Jerzy Dudek: O Euro zapomnimy zwycięstwami

- Kiedyś tłumaczyliśmy się, że magazynier zgubił spodenki. Tych historii są dziesiątki, nikt nigdy nie potrafił wyciągnąć z klęsk wniosków i nie powielić błędów - mówi były bramkarz reprezentacji Polski, Realu Madryt i Liverpoolu Jerzy Dudek, którego zdaniem większa odpowiedzialność za zwycięstwa w najbliższych meczach ciąży na kadrowiczach niż na trenerze Waldemarze Fornaliku. Mecz Czarnogóra - Polska w piątek o 20.30. Relacja Z Czuba i na żywo w Sport.pl.

Robert Błoński: Na zgrupowaniu przed meczami eliminacji MŚ z Czarnogórą (7 września) i Mołdawią (11 września) najstarszy w zespole Marcin Wasilewski mówił: "Powinniśmy być w Gdańsku w czerwcu i czekać na ćwierćfinał Euro". Jak długo w głowach piłkarzy będą siedziały nieudane mistrzostwa Europy?

Jerzy Dudek: Każdy miał ogromną nadzieję na sukces, a na końcu znowu była klapa. Najpierw zawodnicy i osoby ze sztabu powtarzali, że minimum to ćwierćfinał, a po porażce wybielali się i wskazywali na błędy innych. W mojej przygodzie z piłką usprawiedliwień porażek było wiele. Kiedyś tłumaczyliśmy się, że magazynier zgubił spodenki. Tych historii są dziesiątki, nikt nigdy nie potrafił wyciągnąć z klęsk wniosków i nie powielić błędów. Znowu nie było osoby, która o wszystkich zaniedbaniach powiedziałaby wprost, jeszcze przed turniejem. Wtedy można jeszcze próbować rozwiązać problem. Nie wiem, dlaczego nikt się nie odezwał, może wynikało to ze strachu? Zaraz po porażce z Czechami, usłyszeliśmy historię o biletach dla kadrowiczów. Kwestia wejściówek powinna być ustalona pół roku temu. W maju były ważniejsze sprawy.

Do tego mieliśmy trenera, który nigdy nie grał na żadnym turnieju i nikogo nie słuchał. Jeśli komuś coś się nie podobało, to mówił, że z jego reprezentacji ma wyp...ć. Dwa lata temu uznaliśmy, że mamy najgorszą reprezentację w historii, a pół roku przed turniejem uważaliśmy ją za najlepszą w dziejach nowożytnego futbolu.

Kiedy w 2002 roku jechaliśmy na mundial do Korei i Japonii, wszyscy, od pierwszego do ostatniego zawodnika, nie wiedzieliśmy, co nas czeka. Nie wyobrażaliśmy sobie, jak wielka to impreza.

Nie trafia do mnie tłumaczenie, że Euro kogoś przerosło. To temat zastępczy. Piłkarze nie chcą wracać do czerwcowej porażki, nie chcą od nowa przeżywać tamtych zdarzeń, ale dopóki nie wygrają kilku meczów, są na to skazani. Każdy kiepski wynik wywoła pytanie o ME. Tylko zwycięstwa uwolnią od nich piłkarzy, media i kibiców. Niestety, ale uważam, że to odbudowywanie zaufania może trochę potrwać.

Euro może mieć wpływ wynik w Podgoricy?

- Jeśli coś się nie ułoży, to pewnie powiemy "znowu się nie udało, zagraliśmy jak na Euro", czyli wrócimy do przeszłości. Przyjdzie myśl, że zawodnicy nie potrafią się odblokować. Dlatego tak ważne jest zwycięstwo w Podgoricy. Zespół umocni się psychicznie i może wtedy zaczniemy zmieniać temat. Zwycięstwa w Czarnogórze i z Mołdawią zdecydowanie poprawią atmosferę przed październikowym meczem z Anglią.

Żaden reprezentant Polski nie był bohaterem głośnego transferu, za to kilku jest bezrobotnych lub znalazło klub w ostatniej chwili.

- Euro niewiele by pomogło w transferze. Przed ME zawodnicy chcieli komfortu, wsparcia i wiary. Dostali wszystko z każdej strony, więc... szybko wpadli w samouwielbienie. Potrzebujemy reorganizacji naszego futbolu, ale jeszcze większe zmiany muszą zajść w głowach i mentalności. Nie możemy popaść w skrajności. Dziś wielkie pieniądze płaci się grupie 10, najwyżej 15 proc. piłkarzy. Pozostali są dodatkami do gwiazd. Żeby się przebić do elity, trzeba "z gaci wyskakiwać". Na Euro nikogo takiego w polskiej kadrze nie zobaczyłem. Drużyna miała wszystko, by osiągnąć sukces. Po losowaniu ze szczęścia, że gramy z Rosją, Czechami i Grecją strzelały korki z szampanów. Okazało się, że grupa śmierci byłaby lepsza. Zostalibyśmy skazani na porażkę. Dlatego żal po porażce był i jest większy niż zwykle.

Jakie mamy szanse na awans do brazylijskiego mundialu?

- Zależy, jak szybko zostanie odbudowana dobra atmosfera. Najprostsza metoda, to wygrać w Podgoricy i we Wrocławiu. Piłkarze muszą zmobilizować się sami. Indywidualnie i jako zespół. W Czarnogórze każdy musi wziąć odpowiedzialność za zespół i swoją grę. Dobry wynik odbuduje zaufanie kibiców.

Piłkarzowi z wielkiego klubu i silnej ligi łatwo zaakceptować w roli selekcjonera człowieka, który pracował tylko w polskiej lidze, nie zdobył trofeum i ma niewielkie międzynarodowe doświadczenie?

- Na końcu i tak każdy dba o własny interes. Piłkarz zawsze jest między młotem i kowadłem, czyli trenerem kadry a trenerem klubowym. Obawiam się momentu, w którym piłkarze zaczną więcej myśleć o występach w klubie niż w reprezentacji.

Piłkarze mają pokazać, że chcą umierać za kadrę.

- Zdecydowanie. Choć my nie mamy mentalności bezkompromisowych zwycięzców, zdobywców. Na boisku prowadzimy raczej politykę ugodową. Potrafimy pokazać pazury, ale wolimy kompromis. W Podgoricy zmierzymy się z twardym rywalem. Trener Fornalik powinien mieć pomysł, ale może mu zabraknąć doświadczenia i nim połapie się we wszystkich niuansach drużyny, kto jak reaguje, jak się zachowuje w danych sytuacjach, może być po eliminacjach. Dlatego tak wielka odpowiedzialność spada na zawodników. Z trenerem znają się kilka dni, ale ze sobą grają od paru lat. Wiedzą, kiedy i w jakich warunkach łatwiej im wygrać, a kiedy przegrywają. Niech nie narzekają na brak czasu, inne reprezentacje mają go tyle samo. Brak doświadczenia zawodników też nie jest argumentem.

Na pierwszych zgrupowaniach piłkarze obserwują, jaki nowy selekcjoner ma pomysł na drużynę, jakie pojęcie o taktyce, jaki charakter i co dla niego ważniejsze: sposób grania czy atmosfera. I w jaki sposób próbuje pogodzić te dwie sprawy. Wzajemna obserwacja trwa. Sam jestem ciekawy, jak będzie w piątek.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.