Liga Mistrzów. W imię ojca i Alfredo Di Stefano

Biznes dał Florentino Perezowi góry pieniędzy. Polityka dała znajomości. Ale dopiero futbol da mu spełnienie największych marzeń.

Przypominamy najlepsze teksty "Wyborczej" o sporcie. Dziś artykuł o prezesie Realu Florentino Perezie. W sobotę zespół z Madrytu zmierzy się z Juventusem w finale Ligi Mistrzów.

- Jestem potężny, bo szefuję Realowi. Gdyby nie to, byłbym nieznany - mówi. Trudno w to uwierzyć, stojąc pod główną kwaterą potężnej grupy budowlanej Actividades de Construcción y Servicios (ACS), na której stoi czele. Gabinet na dziesiątym piętrze jest strzeżony pilnie i uprzejmie. Strażnik miło i stanowczo powiedział, że to teren prywatny i że na wstęp trzeba uzyskać specjalne pozwolenie. Pokazał nam rzeźbę zdobiącą dziedziniec, coś w rodzaju drzwi do labiryntu, dzieło tej samej artystki, która projektowała nowe wejście do odremontowanego muzeum Prado. I tyle. Dalej było już tylko "hasta la vista". Gdy tylko rozstawiliśmy kamerę po drugiej stronie ulicy, mężczyzna z solidnymi muskułami zniechęcił nas do filmowania królestwa Florentino Pereza. Budynek ACS znajduje się kilkaset metrów od Bankii, pożyczającej pieniądze na wielkie transfery Realu Madryt.

Obok Emilio Botiny, dyrektora Banku Santander, Perez uważany jest za największego przedsiębiorcę w Hiszpanii. Z 2,3 mld dol. majątku jest 15. na liście najbogatszych ludzi w kraju. ACS to kolos machający łopatą pod każdą szerokością geograficzną. W Brazylii buduje elektrownie, w Nowym Jorku stacje metra, w Puerto Rico tamę wodną. W pewnym sensie Perez przyłożył nawet rękę do budowy Stadionu Narodowego w Warszawie, bo za rozbiórkę Stadionu Dziesięciolecia odpowiadała firma Pol-Aqua, w której ACS ma większość udziałów. W 1999 r. dostał nagrodę dla biznesmena roku w Hiszpanii.

Niedługo potem po raz pierwszy wybrano go na prezesa Realu. Klub był zadłużony albo, jak mówił Perez, "poważnie chory". Po lek nowy prezes udał się do władz Madrytu i przekonał je, że Real powinien stać się jego wizytówką.

Miasto kupiło od klubu za 500 mln euro tereny, na których znajdował się stary ośrodek treningowy, i oddało mu je w użytkowanie do czasu wybudowania nowego w Valdebebas. Szefowie Manchesteru United i Bayernu Monachium zaprotestowali, złożyli wniosek do Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej, by sprawdził, czy transakcja była legalna. Śledztwo nie wykazało nadużyć, choć do dziś sprawa budzi wątpliwości, czy tereny były tyle warte, czy też Madryt zwyczajnie został sponsorem Realu.

Przychylność władz to zasługa kontaktów Pereza jeszcze z lat 80. Dwukrotnie nie dostał się wówczas do parlamentu, ale wyrobił sobie mnóstwo znajomości, były premier Hiszpanii Jose Mar~a Aznar to jego przyjaciel. Polityka pociągała Pereza, wydawało mu się, że tylko ona daje prawdziwą władzę. Ale wsłuchał się w słowa jednego z byłych szefów "Królewskich" Ramona Mendozy, który mawiał: "Prezes Realu ma większą władzę niż premier".

Od chwili gdy Perez ze swoimi kontaktami w biznesie przekroczył próg Santiago Bernabeu, klub zaczął wydawać znacznie więcej niż wcześniej. Hiszpańskie banki bez zastanowienia udzielały kredytów parze stworzonej przez sławnego przedsiębiorcę i najbardziej utytułowany klub świata. Tak powstał pierwszy galaktyczny zespół, w którym grali Figo, Zidane, Ronaldo i Beckham. Nad łóżkiem powiesił sobie swoje wielkie zdjęcie z tą sławną czwórką. Bywa, że bardziej przypomina nastolatka grającego w Football Managera niż prezesa klubu mierzącego w kolejny Puchar Europy.

Od pieniędzy nie odciął Pereza nawet kryzys ekonomiczny, który dotkliwie ugodził w Hiszpanię. Pożyczki dostawał od Bankii, powstałej w 2010 r. po połączeniu siedmiu hiszpańskich instytucji finansowych, które wpadły w kłopoty przez niespłacane kredyty hipoteczne. Bankia stała się trzecim pożyczkodawcą Hiszpanii. Po półtora roku miała straty w wysokości 4,3 mld euro. By ją ratować przed niewypłacalnością, hiszpański rząd zapłacił 19 mld euro za 90 proc. akcji. "W ten sposób transfer Cristiano Ronaldo spłacają wszyscy Hiszpanie" - pisały gazety w Katalonii.

Zaciągania tanich długów Perez nauczył się w biznesie, ACS zadłużył na 9 mld euro, czyli dwa razy więcej niż warte są jej akcje. Sam Real ma do spłacenia pół miliarda euro. "Tylko hiszpańskie szaleństwo na punkcie piłki nożnej tłumaczy, jak Perez mógł zadłużyć klub na taką sumę" - komentował "NY Times".

Perez budowę drużyny w oparciu na sprowadzanych za dziesiątki milionów euro supergwiazdach tłumaczy biznesowym pragmatyzmem. Mawia, że nic bardziej się nie opłaca niż transfer czołowego piłkarza świata. Po zakupie Brazylijczyka Ronaldo w 2002 roku wyjaśniał, że napastników strzelających 25 goli w sezonie jest wielu, ale tylko ten na siebie zarobi. Bo Real sprzeda koszulki z jego nazwiskiem, wyjedzie na tournee po Azji, podpisze nowe kontrakty reklamowe.

Hiszpański dziennikarz Santiago Segurola twierdzi, że początków galaktycznej drużyny należy szukać w dzieciństwie Pereza. Florentino miał cztery lata, gdy ojciec pierwszy raz zabrał go na stadion Realu. Był 1951 r., obaj oglądali dzieło legendarnego prezesa Santiago Bernabeu - to on stworzył zespół, który pięć razy z rzędu wygrał Puchar Europy. - Florentino kibicował najlepszemu klubowi na świecie w czasie, gdy kształtowała się jego osobowość. Jako dziecko oglądał drużynę pełną gwiazd sprowadzanych z całego świata. Po latach skopiował ten model, zupełnie jakby chciał odtworzyć świat, w którym jako czterolatek ogląda mecz u boku ojca - tłumaczy Segurola.

"Plan zakłada kupowanie każdego roku piłkarza o międzynarodowej renomie" - to nie słowa Pereza, tylko Santiago Bernabeu, który ściągnął do Madrytu Alfreda Di Stefano, Ferenca Puskása, Raymonda Kopę, Paco Gento i Hectora Riala. Nie udały mu się transfery Pelego i Bobby'ego Charltona, choć na obu bardzo mu zależało. Perez dostał wszystkich, których chciał. Z ostatnich 18 zdobywców Złotej Piłki tylko pięciu nie grało w Realu: Andrij Szewczenko, Pavel Nedved, Rivaldo, Ronaldinho i Messi. Trzej ostatni byli właściwie nie do kupienia, bo grali w Barcelonie.

Tego, czy faktycznie podąża ścieżką wytyczoną przez Bernabeu, prawdopodobnie nigdy się nie dowiemy. Ale wciąż się do niego zbliża, gdyby Real pokonał w sobotę Juventus, Perez świętowałby swój czwarty Puchar Europy.

Więcej o:
Copyright © Agora SA