Biegi narciarskie. Marit naprężyła muskuły

Najlepsza biegaczka świata ostatnich trzech lat znów wygrywa. W sobotę pokonała rywalki czwarty raz z rzędu i 84. w karierze. Kowalczyk na 10 km st. dow. przybiegła na 27. miejscu.

"Na Pucharze Świata w Rogli [grudzień 2009] zaczął się mój największy sportowy koszmar. Najmocniejsza rywalka pochwaliła się, że od niedawna testuje jeszcze silniejsze leki na schorzenie układu oddechowego. Dzięki nim jej płuca mają o około 20 proc. większą pojemność życiową. Jak się testy powiodły? Wszyscy mieliśmy okazję zauważyć :)" - pisała niedawno na swoim blogu Justyna Kowalczyk. O kim pisała? O Bjoergen. Dlaczego znów o niej? Bo walka znów się zaczęła. Znów od pokazu siły Bjoergen i znów od wolnego rozkręcania się Kowalczyk, którą doświadczenie ostatnich lat nauczyło, że później - na Tour de Ski i mistrzostwach świata może być znacznie lepiej.

Może, ale nie musi. Polka ma za przeciwniczkę twardą sztukę. Norweżka pokazuje bowiem charakter nie tylko na trasie, ale też w życiu.

Najważniejsze - nie daj się złamać

Dzieciństwo spędziła na rodzinnej farmie w Rognes, w lasach środkowej Norwegii. Kiedyś była tam fabryczka butów i tornistrów, ale głównym źródłem utrzymania w okolicy było i jest rolnictwo. W gospodarstwie rodziców zajęć nie brakowało: wypas owiec na dwóch łąkach wydartych puszczy, praca w zagrodzie, opieka nad dwójką młodszego rodzeństwa i do tego jeszcze nauka. - Bieganie na nartach było wyłącznie przerywnikiem w codzienności - wspomina. Treningi rozpoczęła w wieku 12 lat. Rok później pierwszy raz wyjechała za granicę - wygrała zawody w Szwecji i wtedy pomyślała, że z nartami zwiąże życie. W wieku 18 lat przeniosła się do internatu norweskiej kadry. Zaraz potem trzy złote medale, srebrny i brązowy przywiezione z igrzysk w Salt Lake City (2002), MŚ w Val di Fiemme (2003) i Oberstdorfie (2005) spowodowały, że Maritomania zawładnęła czteromilionową Norwegią, gdzie dzieci pierwsze kroki stawiają w nartach, a wzgórza Holmenkollen oblegane są przez tysiące biegaczy amatorów. A potem nagle kariera się posypała - chorobami i kontuzjami Marit zapłaciła za lata tytanicznych treningów. - Zgadzałam się na wszystko, każdemu udzielałam wywiadu, brałam udział we wszystkich zawodach. I wypaliłam się, straciłam motywację - opowiadała.

Z igrzysk w Turynie w 2006 roku wyjechała, nie czekając nawet na ostatni bieg na 30 km, w którym Kowalczyk zdobyła pierwszy w życiu medal na ważnej imprezie. Igrzyska zaczęły się dla niej od zapalenia oskrzeli, potem było zatrucie i na końcu sztafeta bez medalu. Na otarcie łez została jej wtedy druga z rzędu Kryształowa Kula. Kolejne trzy sezony były koszmarne, a podczas MŚ w Libercu na początku 2009 roku przeżyła największe rozczarowanie w sportowym życiu. W biegu łączonym do Kowalczyk, która wygrała, Bjoergen straciła prawie dwie i pół minuty. Przepaść. 10 km klasykiem przegrała z Aino-Kaisą Saarinen o prawie dwie minuty. Przepaść. - Gdy zostałam sama w pokoju, coś we mnie pękło, płynęły mi z oczu łzy bezsilności - opowiadała Bjoergen dziennikowi "Adresseavisen". - Zastanawiałam się, po co mi ta ciężka praca, skoro przestała przynosić efekty.

Podniosła się dzięki wpojeniu przez rodziców przekonaniu, że najważniejszą wartością jest szacunek do ciężkiej pracy. - Na ścianie w pokoju powiesiłam zdjęcia tygrysa. Wystarczyło na niego spojrzeć, żeby nabrać wiary w siebie - wspomina.

Na pytania o astmę - rywalki wiązały z lekarstwami odrodzenie Bjoergen - reaguje spokojnie. Choroba nigdy nie była tabu. - Nie czuję się oszustką - przekonywała i dodawała, że dopóki stosowany przez nią symbicort był na liście środków zakazanych przez Międzynarodowy Komitet Olimpijski, to zawsze miała zezwolenia na używanie go w formie inhalatora. Po nieudanych mistrzostwach w Libercu zaczęła wybierać starty, robić przerwy w treningach, przygotowywać się tylko do najważniejszych imprez.

W kilka miesięcy zasypała przepaść dzielącą ją od najlepszych rywalek. Nie tylko dogoniła Kowalczyk, Majdić, Saarinen czy Kuitunen, ale wszystkie je zdeklasowała. Rywalkom pozostała walka o drugie miejsca.

Z ośmiu biegów indywidualnych na igrzyskach w Vancouver (2010) i MŚ w Oslo (2011) wygrała pięć. W marcu 2012 roku odebrała Kowalczyk Kryształową Kulę. Norwegowie odetchnęli - ich królowa wróciła na tron i po pierwszym starcie w nowym sezonie w Gaellivare nie wygląda, aby miała zostać zdetronizowana.

Marit zdrowa jak ryba

Głównym sponsorem Marit jest Eksportutvalget For Fisk, czyli organizacja promująca norweskie produkty rybne. Włączyła się w program edukacyjny zdrowego odżywiania. Wydała książkę kucharską. Została ambasadorem Krajowego Stowarzyszenia na rzecz Serca i Płuc i namawia do większej aktywności fizycznej oraz profilaktyki dotyczącej chorób serca. Są firmy gotowe płacić jej w przeliczeniu około 35 tys. zł za godzinny wykład motywujący dla biznesmenów. Nie jest rozrzutna - po MŚ w Oslo kupiła apartament w Holmenkollen, gdzie na oczach setek tysięcy rodaków zdobyła cztery złote medale. Jej podobizna trafiła na znaczki pocztowe, ale i tak za największy sukces uznała zakład wygrany z ojcem, Ole, który rzucił wtedy palenie po 50 latach.

Gdy Bjoergen została wybrana na najlepszego sportowca Norwegii poprzedniego roku, w gazetach pojawiły się zdjęcia z mistrzowskiej gali, na których prezentuje okazałe bicepsy. Wyjaśniła, że na siłowni nie pracuje więcej niż inne koleżanki z kadry. - W rodzinie wszyscy mamy muskularną budowę. Podobnie zbudowana jest moja mama i siostra. Dyskusja o moim bicepsie nie była przyjemna, ale rozumiem, że ludzie lubią plotki. Ja się nimi nie przejmuję. Ja wiem, jaka jest prawda, i jej bronię - powiedziała. - Spotykamy się w szatni, więc wiem, z kim się ścigam. Marit nie kłamała, mówiąc, że taki biceps ma już od lat. Ja takiego nigdy nie będę miała - uśmiecha się Kowalczyk.

Marit już teraz mocno pręży muskuły, bo w lutym zaczynają się MŚ w Val di Fiemme, a rok później Igrzyska Olimpijskie w Soczi.

Justyna Kowalczyk o rywalce:

Marit Bjoergen - pomijając wszystko, co zostało powiedziane, sfotografowane i napisane - to pracowita i bardzo poukładana zawodniczka. Świetnie się koncentruje. Zawsze miałam wrażenie, że jest dużym trybikiem w norweskiej maszynie o nazwie "zwycięstwo". Od kilku lat nie zdarzyło mi się widzieć jej samej. Na konferencji prasowej: zawsze z trenerem, na kontroli antydopingowej: z trenerem i lekarzem, w czasie wywiadów: z trenerem albo menedżerką, na posiłki: z trenerem lub dziewczynami. (źródło: Natemat.pl ).

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.