Zobacz skrót meczu na www.ekstraklasa.tv ?
Przyjazd do Krakowa zapowiedziało 17 zagranicznych skautów, w tym współpracujący z Chelsea, PSV i Fiorentiny. Zapewne wyjechali z pustymi notatnikami i nauczką, że wizyty na meczach polskiej ekstraklasą to strata czasu.
Spotkanie to z hitem np. ligi angielskiej wspólną miało tylko nietypową porę rozpoczęcia (godz. 16), przez co zawodnicy narzekali na wysoką temperaturę. Inne alibi to paraliżująca stawka, idealne rozpracowanie taktyczne i walka na całego w środku pola. Zagraniczni przedstawiciele byli jednak bezwzględni, a jeden z nich miał porównać polski mecz na szczycie ze spotkaniami oglądanymi na Węgrzech czy Słowacji. - To możliwe. Ale skoro tak twierdzą, to niech tam jeżdżą - wypalił Patryk Małecki, napastnik Wisły.
Lech, który miał grać superofensywnie i straszyć swoim "Fantastischen Vier" (kwartet Robert Lewandowski, Sławomir Peszko, Siergiej Kriwiec i Semir Sztilić), stworzył raptem trzy sytuacje i tylko raz zmusił Mariusza Pawełka do wysiłku. Do śmielszych ataków nie zachęciła ich nawet obecność obrońcy Mariusza Jopa, który grał pierwsze spotkanie od kilku miesięcy. Stilić w defensywie tradycyjnie nie zamierzał pobrudzić koszulki, do ataku wnosił niewiele więcej. Kriwiec był niewidoczny, a kiedy miał piłkę meczową, kopnął bliżej autu niż bramki. - To była kluczowa sytuacja. Niestety, jej nie wykorzystaliśmy - przyznał Jacek Zieliński, trener Lecha.
Wisła grała jakby bez napastników. Gdyby za Pawła Brożka i Rafała Boguskiego wpuścić obrońców, to pewnie radziliby sobie niewiele gorzej. Krakowianie próbowali zaatakować rywala skrzydłami, ale żaden z pomocników nie błysnął. Kilometry nabijał niezmiernie ambitny Radosław Sobolewski, ale w ofensywie nie jest orłem, a z czasem zaczął opadać z sił.
Mocno irytujące było wykonywanie stałych fragmentów gry przez oba zespoły. Piłki latały na wysokości trzeciego piętra i na ogół lądowały w rękach bramkarzy. Wisła tradycyjnie próbowała dośrodkowywać na Marcelo, ale to rozwiązanie znają nawet kibice okazyjnie oglądający ekstraklasę.
Spisali się tylko bramkarze. Pawełek i Krzysztof Kotorowski to granaty, które mogą eksplodować w najmniej oczekiwanym momencie, ale w sobotę - jako jedni z niewielu - nie zawiedli. - Zapowiadany hit trochę rozczarował, wielkiego futbolu nie było. Z dużej chmury spadł mały deszcz - potwierdził Zieliński.
Przed meczem obie drużyny zapewniały, że interesuje je tylko wygrana. Tymczasem w końcówce Pawełek do granic opóźniał złapanie piłki, a Serweryn Gancarczyk z Lecha długo analizował do kogo rzucić z autu. Zespoły panicznie bały się straty gola, bo musiałyby stawić czoła drużynie, która jeszcze bardziej zamurowałaby bramkę.
Taka taktyka zaskakiwała zwłaszcza w przypadku Lecha. Remis sprawił, że pięć kolejek przed końcem ciągle traci cztery punkty do Wisły. - Taki wynik niewiele nam daje, ale za trzy tygodnie sytuacja może być zupełnie inna. Musimy czekać na megabłąd rywala, a sami nie możemy się potknąć - zaznacza Zieliński.
Henryk Kasperczak, szkoleniowiec Wisły: - W takim razie czekamy na pomyłkę Lecha. Najważniejsze, że utrzymaliśmy przewagę, choć punkt całkowicie mnie nie satysfakcjonuje. Walka o mistrza będzie trwała do końca.
Patryk Małecki, pomocnik Wisły
Przed meczem mówiliśmy, że wygra ten, kto pierwszy strzeli bramkę, i pewnie to by się sprawdziło. Skończyło się 0:0, ale chyba stworzyliśmy trochę więcej sytuacji. Przede wszystkim staraliśmy się nie popełnić błędu i zagrać na zero z tyłu. Zostało pięć kolejek do końca i rozdajemy karty. Wygrywana przybliżyłaby nas do mistrzostwa, ale jak się nie dało zwyciężyć, to trzeba było zremisować.
Piotr Brożek, obrońca Wisły
Spotkały się dwie bardzo dobre drużyny, które mają solidne i szczelne defensywy. Stąd taki obraz gry i wynik meczu. Chyba nikt nie spodziewał się spotkania, jak np. z Piastem Gliwice, w którym oczekuje się od nas ciągłych ataków. W takich spotkaniach często pada jedna bramka. Musimy szybko się pozbierać i w kolejnej kolejce wygrać z Piastem. Większość drużyn jeszcze ma o co walczyć. Połowa gra o utrzymanie, prawie połowa o puchary. Z każdą z tych drużyn czeka nas ciężka przeprawa.
Krzysztof Kotorowski, bramkarz Lecha
Wisła po remisie na pewno nie płacze, bo ciągle musimy ją ścigać. Obie drużyny były przygotowane taktycznie, wiedzieliśmy o rywalu wszystko, ale rywale też odrobili pracę domową. Wiedzieli, że mamy świetnych skrzydłowych i supersnajpera z przodu. Znaleźli sposób, by nas podejść. Mocno motywowaliśmy się w szatni, ale niewiele nam wychodziło.
Sławomir Peszko, pomocnik Lecha
Chyba ten mecz został za bardzo napompowany przez media, bo okazał się kolejnym spotkaniem ligowym. W pierwszej połowie Wisła miała więcej okazji, ale po przerwie mieliśmy jedną stuprocentową.
na Legię spokojniej. Umiarkowanie czytaj tutaj ?