyscy podkreślają też, że rozstawiony z czwórką Szkot ma wymarzone losowanie, bo o półfinał zagra z Jo-Wilfriedem Tsongą, Francuzem wagi ciężkiej, ale raczej specjalistą od kortów twardych niż trawy. Zwinny jak kot Murray powinien sobie z nim poradzić.

Murrayowi może sprzyjać słabość faworytów, o ile nie jest fatamorganą. Rafael Nadal w III rundzie z Niemcem Philippem Petschnerem wyglądał bowiem jak siedem nieszczęść, rozbolało go kolano i łokieć, a z jego słów na konferencji wynikało, że lada chwila może się wycofać. Ale w kolejnej rundzie Hiszpan odżył i zmiażdżył w trzech setach Paula-Henri Mathieu. Być może ożywiła go piosenkarka Shakira, która wpadła obejrzeć jego mecz, a być może jest tak, jak mówił Niemiec Petschner, że bolące kolana to zasłona dymna. W środę dla Nadala chwila prawdy - o półfinał gra z Robinem Soederlingiem, kolejnym tenisowym osiłkiem wagi superciężkiej. Jeśli kolana Nadala przetrzymają, może będzie to znaczyć, że mogą wytrzymać wszystko.

Z Federerem też właściwie nic nie wiadomo. W pierwszych rundach się męczył, tracił sety, aż nagle przestał, i dwa ostatnie pojedynki wygrał już w stylu mistrzowskim. Nie tyle biegał, co unosił się nad kortem, rozdając uderzenia bajeczne. - Ważne jest, żeby forma rosła - uśmiecha się Szwajcar zagadkowo. Tak jak Nadala czeka go trudny test - Tomas Berdych, półfinalista Rolanda Garossa. Czech wygrał ostatnie spotkanie z Federerem w marcu w Miami, ale jego znakiem rozpoznawczym, poza atomowym serwisem, bywa też słaba głowa do wielkich meczów.

Szwajcara pytano na konferencji prasowej o powtórki wideo, bo wiadomo, że jest ich przeciwnikiem w tenisie. Czy w piłce są potrzebne? - W piłce tak, bo jeden nieuznany gol może zdecydować o wyniku meczu, w tenisie jeden autowy forhend po linii o niczym nie przesądzi - stwierdził Federer.

W ostatnim ćwierćfinale zmierzą się Novak Djoković i największa sensacja turnieju, czyli Tajwańczyk Lu Yen-hsun (ATP 82). Pogromca Michała Przysiężnego i Andy'ego Roddicka wzruszył się na konferencji prasowej, dedykując ostatnią wygraną swojemu zmarłemu ojcu, a potem rozbawił dziennikarzy, opowiadając, że nikt inny nie umie tak dobrze... łapać kurczaków, bo jego rodzina miała na Tajwanie firmę sprzedającą żywe zwierzęta do przetwórni. Na tym dorobił się jego ojciec, nim zachęcił syna do uprawiania tenisa. Lu jest pierwszym tenisistą z Azji w półfinale Wimbledonu od 1995 r., gdy do tej fazy doszedł Japończyk Shuzo Matsuoka.

Więcej o:
Copyright © Agora SA