Milczenie owiec, czyli Dziurowicz poszukiwany

Nazwać szefa polskiej piłki mafijnym przywódcą byłoby niezasłużonym pochlebstwem, Michał Listkiewicz sprawia raczej wrażenie zakładnika futbolowej szajki. Mafia to zresztą słowo za duże - kiedy Piotr Dziurowicz złamał zmowę milczenia i zaczął sypać, ani nie znalazł pod kołdrą końskiego łba, ani nawet nie dostał zawiniątka ze śniętą rybą. Znaczy - egzekucji nie będzie.

Całkiem jednak mafijnych skojarzeń nie odrzucimy, bo środowisko na wstrząsające wyznanie prezesa GKS Katowice zareagowało według najlepszych sycylijskich wzorców - solidarnie, jednomyślnie, stanowczo. Lektura prasy nie pozostawiała wątpliwości, że Dziurowicz to kreatura wyjątkowo obrzydliwa. Odsłanianiu jej prawdziwej, odrażającej twarzy przewodził Listkiewicz, ale o nim na końcu, bo mój ulubiony felietonista, tworzący dla "Przeglądu Sportowego" Antoni Piechniczek, zlustrował czarną owcę wśród działaczy chyba najwnikliwiej. Jak sam napisał - "z perspektywy wielopłaszczyznowych przemyśleń".

Rozpoczął od psychoanalizy ("ponadprzeciętne warunki finansowe zapewniały mu matka i babcia"), podsumował niepowodzenia ("roztrwoniony został dorobek życia i duma ojca", mowa tu o twórcy potęgi GKS Marianie Dziurowiczu), by wspaniałomyślnie doradzić, jak należało im zapobiec: "podzielić się władzą", "wciągnąć do współpracy mądrych i odpowiedzialnych" oraz "być solidnym w regulacji podjętych zobowiązań". Piechniczek pominął tylko jedno - jak pozostać uczciwym, kiedy konkurencja ma etykę zawodową w głębokim poważaniu.

Nie chcę bronić Dziurowicza, który współtworzył futbolowy szwindel. Nęka mnie tylko pytanie, dlaczego Piechniczek zajął się właśnie nim, a nie prześwietlił biografii oskarżanych o korupcję. Niewinnych mógł przecież mocą swego autorytetu raz na zawsze oczyścić, powiedzieć - to niemożliwe, taki a taki nigdy punktami nie kupczył! Czyżby zatem mafijna solidarność? Takich podejrzeń bym się wstydził, gdyby Piechniczek nie był zaledwie pojedynczym piórem w zajadłych antydziurowiczowych perorach. Piłkarze GKS skarżą się, że ich upodlił, oskarżany o korupcję trener Broniszewski, że "uparli się, by go zniszczyć", wtórują im arbitrzy. Wszyscy przepytywani są nieskazitelni niczym garderoba i międzynarodowa ogłada prezesa Listkiewicza, nie kłopocząc się oczywistym logicznym błędem - jeśli nikt nie neguje, że szubrawiec Dziurowicz kupował, to przecież ktoś musiał sprzedawać. W końcu najczarniejszy PR nie zmusiłby policji do polowania na Kubę Rozpruwacza, gdyby w Londynie nie znaleziono ani jednej zamordowanej prostytutki.

Najostrzej zaatakował właśnie prezes PZPN, bandyckiego układu broniąc jak rasowy adwokat i posługując się klasyczną taktyką dezawuowania świadka: "[Dziurowicza - red.] klub sięgnął dna, a nie nasza piłka", "zniszczył wszystko, on nie kontroluje swoich reakcji", "jest kompletnie niewiarygodny", "zachował się haniebnie". Nie pamiętam, by Listkiewicz wobec kogokolwiek użył tak brutalnych słów, by kiedykolwiek wcześniej rozprawiał się ze złem po trupach. Ale rozumiem - wreszcie dopadł jedną z czarnych owiec (dawno przestrzegał, że to one niszczą polski futbol) i teraz zdemaskowanemu nielojalnemu łajdakowi nie popuści.

Z mafią - nawet tą w naszej, na szczęście łagodniejszej, wersji - skutecznie może walczyć tylko rząd, zwłaszcza kiedy kieruje nią tak zręczny adwokat jak Listkiewicz. Pomoc z wewnątrz jest jednak bezcenna, dlatego potrzebujemy kolejnych świadków, spowiedzi kolejnych Dziurowiczów, którzy nie przestraszą się ciężkiego losu skazanej na ostracyzm czarnej owcy.

A może jednak nie skazanej? Może skruszony piłkarz zyskałby glejt wiarygodności w oczach tych, którzy są/próbują być uczciwi? Może skruszony, niezdemoralizowany i odważny arbiter byłby wiarygodny w przyszłości, kiedy - obyśmy tych czasów dożyli - sędziowanie stanie się zawodem?

Pomoc w prokuratorskim śledztwie anuluje - w sensie prawnym - twoje własne przewinienia, daje szansę na nowe życie. Nawrócić można się nawet w ostatniej godzinie, a skruszeni grzesznicy to najcenniejsze wśród czarnych owiec. Jesteś zniesmaczony, masz dość kompromisów z własnym sumieniem? Ujawnij się, naprawdę warto. Wyzwisk Listkiewicza nie ma co się bać, przecież on ręczył słowem honoru za uczciwość ligi, przecież jak powinniśmy domniemywać niewinność każdego oskarżonego, tak co do prezesa mamy pewność - Listkiewicz od lat ordynarnie kłamie.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.