Tenis. Karolina, twarda dziewczyna. Woźniacka przebiegła maraton

Karolinę Woźniacką w tym roku rzucił chłopak, na tenisowych kortach wpadła w dołek formy, ale nie przestała się uśmiechać. Pokonała wszystkie przeciwności losu, a w niedzielę z rewelacyjnym czasem przebiegła maraton w Nowym Jorku.

3 godziny 26 minut 33 sekundy - to czas Woźniackiej, która nigdy wcześniej nie przebiegła za jednym razem więcej niż 20 km. "Rewelacyjny rezultat jak na debiut" - pisał "New York Times". Według amerykańskich mediów to wynik z czołówki, jeśli chodzi o amatorskie występy aktywnych sportowców z innych dyscyplin niż lekkoatletyka.

Woźniacka pobiegła np. o siedem minut szybciej niż Bill Demong, mistrz olimpijski z 2010 r. w kombinacji norweskiej, i o minutę szybciej niż japońska tenisistka Kimiko Date-Krumm w 2004 r. Nieoficjalny tenisowy rekord wśród kobiet należy do Amélie Mauresmo, która w 2012 r. w Paryżu wyśrubowała rewelacyjne 3:16.49. Ale Mauresmo zakończyła już karierę i mogła się poświęcić wyłącznie treningowi maratońskiemu. Woźniacka od stycznia biegała głównie po korcie. Sezon zakończyła dopiero w zeszły weekend w Singapurze. I jeszcze jedno - maraton w Nowym Jorku jest trudny, zwłaszcza dla debiutanta, trasa ma strome podbiegi, choćby na mosty, zaś niedzielne warunki do biegania były złe: zimno, wietrznie. Były rekordzista świata i zwycięzca Wilson Kipsang Kiprotich metę w Central Parku osiągnął w 2 godziny 10 minut 59 sekund, czyli biegł aż 7,5 minuty dłużej, niż gdy bił rekord, i prawie sześć minut dłużej niż Geoffrey Mutai w 2011 r., kiedy osiągnął najlepszy czas w historii nowojorskiego maratonu. To oznacza, że w normalnych okolicznościach wynik Mouresmo był w zasięgu Woźniackiej!

Ponoć Dunka polskiego pochodzenia mierzyła początkowo w nieco poniżej 4 godziny, czyli ostrożnie, ale gdy raz przebiegła treningowo 20 km, stwierdziła, że będzie celować ambitniej - między 3:30 a 3:45. I choć gołym okiem było widać, że ostro pracuje, bo bardzo zeszczuplała, to do końca narzekała, że nie miała czasu się do maratonu przygotować. - Zabrakło dłuższych biegów, bo cztery-pięć godzin dziennie zabierał mi tenis, to musiało wystarczyć - opowiadała.

- Po 20 kilometrach myślałam sobie, że to fajna rzecz ten maraton, mogę biegać częściej, ale po 35 kilometrze w głowie kołatało się już tylko: "Boże, nigdy więcej!" - uśmiechała się na mecie Woźniacka. Startując, wspierała akcję promującą sport wśród dzieci. W sumie udało się zebrać ponad 4 mln dol., z czego 80 tys. dol. wpłynęło na przypisane jej nazwisku osobne konto.

Po biegu w internecie gratulowały jej setki sław, większość ze środowiska tenisowego, ale były też m.in. ukłony od Brytyjki Pauli Radcliffe, rekordzistki świata w maratonie (2:15:25). Na mecie Dunkę przytulała i rozgrzewała herbatą Serena Williams, najlepsza tenisistka globu i przyjaciółka Woźniackiej, która w ramach przedstartowego relaksu zabrała ją w weekend na mecz hokejowej ligi NHL. Paparazzi przyłapali tenisistki na objadaniu się popcornem. Ale ani on, ani fakt, że Karolina nie zdążyła w niedzielę w hotelu zjeść śniadania (ratowała się bajglami kupionymi w drodze na start na Staten Island), nie przeszkodziły w rewelacyjnym wyniku.

Sam start Woźniackiej w maratonie nie byłby jednak niczym szczególnym, gdyby nie stanowił elementu większej historii. Ten rok był bowiem dla tenisistki niezwykle trudny, a finisz w Nowym Jorku działa na wyobraźnię jak filmowy happy end.

Sportowo Woźniacka pogrążyła się w kryzysie, przestała wygrywać turnieje, spadła w rankingu, przez moment wydawało się, że może opuścić pierwszą 20 rankingu, a przecież jeszcze w 2010 r. była numerem jeden. Nie pomagały zmiany trenerów, taktyki czy metod treningów.

Poza kortem było jeszcze dramatyczniej, bo w lipcu Dunkę porzucił narzeczony - golfista z Ulsteru Rory McIlroy. Wydawali się parą z okładki, pierścionek zaręczynowy Karolina nosiła od stycznia, ślub mieli brać w weekend 1-2 listopada, zaproszenia dla gości były już wysłane. Ale McIlroy nagle się rozmyślił, na dodatek rozstał się w fatalnym stylu - po krótkiej rozmowie telefonicznej, a potem na konferencji prasowej tłumaczył, że "nie był gotowy" i "musi myśleć o karierze".

Karolina oba te kryzysy nie tylko przetrwała, lecz także zrobiła to z wielką klasą, co przysporzyło jej ogromnej sympatii na całym świecie. Nie narzekała, nie robiła z siebie ofiary, ale też nie milczała. Ze spokojem tłumaczyła, że z każdym losem trzeba umieć się zmierzyć, także z tym złym.

Finał jest prawie bajkowy. Karolina znów gra dziś w tenisa niemal najlepiej na świecie. Zawzięła się, trenowała trzy razy mocniej i we wrześniu sięgnęła finału US Open. W Singapurze zabrakło kilku piłek, by pokonać w półfinale Serenę Williams. W rankingu wróciła do pierwszej dziesiątki, ma mocne widoki na kolejny awans.

Jest też puenta związku z McIlroyem. Jak donosił "Irish Independent", golfista też planował start w maratonie nowojorskim, ale gdy się dowiedział, że biegnie Karolina, zrezygnował. "Wiedział, że nie ma szans" - dopowiadają fani Karoliny, których jest dziś na świecie dużo więcej, niż gdy była tenisowym numerem jeden.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.