Startuje Liga prawdziwych Mistrzów, czyli show za miliardy

Manchester City, który marzy, by być jak Real, spróbuje go we wtorek pokonać. Rozgrywki otwiera szlagier - w Madrycie zderzą się mistrzowie najsilniejszych lig świata, angielskiej i hiszpańskiej.

Sport.pl w mocno nieoficjalnej wersji... Polub nas na Facebooku ?

Dorobkiewicze kontra arystokraci. To nowy gatunek futbolowego spektaklu stworzony przez wschodnich miliarderów, którzy przejmują zachodnie firmy - często zadłużone, podupadłe lub od zawsze niezdolne do konkurowania z potęgami - by niemal z dnia na dzień wepchnąć je do czołówki. I rzucić wyzwanie dostojnej magnaterii mającej za sobą dekady sukcesów.

Londyńska Chelsea po dwóch latach od przybycia Romana Abramowicza odzyskała mistrzostwo kraju (czekała na nie pół wieku), a po dziewięciu latach zdobyła Puchar Europy. Manchester City odzyskał mistrzostwo kraju (czekał na nie blisko pół wieku) po czterech latach od przybycia szejka Mansoura, członka rodziny panującej w Abu Zabi i premiera Zjednoczonych Emiratów Arabskich.

Jego Wysokość - to nie licentia poetica, tak go tytułują w ojczyźnie - kupił swojemu klubowi szlachectwo za gigantyczne pieniądze. Według raportu Prime Time Sport Transfer Review zainwestował w nowych piłkarzy

442 miliony euro,

więcej niż ktokolwiek inny w Europie w minionych czterech sezonach. I zebrał w szatni całą chmarę wybitnie utalentowanych ludzi, którzy mają powody wierzyć, że są w stanie wskoczyć do czołówek plebiscytów na najlepszych graczy świata. Defensywą dowodzi Vincent Kompany, być może już teraz wśród stoperów zapora twardsza niż wszystkie inne. W środku pola góruje nad wszystkimi monumentalny Yaya Toure - w Barcelonie rzetelny i skupiony na najprostszych zadaniach, po transferze przeobraził się w mobilną machinę oblężniczą, niezawodną w każdej potrzebnej na boisku roli. Wreszcie w napadzie panują Sergio Agüero, chyba najzdolniejszy po Leo Messim w tłumie argentyńskich atakujących, oraz David Silva - bajeczny technicznie, lecz w międzynarodowej skali przyćmiony przez mikrusów z Barcelony.

Agüero wyleczył kontuzję i w Madrycie prawdopodobnie wróci do podstawowego składu, prawie nikt już nie pamięta o wybrykach jego notorycznie niesubordynowanego rodaka Carlosa Teveza, nie podpalił łazienki ani w ogóle nie wyciął ostatnio żadnego numeru nawet sam król zadymiarzy Mario Balotelli. W Manchesterze City, do niedawna permanentnie rozżarzonego aferami i aferkami, zapanował niespotykany spokój. Nie zburzyła go nawet sobotnia strata punktów w Stoke - to przeciwnik w lidze angielskiej specyficzny, wystawiający dryblasów nieprzyjemnych dla każdego, a ponieważ gola strzelił dzięki zagraniu ręką Petera Croucha, trener Roberto Mancini komentował złośliwie, że jego piłkarze przegrali z rywalami nadającymi się raczej do NBA.

W City bezwietrznie, na Santiago Bernabéu szaleje tornado. Real to również firma polegająca na kosztownym, masowym imporcie wielkich osobowości - we wspomnianym rankingu najrozrzutniejszych inwestorów w ostatnich czterech sezonach jest wiceliderem, na transfery wydała

428 milionów euro,

czyli ledwie 14 mln mniej niż szejk Mansour (obie kwoty nie obejmują kontraktów, z nimi wydatki obu korporacji idą w miliardy). A ponieważ kolekcjonuje gwiazdorów z ego większym niż stadion, to drużynie rzadko udaje się pracować w błogiej ciszy.

Teraz burzę z piorunami najpierw wywołał Cristiano Ronaldo, który po golach strzelanych Granadzie ostentacyjnie nie okazywał radości, a po meczu wybąkał do mikrofonów, że jest smutny. I już nie cała Hiszpania, lecz cały świat, jął debatować, czy skrzydłowy chce wyższej pensji, czy czuje się nielubiany w szatni, czy może nie dostaje od klubu PR-owego wsparcia, na jakie w Barcelonie może liczyć Messi.

W sobotę ów osobliwy melodramat na dalszy plan zepchnęła porażka w Sewilli, po której Real utknął w środku tabeli ligi hiszpańskiej, osiem punktów za katalońskim liderem. - Nie mam drużyny - oświadczył José Mourinho. I niby wziął winę na siebie, ale zarazem zasugerował, że nie wszyscy jego podwładni futbol traktują poważnie, z pełnym poświęceniem. Znów ożyła lansowana przez "Marcę" - naczelny madrycki brukowiec sportowy - teza o podziale w madryckiej szatni, w której klan portugalski (tworzony nie tylko przez trenera i kilku piłkarzy, lecz również reprezentującego ich interesy agenta Jorge Mendesa) z klanem hiszpańskim (pod dowództwem Ikera Casillasa) łączy przyjaźń w najlepszym razie bardzo szorstka.

Prawdy przynajmniej na razie nie poznamy, ale Real ma we wtorek idealną okazję, by krajowy falstart w sporej mierze unieważnić. Kibice i szefowie klubu obsesyjnie pożądają przede wszystkim dziesiątego Pucharu Europy, a losowanie sprawiło, że jesienne mecze wcale nie muszą być formalnością. Madryt wpadł do grupy prawdziwych mistrzów - z najlepszymi drużynami lig ze szczytu rankingu UEFA (hiszpańska, angielska, niemiecka) oraz marzącym o odzyskaniu świetności Ajaksem Amsterdam.

Holendrzy to również autentyczna, od dekad budująca wspaniałą reputację arystokracja futbolu, Ligę Mistrzów zdołała 15 lat temu wygrać także Borussia Dortmund. Z historycznej perspektywy zgrzyt wywołuje obecność w tym gronie Manchesteru City, który do najcenniejszego klubowego trofeum się nawet nie zbliżył, a w zeszłym sezonie pomimo gigantycznych inwestycji nie przetrwał fazy grupowej. Dlatego mistrzowie Anglii stoją przed idealną okazją, by w międzynarodowej hierarchii wreszcie wspiąć się również sportowo. Szejk swoje zrobił, na prawdziwą chwałę pracuje się na boisku.

Wojciech Szczęsny ? nie zagra z Montpellier

Kto wygra Ligę Mistrzów? Dyskutuj na ten temat w komentarzach Według bukmacherów faworytem do wygrania całej edycji Champions League pozostaje FC Barcelona. William Hill za jednego postawionego funta płaci 3.75 w przypadku zwycięstwa podopiecznych Tito Vilanovy. Nieco niżej są oceniane szanse Realu Madryt (5.50) oraz obu zespołów z Manchesteru, za tryumf zarówno City jak i United można zarobić 11-krotność postawionej stawki. Podobnie ma się sytuacja w przypadku innego bukmachera - firma Bwin szacuje szanse Katalończyków na 3.45, z kolei Realu Madryt na 4.25. Głównym kandydatem do rozbicia tej dwójki ich zdaniem jest Manchester United (9.00). Zdaniem analityków z Bwin do półfinału nie awansuje Manchester City (11.00), ich szanse są oceniane niżej od zeszłorocznego finalisty, Bayernu Monachium (10.00). Ta sama firma oferuje też kursy na to, kto zostanie królem strzelców. Tu największe szanse ma Lionel Messi (3.00), dla którego realną konkurencją wydaje się być tylko Cristiano Ronaldo (5.00). Jeśli ktokolwiek miałby ich dogonić, to faworytem jest nowy nabytek Manchesteru United, Robin van Persie, w jego wypadku za jedną postawioną złotówkę można zrobić aż 11.

Więcej o:
Copyright © Agora SA