Maciej Sawicki: Nie. W życiu nie warto żałować podjętych decyzji. Myślę pozytywnie, choć zdaję sobie sprawę, w co wdepnąłem. Wiem, że moje stanowisko budzi wiele kontrowersji, ale zamierzam skoncentrować się na pracy, którą mam do wykonania.
- Parę dni przed wyborami zadzwonił pan Boniek. Odebrałem telefon z numeru, którego nie znałem, i... byłem zszokowany. Później się spotkaliśmy i umówiliśmy, że jeśli wygra, to zadzwoni. Słowa dotrzymał. W sobotę rano, zaraz po wyborach, telefon zadzwonił, a ja byłem na służbowym wyjeździe w Chinach. Skróciłem pobyt w Azji i wróciłem do Polski. Nie wiem, jak pan Boniek mnie znalazł. Może zatrudnił firmę headhunterską? Dla mnie najważniejsze jest to, że w panu Bońku zobaczyłem entuzjazm i mnóstwo chęci do zmian. To człowiek z autorytetem. Prawdziwy lider, za którym warto iść.
- Nie. Raz mówię "panie prezesie", raz "panie Zbigniewie". Pan Boniek jest starszy ode mnie, a to wymaga szacunku.
- W życiu bym nie uwierzył. Nie wchodziło to w rachubę.
- Kiedyś kopałem piłkę, ale nie byłem wybitny. Grałem w Ursusie, Legii, Stomilu i Koronie oraz młodzieżowych reprezentacjach Polski. Trwało to szesnaście lat, w tym sześć zawodowo, później na dziewięć lat odszedłem do biznesu, ale wciąż kopałem piłkę jako amator. Byłem obiecującym piłkarzem, miałem niezły start, w debiucie w Legii strzeliłem gola Pogoni. Później nie mogłem przebić się do pierwszej drużyny. Z czasem narastało we mnie zniechęcenie. Brakowało mi szybkości i dynamiki, nie miałem szans wskoczyć na "international level", więc postanowiłem znaleźć inny pomysł na życie, żeby ono wyglądało lepiej. Nie żałuję, że w wieku 24 lat skończyłem z piłką, bo to pozwoliło mi zacząć nowy etap w moim życiu zawodowym.
- Dwóch moich bliskich kolegów z Legii Marcin Rosłoń i Rafał Dębiński to dobrzy dziennikarze. Ja miałem na siebie inny pomysł, moją pasją była ekonomia. Maturę zdałem, grając w piłkę, chodziłem do zwykłego liceum. Lekcje zacząłem opuszczać dopiero w ostatniej klasie. Maturę zdałem w kuratorium, bo w maju 1998 roku byłem powołany do młodzieżówki trenera Edwarda Klejndinsta na mecze z Niemcami. We Wronkach wygraliśmy 2:1, rewanż przegraliśmy 0:2. Po maturze poszedłem na zaoczne studia w Warszawie. Kierunek: zarządzanie i marketing. Wykłady miałem w soboty i niedziele, po trzech latach zrobiłem licencjat, po kolejnych dwóch zostałem magistrem. Studia były płatne, kasę zarobioną w futbolu przeznaczyłem na naukę, ale pomagali mi rodzice. Mieszkałem z nimi.
- Tak, nauka była dla mnie odskocznią od codziennego reżimu piłkarza, presji, meczów i treningów. Futbol był pasją, szkołę stawiałem na drugim miejscu, choć jej nie zaniedbywałem. Najtrudniej było po meczach i na zgrupowaniach. Czasem zmęczenie nie pozwalało się uczyć. Piłka ukształtowała charakter i pomogła w biznesie. Nauczyła pozytywnej agresji, dyscypliny, organizacji, dążenia do zwycięstwa. Grzeczny nigdy nie byłem, wiedziałem, po co się jest na boisku, a po co w szkole.
- O strukturze Banku Światowego i wpływie, jaki miał na transformację w Polsce. Pisałem m.in. o jego roli w wygaszaniu miejsc pracy w górnictwie. Wtedy to brzmiało abstrakcyjnie, ale dziś młodzi piłkarze są coraz bardziej świadomi, inteligentni i wykształceni. Miałem inne zainteresowania, ale nikomu to nie przeszkadzało. Czasem mówili do mnie "studencik", było trochę śmiechu i tyle. Pracę magisterską obroniłem w Warszawie. Miałem poczucie niezależności od życia piłkarskiego.
- Nie zdecydowałem z dnia na dzień. Byłem wypożyczany z Legii do Stomilu i Korony, próbowałem odnaleźć się jako piłkarz. Ale zobaczyłem, że przygoda jest na krzywej opadającej, i uznałem, że trzeba robić coś innego. Piłka wciąż była moją wielką miłością, ale zdałem sobie sprawę, że się w niej nie odnajdę. W wieku 24 lat dorosłem do decyzji, że trzeba wszystko zacząć od nowa. Mogłem grać w II lidze, ale to nie dawałoby mi satysfakcji, nie znoszę przeciętniactwa. Po pół roku gry w Kielcach wróciłem do Warszawy i poszedłem do pierwszej pracy: w agencji nieruchomości.
- Najpierw skończyłem z futbolem, a potem zacząłem wysyłać aplikacje. Byłem na wielu rozmowach, aż zatrudniła mnie firma handlująca nieruchomościami. Zaczynałem od zera. Cały czas miałem świadomość, że muszę się uczyć. Dlatego zapisałem się na najlepsze w tamtym czasie studia MBA w Polsce - wspólny program Uniwersytetu Warszawskiego i University of Illinois pod kierownictwem prof. Krzysztofa Obłoja. Zdałem testy ekonomiczne i językowe, a podczas rozmowy kwalifikacyjnej dodatkowe punkty dostałem za to, że byłem profesjonalnym piłkarzem. To był intensywny okres pracy intelektualnej. Studia kosztowały 15 tysięcy dolarów, pochłonęły oszczędności z piłki. Zjazdy odbywały się co dwa tygodnie. Na tych studiach poznałem jednego z trzech właścicieli firmy Dajar, który zaproponował mi później pracę. Studia trwały półtora roku. Ukształtowały mnie jako menedżera, dały wiedzę teoretyczną i praktyczną. Analizowaliśmy realne problemy firm i szukaliśmy najlepszych rozwiązań. Nawiązałem sporo kontaktów.
- To nie jest tak duża branża jak naftowa czy kosmetyczna, gdzie firmy są gigantami. Dajar to lider w branży AGD nieelektryczne, czyli wszystko, czego potrzebujemy w domu: sztućce, garnki, talerze, patelnie itd. Ma największe udziały w rynku i przychód prawie 400 mln zł, zatrudnia około tysiąca pracowników. Kiedy tam przyszedłem, od razu zostałem rzucony na głęboką wodę i dostałem pod opiekę najważniejszego klienta firmy, sieć Tesco. Nie znałem specyfiki tej pracy ani branży, a musiałem prowadzić rozmowy handlowe, nadzorować wszystko od sprzedaży produktu do zapłacenia faktur. Radziłem sobie na tyle dobrze, że po roku awansowałem na szefa zespołu odpowiedzialnego za kluczowych klientów firmy.
- Chrapania? Nie rozumiem.
- Teraz rozumiem. Mnie to nie grozi.
- Przez te ponad dwadzieścia lat od czasów transformacji w Polsce nastąpiło wiele zmian w naszym kraju, z których my, Polacy, powinniśmy być dumni. Zdaję sobie jednak sprawę, że jedną z ostatnich instytucji, którą postrzegano jako bastion starego układu, był PZPN. Osoba pana Bońka daje ludziom wiele optymizmu i nadzieję na historyczną zmianę.
- W firmie Dajar zdobywałem kolejne menedżerskie doświadczenia i w 2007 roku zapisałem się na Harvard. Złożyłem bardzo rozbudowaną aplikację z referencjami. Studia trwały osiem miesięcy, dwa razy na prawie miesiąc pojechałem do Stanów. Oprócz tego prowadziliśmy liczne telekonferencje i zadania do wykonania przez internet. Na roku byłem jedynym studentem z Polski. Krótko po ukończeniu studiów zostałem dyrektorem sprzedaży, a także dyrektorem zarządzającym spółki córki na Węgrzech. W styczniu tego roku awansowałem na stanowisko dyrektora sprzedaży i zakupów.
- Kibicowałem kadrze, polskim drużynom w europejskich pucharach i, jak każdy warszawiak, Legii. Mecze oglądałem głównie w telewizji, bo weekendy poświęcałem rodzinie.
- Mam tak poukładać biuro, żeby działało efektywnie. Będę od rozwiązywania problemów. Zamierzam pracować z ludźmi i dla ludzi. Każdy element układanki, jaką jest firma, musi działać jak należy.
- Nigdy nie przestałem kochać futbolu, właściciele o tym wiedzą, dlatego pozwolili odejść tak szybko, jak to możliwe, za co jestem im bardzo wdzięczny. Szansa, którą dostałem, jest niepowtarzalna.
- Nie no, bądźmy poważni. Pan Boniek to ikona, inny typ lidera niż pan Lato. Biznesmen z autorytetem, klasą i doświadczeniem.
- Strach jest ostatnią rzeczą, która by mi pomogła. Zmiana jest ogromna, ale wierzę w siebie i w to, co robię.
- Porozmawiam z ludźmi. Moja praca polega na współpracy. Zobaczę, jak wygląda organizacja pracy, jak osoby pracujące w biurze PZPN się w niej odnajdują, jak duży potencjał z siebie wydobywają.
- Nie. Mam trzy córeczki i rodzinę na utrzymaniu. Nie mógłbym nagle przestać pracować, ale nie przyszedłem do PZPN wyłącznie dla pieniędzy, w firmach prywatnych zarabia się więcej. Futbol to moja pasja, którą połączę z wiedzą biznesową. Jeden telefon od pana Bońka odmienił mi życie. Skoro jemu się chce, to jak mógłby odmówić chłopak, który dopiero zaczyna?
- Wiele rzeczy będzie nowych, ale ogarnę je. Mam nadzieję, że okażę się właściwą osobą na właściwym miejscu. Nie nazywam siebie działaczem, to dla mnie wyzwanie menedżerskie.
- Fajnie, że udało się zmienić polską piłkę.
- Mam to szczęście, że nie ja pierwszy musiałem ją otworzyć.