Jak koszykówka na dno spadała

Dziesięć lat temu miała wielkie pieniądze, gwiazdy i popularność. Dzisiaj koszykówka jest na marginesie polskiego sportu.

Noculak: Nie wykorzystano energii lat 90.

Jej miejsce na szczycie zajęła siatkówka, której wartość medialna jest już porównywalna z piłką nożną. Koszykówka stała się sportem lokalnym i małomiasteczkowym - Wrocław, Kraków, Lublin, Szczecin, Toruń, Bydgoszcz nie mają zespołów choćby na zapleczu ekstraklasy. Reprezentacja od niemal 30 lat nie wyściubiła nosa na mecz o punkty poza Europę, przeciętny kibic sportu nie wymieni żadnego Polaka grającego w kraju, młodych talentów nie widać, a wyniki oglądalności są porażające.

A przecież to ta sama koszykówka co w latach prosperity - szybka, kontaktowa, z miejscem na finezję i twardą obronę. Wsady, popisy strzeleckie, zwroty sytuacji, emocje w dogrywkach - to można oglądać także w Polsce. Świat koszykówką wciąż jest zafascynowany - Pau Gasol, Manu Ginobili, Dirk Nowitzki, Tony Parker czy Yao Ming to w swoich krajach gwiazdy nie mniejsze od piłkarzy. W Polsce Marcin Gortat, Filip Dylewicz czy Maciej Lampe są daleko za Adamem Małyszem czy Tomaszem Gollobem.

Co się stało z naszą koszykówką? Powodów upadku jest wiele, nawet sejmowa polityka.

Reprezentacja drużyną sezonową

Kadra to koło zamachowe większości dyscyplin - siatkówkę napędzały pojedynki w Lidze Światowej, osiągnięcia Złotek na mistrzostwach Europy, wreszcie srebro panów w mistrzostwach świata. Zainteresowanie piłkarzami ręcznymi wywołało wicemistrzostwo świata, a potem walka na igrzyskach. Sukcesy polskich reprezentantów zbudowały wielką popularność skoków narciarskich i Formuły 1.

Tymczasem kadra koszykarzy to drużyna sezonowa. Zgrupowanie zaczyna się w lipcu, pojedyncze spotkania o punkty rozgrywane są na przełomie sierpnia i września, potem kadra zapada w wyjątkowo długi zimowy sen. To efekt reorganizacji kalendarza rozgrywek na całym świecie - od kiedy w NBA grają najlepsi zawodnicy globu, mecze międzypaństwowe odbywają się tylko poza sezonem amerykańskiej ligi. On jest nienaruszalny, i to się raczej nie zmieni.

Na dodatek eliminacjami do mistrzostw świata lub igrzysk są mistrzostwa Europy - dla Polaków szczytem marzeń był ostatnio awans na turniej kontynentalny. Atrakcyjnych spotkań ze światowymi potentatami praktycznie nie grają.

Specjalista od marketingu: Nie widzę rozwoju

Nie ma szkoły

Na mistrzostwach Europy w 1997 roku, kiedy Polska była o krok od półfinału, bardzo silny trzon tworzyli Adam Wójcik, Maciej Zieliński, Piotr Szybilski, Dominik Tomczyk, Mariusz Bacik i Andrzej Pluta. Zawodnicy na solidnym europejskim poziomie.

Od tamtej pory takiej grupy w Polsce nie wychowano, bo nikt nie zaprzątał sobie tym głowy. Coraz większe pieniądze w klubach w połączeniu ze stopniowym otwieraniem się granic sprawiły, że kluby hurtowo sprowadzały zawodników z zagranicy na testy, a znajdowały się nawet takie, które zostawiały sobie większą liczbę obcokrajowców, niż dopuszczał limit.

Dlatego takich koszykarzy, jakimi 20 lat temu byli Wójcik, Zieliński i Tomczyk, nie ma. Z jednej strony młodzież nie dostaje szansy, z drugiej - szkolenie stanęło w miejscu. PZKosz zmienia koncepcje organizacji ośrodków szkoleniowych, założył szkołę trenerów, ale w związku brakuje... wydziału szkolenia, który powinien opracować strategię rozwoju młodzieżowej koszykówki.

Jeklin: W lidze wszystko jest przechodnie

Kasa poszła w błoto

W 1999 roku PLK podpisała dwuletnią umowę z Kompanią Piwowarską, szyld rozgrywek zmieniono na Lech Basket Liga. Sponsor, który był drugim poważnym źródłem dochodu klubów (pierwszym była TVP), dawał milion dolarów rocznie do podziału. Pieniądze były poważne, ale brak marketingowego know-how, bagatelizowanie promocji, wreszcie brak wizji rozwoju sprawił, że cała kasa została zmarnowana.

Na dodatek w drogę koszykarzom weszła polityka - nowelizacja ustawy antyalkoholowej listopadzie 2001 roku spowodowała, że Kompania Piwowarska wycofała się ze sponsorowania ligi. To podcięło skrzydła kilku klubom (np. Brok Czarnym Słupsk albo Legii Królewskie Warszawa), ale był to wielki cios nie tylko dla koszykówki - wkład firm z tej branży w polski sport oceniano wówczas nawet na 20 mln dol.!

Po dwuletniej przerwie w 2003 roku sponsorem PLK została Polska Telefonia Cyfrowa (Era Basket Liga). Zarządzający ligą wiedzieli już, że pieniądze muszą być wydawane skuteczniej, ale nic z tego nie wynikało. Kasa z PTC była już o połowę mniejsza, a na dodatek trzeba było ją podzielić między PLK i PZKosz (już miał długi). Nie zainwestowano ani w lidze, ani w związku. Kolejny sponsor, Dominet Bank, to efekt osobistej znajomości szefa ligi z większościowym właścicielem banku. Umowa obowiązywała w latach 2005-08, ale pieniądze były już znacznie mniejsze.

Od 1 października PLK sponsora strategicznego nie ma. PZKosz - od lipca.

Szkoda, że państwo tego nie widzą

W 1998 roku finał Zeptera Śląsk Wrocław z Pekaesem Pruszków (4:3) przyciągał tłumy do hal, ale także przed telewizory, w których wielkie widowiska można było oglądać za pośrednictwem TVP.

Potem oglądalność zaczęła spadać, transmisji było mniej. Najgorsze dla ligi było jednak to, że w 2003 roku będącą już na kolanach dyscyplinę z ramówki TVP wyrzuciła sejmowa komisja śledcza wyjaśniająca aferę Rywina.

W latach 2006-08 prawa do transmisji miał Polsat, ale liga zdecydowała się na powrót do TVP - koszykarzom obiecywano relacje w pasmach lokalnych, ale na razie to dość niespotykane. Liga utknęła w trudno dostępnym TVP Sport, gdzie oglądają ją nieliczni. Szef ligi chlubi się tym, że powrót do TVP dał koszykówce obecność w głównych serwisach informacyjnych, co jego zdaniem buduje wartość medialną dyscypliny. Liczba ekspozycji, bo to zapewne ją ma na myśli prezes, nie ma jednak prostego przełożenia na wartość medialną.

Wojciech Wysocki: Bez Polaków odrodzenia nie będzie

NBA bez Jordana to nie to samo

Poważną przyczyną malejącego zainteresowania koszykówką jest koniec otwartych transmisji z najlepszej ligi na świecie. W latach 90. regularna obecność Michaela Jordana, Charlesa Barkleya czy Shaquille'a O'Neala na ekranach TVP miała przełożenie na liczbę koszy stawianych na osiedlach, dzieciaków, którzy garnęli się do treningów, i wypełnienie hal podczas meczów ligowych.

W latach 2001-03 NBA zniknęła z polskich ekranów (po TVP był TVN), by powrócić do Canal+, czyli kanału kodowanego, choć dostępnego w części kablówek. W międzyczasie w NBA nastąpiła zmiana pokoleniowa - Jordana, Barkleya, Pippena, Kempa czy Olajuwona zastąpiły inne gwiazdy, które jednak nie działają już tak na wyobraźnię odbiorców. To wystarczyło, aby minął zaraźliwy entuzjazm związany z NBA. Trzy polskie epizody za oceanem (Cezary Trybański, Maciej Lampe, obecnie Marcin Gortat) popularności tej lidze nie przysporzyły.

Ludzie PZKosz

Koszykarski boom przypadł na zakończenie kadencji wieloletniego prezesa PZKosz Kajetana Hądzelka. W 2000 roku zastąpił go 36-letni prawnik i były sędzia Marek Pałus, członek Komisji Prawnej FIBA. Wydawało się, że poruszający się ze swobodą po europejskich salonach prezes poprowadzi koszykówkę daleko, ale Pałus, który potrafił skutecznie lobbować za przyznaniem Polsce mistrzostw Europy w 2009 roku, finansowo związek pogrążył.

"Zarząd dobrany źle, fatalne wyniki sportowe, źle wybrani trenerzy kadry, marazm w dziale szkolenia i - mimo zadowolenia prezesa - ciągle za mało pieniędzy ściąganych do PZKosz przez marketing. Czy cokolwiek można więc ocenić pozytywnie?" - pytała "Gazeta" w grudniu 2005 roku.

Na początku 2006 roku, kiedy okazało się, że PZKosz ma ponad 4 mln zł długów, Pałus podał się do dymisji. Zastąpił go obecny prezes Roman Ludwiczuk - wałbrzyszanin, prezes miejscowego Górnika (przez rok łączył obie funkcje), były nauczyciel wychowania fizycznego, a potem producent okien, który z biznesu przebił się najpierw do lokalnej, a potem krajowej polityki. Od 2005 roku jest senatorem PO.

Ludwiczuk zaczął od sukcesów - sponsorem PZKosz został Prokom, który przez dwa lata wyłożył na wszystkie reprezentacje (ale i ligę) ok. 8 mln zł - pokrył długi i zapewnił reprezentacjom komfort przygotowań (za Pałusa zawodnicy rezygnowali z gry w kadrze, bo brakowało sprzętu). Nowym selekcjonerem został skuteczny Andrej Urlep, który pojechał z reprezentacją na zeszłoroczne ME.

Autorytarny styl rządzenia Ludwiczuka spowodował, że ze związku odeszło kilku wartościowych pracowników i były uzasadnione obawy, że nowa ekipa prezesa nie zdąży z przygotowaniami do ME. Ale wraz z odliczaniem gry do polskich ME, tempo i jakość pracy związku wzrasta. Ludwiczuk zajął się doraźnym naprawianiem dyscypliny, ale potrzebne są także działania długofalowe.

PLK nie ma szczęścia do szefów

PLK, która pod postacią spółki powstała w 1997 roku, przewodzili sędziowie - najpierw Wiesław Zych, potem Krzysztof Koralewski. W radzie nadzorczej najwięcej do powiedzenia mieli szefowie najsilniejszych wówczas klubów: Grzegorz Schetyna (Śląsk) i Janusz Wierzbowski (MKS Pruszków). O marketingu myślano lokalnie (Schetyna we Wrocławiu), w skali kraju nikt nie zaprzątał sobie tym głowy.

W 2002 roku wiceprezesem PLK został Artur Pacuła - wówczas 33-letni absolwent handlu zagranicznego w warszawskiej Szkole Głównej Handlowej, który wcześniej był m.in. dyrektorem ds. marketingu strategicznego w Sony Music Polska. Pacuła - człowiek spoza środowiska - docelowo miał być prezesem PLK.

To mogła być szansa, bo liga już wówczas była w kryzysie. Pacuła w ciągu czterech miesięcy przyspieszył rozmowy ze sponsorami, zadbał o stronę internetową ligi, a także relacje z mediami i fanami. W listopadzie 2002 roku mimo obowiązującego trzyletniego kontraktu znienacka zrezygnował z powodów prywatnych.

Prezesem PLK został 44-letni wówczas Wierzbowski - absolwent warszawskiego AWF, który jako szef klubu z Pruszkowa (mistrzostwa w latach 1995 i 1997) zajmował się wszystkim, od szukania zawodników po rozmowy ze sponsorami. Przez sześć lat szefowania spółce nie stworzył prężnego działu marketingu, nie zatrudnił specjalistów, a większość spraw załatwiał, wynajmując stosowne agencje. Koncepcja promocji ligi nie istnieje. Zauważył to Ludwiczuk, który planuje objęcie jedną strategią całej polskiej koszykówki.

Czy dzięki przyszłorocznym mistrzostwom Europy w Polsce nasza koszykówka odbije się od dna? Co zrobić, by wróciła na należne jej miejsce w polskim sporcie?

Czytaj za tydzień w "Gazecie Sport"

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.