Radwańska jak Clijsters i Federer

- Nie podpiszemy kontraktu reklamowego, który zabierze nam niezależność. Nikt nie będzie mówił Agnieszce, gdzie ma grać i jak trenować. Ona i ja się na to nie godzimy - mówi Robert Radwański, ojciec i trener 10. rakiety świata

Jakub Ciastoń: Spodziewał się pan, że sezon w wykonaniu Agnieszki będzie tak dobry?

Robert Radwański, ojciec i trener Agnieszki Radwańskiej : Chyba nikt się nie spodziewał. Teraz celem jest utrzymanie się w pierwszej dziesiątce, co nie musi być łatwe. Oczywiście, jeśli Agnieszka skończy kolejny rok na 12. miejscu, to płakać nie będziemy. Za porażkę uznałbym spadek na 30. pozycję.

Najmilszy moment?

- Zwycięstwo z Kuzniecową w czwartej rundzie Wimbledonu. Świetny mecz. Agnieszka wyszła z dołka i wygrała. Mecz był na korcie centralnym. Wielu dobrych tenisistów nigdy tam nawet nie zagrało.

Najgorszy moment?

- Porażka z Katariną Srebotnik w Zurychu. Agnieszka przegrała wygrany już mecz.

Igrzyska?

- Też się nie powiodło. Ale Pekin był bardzo dobrym doświadczeniem dla Agnieszki. Poznała innych sportowców. Uświadomiliśmy też sobie, jak strasznie biedny jest polski sport. Jeszcze bardziej doceniamy to, co nam się już udało.

Radzicie sobie z rosnącym zainteresowaniem? Agnieszka trafia na okładki, był u was nawet CNN.

- To część naszej pracy. Jeśli trzeba, to ja jestem ten opryskliwy, biorę wszystko na siebie, bo nie zawsze jest czas na wywiady.

Nie chcecie wynieść się do Monte Carlo?

- Była taka koncepcja, ale Sejm wyszedł nam naprzeciw i obniżył podatki. Jeśli nie będzie takiej konieczności, to nie zostawimy Krakowa. Cały rok spędzamy na walizkach, więc w domu czujemy się najlepiej. Na wycieczkę wolimy pojechać do Nowego Targu, a nie Monte Carlo.

Coś się zmieniło w tenisie Agnieszki przez ten rok?

- Wydoroślała, wzmocniła się fizycznie. Z miesiąca na miesiąc lepiej serwuje. Poprawia wszystkie uderzenia, ma więcej automatyzmu. Ograła się na wielkich imprezach, walczyła już o półfinały Wielkiego Szlema.

Przyzwyczailiście się do tych narzekań na serwis?

- Ci, którzy tak zaciekle go krytykują, mało znają się na tenisie. Nawet drugi serwis Agnieszki jest całkiem dobry. Jasne, że to nie petarda jak u Venus Williams, ale jak na takie warunki fizyczne Agnieszka serwuje kąśliwie. To tak jak w siatkówce: można przyłożyć od góry z całej siły, ale można posłać lekką, podkręconą bombę z dołu. Jeden i drugi sposób jest nieprzyjemny. Nad serwisem ciągle jednak pracujemy.

Agnieszka nie ma sponsora, nie ma kontraktu na stroje. Jest właściwie jedyną tenisistką w dziesiątce bez tego typu umów.

- Skończył się kontrakt z Prokomem. Szukamy nowego reklamodawcy, ale nie sponsora.

Na czym polega różnica?

- Sponsor to jest ktoś, kto wpływa na sportowca. Mówi mu, gdzie ma grać, co ma robić. My sponsora nie potrzebujemy, co najwyżej reklamodawcy. Agnieszka ma do sprzedania dwa miejsca na reklamę na stroju, no i sam strój, bo przecież gra bez kontraktu z firmą odzieżową.

Prokom nie był sponsorem?

- Ryszard Krauze do niczego się nie wtrącał, sami decydowaliśmy, jak trenować, gdzie grać i jak kierować karierą.

Dlaczego Agnieszka nie chce się wiązać z agencjami menedżerskimi: IMG, SFX, Octagonem? Prawie wszyscy tenisiści z czołówki prowadzą swoje interesy za pośrednictwem agencji.

- Agencje to pośrednicy, a w handlu od wieków wiadomo, że najlepszy interes to interes robiony bez pośredników.

Wszyscy robią błąd poza wami?

- Kontrakt z agencją to cyrograf. Owszem, załatwią ci umowy i pieniądze, ale od tego momentu jesteś "ich" zawodniczką. Musisz grać tam, gdzie ci każą. Agencje mają też wpływ na obsadę sztabu szkoleniowego. Mogą zmienić trenera. Nie zgadzamy się na takie warunki, bo Agnieszka i ja chcemy być samodzielni w tym, co robimy, decydować, jak trenujemy, gdzie gramy i z kim się przyjaźnimy.

Nawet jeśli tracicie przez to pieniądze?

- Agencje pośredniczące nie są nam potrzebne. Kiedyś można było jeszcze u nich załatwić dziką kartę do turnieju dla młodszej córki Uli. Ale dziś pozycja Agnieszki jak tak silna, że jestem w stanie, jadąc na jakiś turniej, wymóc na organizatorach, żeby dali też dziką kartę dla Uli.

Droga, którą idziecie, jest pionierska.

- Mało osób się na to decyduje. Ale np. Kim Clijsters do końca nie związała się z żadną agencją. Jej menedżerem i trenerem był ojciec. Trochę to trwało, zanim przyszli do niej reklamodawcy, ale w końcu przyszli. Podpisała m.in. kontrakt na stroje z Filą. Roger Federer związał się z IMG dopiero, gdy był numerem jeden na świecie i miał 24 lata. Wtedy już on dyktował warunki. Chcemy iść w ich ślady.

Wasz menedżer Victor Archutowski od kilku miesięcy powtarza, że negocjuje kontrakt na stroje dla Agnieszki. Taka umowa miałaby być warta nawet milion dolarów rocznie. Ale efektów nie widać. Da się podpisać taki kontrakt bez pośredników?

- Clijsters podpisała. Jesteśmy otwarci na rozmowy z każdym, ale stawiamy warunek: nie chcemy pośredników. Patologia systemu polega na tym, że największą siłą agencji jest ich oddziaływanie negatywne. Potrafią skutecznie do kogoś zniechęcać na zasadzie "ona nie jest nasza". Nie chcę wymieniać nazw firm, ale jestem cały rok na turniejach, przedstawiciele koncernów odzieżowych przechodzą metr ode mnie. Znam angielski, niemiecki. Dlaczego nikt nie podejdzie? Przecież ja nie gryzę.

Kilka ofert jednak było, ale je pan odrzucił?

- Była propozycja kontraktu na stroje od chińskiej firmy. Ale potem okazało się, że stoi za tym pośrednik. Koniec rozmów.

Żadna oferta nie była na tyle atrakcyjna finansowo, żeby zmienił pan zdanie?

- Nie zgadzamy się na mechanizm oddawania pośrednikowi pieniędzy za nic.

A jeśli sami skontaktujecie się z centralą Adidasa, Nike czy Lacoste? Nie podpiszą kontraktu z Radwańską?

- Nie chcę używać nazw, bo to się może kiedyś obrócić przeciwko córkom, ale generalna zasada jest taka, że centrala odsyła wtedy do polskiego oddziału, a ten rozkłada ręce, że może podpisać umowę, ale w lokalnej skali. Taki kontrakt nas nie interesuje, bo Agnieszka gra na całym świecie. Będzie reklamować stroje tej firmy wszędzie, a nie tylko w Polsce.

Nie jest pan w tym wszystkim zbyt radykalny?

- Proszę mi wierzyć, że jestem normalny. To system jest nienormalny.

Skąd się więc biorą informacje, także w polskich mediach, że tracicie pieniądze albo macie kosmiczne wymagania?

- Może nie wszyscy wiedzą, jak to działa. Wcale nie mamy wygórowanych oczekiwań. To nie jest tak, że Radwańskim odbiła palma i oczekują złotych gór. Znamy rynek, bo cały rok jeździmy po świecie i rozmawiamy z różnymi ludźmi. Nasze oczekiwania mieszczą się w standardzie innych dziewczyn z czołówki.

Jest teraz szansa na jakiś kontrakt dla Agnieszki?

- Na razie szykuje się kilka mniejszych umów lokalnych, m.in. z firmą produkującą buty i farmaceutyczną. Na większy kontrakt spokojnie zaczekamy.

Skoro Agnieszka jest już 10. na świecie, to może przydałby się też większy sztab ludzi? Taki Andy Murray ma koło siebie co najmniej 10 osób.

- My też mamy sztab. Jestem ja, moja żona, menedżer Victor Archutowski, Agnieszka i Ula. To całkiem spory sztab dorosłych ludzi, którzy świetnie znają się na tenisie. Nie wydaje mi się, żeby była potrzeba dołączania kogoś do tego grona. Jasne, że czasem potrzebni są sparingpartnerzy albo ktoś od przygotowania fizycznego, ale proszę wierzyć, że mamy takie osoby na każdym turnieju.

W tym sezonie Agnieszka zagrała w 25 imprezach, pod koniec narzekała na zmęczenie. Czy teraz będzie mniej grania?

- Będzie grała mniej, bo jako 10. rakieta świata Agnieszka musi startować tylko w największych imprezach. Jest sporo ograniczeń, nie może np. zagrać w małym turnieju w Pattaya, choć chciałaby bronić tam tytułu. Z mniejszych imprez zagra na pewno w Warszawie, bo to jedyny turniej w Polsce.

Jak pan ocenia sytuację w czołówce kobiecego tenisa?

- Zaskoczyło mnie odrodzenie sióstr Williams. Serbki też pewnie będą się dalej trzymać mocno. Liczę także na atak młodych. Ciekawy jestem, co pokażą Azarenka i Wozniacki. Ale Agnieszka też nie pokazała wszystkiego.

Najbliższe plany?

- W styczniu lecimy do Australii. Sezon zaczniemy w Sydney. Teraz jesteśmy w Krakowie, ale nie próżnujemy. Agnieszka i Ula chodzą na zajęcia ze sztuk walki. Wpadłem na taki pomysł urozmaicenia treningu, gdy nasza trenerka od przygotowania fizycznego musiała wziąć wolne, bo jest w ciąży. Zajęcia prowadzi trener Józef Pietras, wybitny specjalista od MMA [mixed martial arts]. Jest zdziwiony, że dziewczyny tak szybko się uczą.

Oprócz tego macie normalny trening?

- Jasne, nie odpuszczamy. Trenujemy w hali na Rakowickiej. To teren wojskowy, ale byłem kiedyś w czerwonych beretach razem z Mietkiem Bieńkiem [gen. Mieczysław Bieniek, dowódca Wielonarodowej Dywizji Sił Stabilizacyjnych w Iraku], więc wpuszczają nas bez problemu. W Krakowie nie ma twardych kortów. Trenujemy więc na nawierzchni dywanowej, trochę zbliżonej do trawiastej. Śmieję się, że to od tego Agnieszka i Ula są tak dobre na Wimbledonie. Ale spokojnie, przed samym wyjazdem potrenujemy na hardkorcie poza Krakowem.

Co dalej z pana młodszą córką Urszulą? W jej wieku Agnieszka była wyżej niż na 130. miejscu.

- Ula zdała właśnie próbną maturę, wynik z angielskiego miała najlepszy w całej szkole. Jestem z tego tak samo dumny jak z wygranej w dużym turnieju. Nie jest tajemnicą, że Ula ma inny charakter. Nie ma tego wewnętrznego spokoju, który na korcie tak pomaga Agnieszce. Ale w tym roku bardzo wydoroślała. Jeśli jeszcze się trochę uspokoi, to nie mam wątpliwości, że będzie w przyszłości grać tak samo dobrze jak Agnieszka. Ula ma zadatki na ten sam poziom. Potrafi grać agresywnie, a do tego umie kontrolować grę. Ma też kopyto w ręce, potrafi zaserwować ponad 180 km/godz. Agnieszka nie ma takiego serwisu. Cel dla Uli na ten rok to awans do pierwszej setki. I to nie na pozycję 99., ale znacznie wyżej.

Copyright © Agora SA