Liga Mistrzów. Borussia odpadała pięknie

To był wieczór nie do zapomnienia. Dortmundczycy gonili Real przez 90 minut, wygrali 2:0, ale w półfinale nie zagrają. Jest tam za to Chelsea, która w ostatniej chwili odrobiła straty z PSG

Real od początku do końca był w półfinale. Zaczynał, prowadząc 3:0. A po kwadransie, gdy do rzutu karnego przygotowywał się Ángel Di Maria, był w tym półfinale jeszcze bardziej. 4:0 w dwumeczu rozstrzygnęłoby rywalizację - Borussia potrzebowałaby do awansu aż pięciu goli. A tyle Real tracił tylko w meczach z wielką Barceloną.

W normalnych okolicznościach "jedenastkę" wykonywałby Cristiano Ronaldo. Ale najlepszy piłkarz świata jest przemęczony i boli go noga, więc trener Carlo Ancelotti wolał nie ryzykować. Ronaldo na ławce oglądał, jak strzał Argentyńczyka broni Roman Weidenfeller.

W sekundzie sytuacja, która mogła dobić Borussię, stała się dla niej paliwem rakietowym.

To był Dortmund z poprzedniego sezonu. Błyskawicznie przerywający akcje rywali, rozrywający defensywę szybką wymianą podań. Oblężenie bramki Ikera Casillasa trwało praktycznie przez cały mecz. Robert Lewandowski, który rok temu ugodził Madryt czterema golami, tym razem zajmował się ciężką pracą, za strzelanie odpowiadał Marco Reus - inna sprawa, że w buty napastnika próbował też wejść Henrich Mychitarian, ale partaczył szansę za szansą, w najlepszym wypadku trafiał w słupek. Gdyby Ormianin wykazał minimum skuteczności, o finał znów zagrałaby Borussia.

A trener Realu Carlo Ancelotti przeżyłby powrót do przeszłości. Tej mrocznej, którą pewnie chciałby wymazać. Dekadę temu prowadzony przez niego Milan pokonał w ćwierćfinale Deportivo 4:1, do La Coru~ni jechał dokończyć dzieła. Przegrał 0:4. Rok później ten sam Milan tego samego Ancelottiego do przerwy prowadził w finale z Liverpoolem 3:0. A potem gole strzelali już tylko Anglicy, w konkursie rzutów karnych roztańczył się Jerzy Dudek i trofeum pojechało na Anfield. Ancelotti na miejsce wśród najlepszych trenerów w historii zasłużył wagonem trofeów zdobytych w Mediolanie, później dołożył do tego sukcesy w ligach angielskiej (Chelsea) i francuskiej (PSG). Ale niewiele brakowało, by przybył mu kolejny wieczór, gdy jego zespół w niewyjaśnionych okolicznościach zmarnował przewagę.

Logicznie tego, co wydarzyło się w Dortmundzie, wyjaśnić się bowiem nie da.

W Realu zabrakło Ronaldo, ale nie można powiedzieć, by Ancelotti miał problemy z zestawieniem składu. Zazwyczaj rezerwowy Asier Illarramendi, który zagrał wczoraj od pierwszej minuty, uchodzi za przyszłość reprezentacji Hiszpanii. Latem Real zapłacił za niego 32 mln euro. Trener Jürgen Klopp zmieścił w jedenastce zawróconego kilka miesięcy temu z emerytury Manuela Friedricha, żółtodzioba Erika Durma i podstarzałego (31 lat) nowicjusza w europejskich pucharach Olivera Kircha. Ten ostatni wiódł do wczoraj w Dortmundzie spokojne życie rezerwowego, nie groziły mu występy w najważniejszych meczach. A zanim przybył do Borussii, podróżował po mniej lub bardziej przeciętnych niemieckich klubach. Wczoraj niewiele zabrakło, by przeżył najpiękniejszy wieczór w karierze. A może przeżył go nawet mimo braku awansu?

Przy Dembie Ba nie ma już wątpliwości. Senegalczyk strzelił gola na 2:0 i dał Chelsea awans, choć tak naprawdę nie powinno go wczoraj być na boisku. Kilka angielskich klubów uznało go za niezdolnego do uprawiania sportu (podobno jego kolano to "tykająca bomba zegarowa"), latem londyńczycy chcieli się go pozbyć (wypożyczenie do Arsenalu anulowano, bo o wypożyczenie poprosił Romelu Lukaku). José Mourinho przez cały sezon narzeka na niedojrzałość drużyny i słabość ataku, ale ósmy raz doprowadził swój zespół do czwórki najlepszych w Europie. f

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.