Euro 2012. Złoty hat trick Hiszpanii

Była 22.37, gdy kończył się finał w Kijowie, czerwona część trybun rozpoczęła świętowanie mistrzostwa Europy, a reprezentacja Hiszpanii została pierwszą, która wygrała trzy wielkie turnieje z rzędu

Od tygodni hiszpańscy piłkarze opowiadali, że chcą, by Euro w Polsce i na Ukrainie stało się turniejem, na którym zapewnią sobie jak chcieli jedni: "nieśmiertelność" albo, jak mówili inni: "miejsce w historii". W niedzielę cel osiągnęli. Obronili mistrzostwo Europy, czego nie dokonali ani Niemcy z Franzem Beckenbauerem, ani Holendrzy z Marco van Bastenem, ani Francuzi z Zinedinem Zidanem. Wygrali trzy wielkie turnieje z rzędu, co nie udało się Brazylii Pele, ani Argentynie Diego Maradony. Giganci. Na największego wyrósł Vicente del Bosque, pierwszy trener, który zdobył Puchar Europy, czyli najcenniejsze trofeum klubowe, a reprezentację poprowadził do mistrzostwa świata i Europy.

Uodpornieni na nasycenie

A przecież w ostatnich miesiącach rzadziej zachwycano się reprezentacją "La Roja", a coraz częściej znajdowano powody, dla których jej panowanie musi się skończyć.

Piłkarzom groziło nasycenie, najgroźniejsza choroba czyhająca na sportowców utytułowanych. Podwładni del Bosque okazali się na nią uodpornieni. Popatrzcie na Ikera Casillasa, 31-letniego giganta, obwieszonego medalami za osiągnięcia klubowe i reprezentacyjne, fruwającego między słupkami z taką samą energią jak dekadę temu, gdy zaczynał kolekcjonować trofea.

Mieli Hiszpanie paść z wycieńczenia. Od początku sezonu 2007/08, który kończyli złotem mistrzostw Europy, Xavi w klubie i reprezentacji wybiegał na boisko 330 razy. Sergio Ramos - 290 razy, Andres Iniesta - 288. Każdy z nich przeżył w tym czasie tylko jedno lato, w którym nie został wezwany na zgrupowanie kadry. Żadnemu sił na ME nie zabrakło. Za rok znów nie odpoczną, pojadą do Brazylii po Puchar Konfederacji, którego w 2009 r. sensacyjnie nie zdobyli.

W kadrze sami kumple

Kilka miesięcy temu del Bosque alarmował, że drużynę rozbić mogą kipiące od emocji, rozgrywane z częstotliwością niespotykaną od stulecia starcia Realu Madryt i Barcelony, w których kumple z reprezentacji brutalnie się faulują i obrażają. Ale po założeniu koszulki reprezentacji znów stawali się kumplami, Ramos (Real) i Pique (Barcelona) stali na środku obrony, która w sześciu meczach ME puściła tylko jednego gola.

Złotą drużynę miały w końcu rozbić kontuzje, na Euro 2012 przyjechali bez lidera ataku, który na dwóch ostatnich wielkich turniejach strzelił 9 goli (David Villa) i lidera obrony, którego wszyscy szanowali i słuchali (Puyol). I jeszcze raz okazało się, że bogactwem w szatni prześcigają rywali zdecydowanie bardziej niż na boisku. Wiecie, gdzie dwa lata temu byli strzelcy dwóch pierwszych goli dla mistrzów Europy? David Silva ugniatał ławkę rezerwowych, na mundialu w RPA po boisku biegał ledwie 66 minut. Jordi Alba powołania nie dostał, ledwie kilka miesięcy wcześniej trener Valencii Unai Emery przesunął go ze skrzydła na lewą obronę.

Nuda? Klepanie? Wygrywanie!

Już w Polsce i na Ukrainie zaczęto Hiszpanom wytykać, że nie zwyciężają efektownie, im dłużej rozgrywali piłkę, tym głośniejsze słyszeli gwizdy, a po zejściu z boiska dodawano, że zanudzają publikę na śmierć.

A oni odpowiedzieli najlepiej, jak mogli. Znów. Wygrali.

Wygrali zdecydowanie (najwyżej w historii finałów ME), choć w Kijowie znów stać ich było tylko na chwile gry dokładnej i ładnej dla oka. Wtedy z gracją przesuwali się po boisku i łatwo mijali kolejnych piłkarzy w niebieskich koszulkach. Po kilku minutach takiego natarcia w pole karne wpadł Sergio Ramos i podał na głowę Davida Silvy. Było 1:0, a del Bosque mógł się uśmiechnąć pod wąsem. Pomocnik Manchesteru City w pierwszych dwóch meczach ME miał trzy asysty i gola, a potem zgasł, dziennikarze proponowali, by do pierwszej jedenastki wstawić Pedro. Selekcjoner postawił na swoim.

Po golu na boisko wróciła jednak Hiszpania, którą polubić trudno. Piłkarze w czerwonych koszulkach często podawali niedokładnie, wymieniali dziesiątki podań w środku pola, które nie zbliżały jej do bramki rywali nawet o metr.

Włosi chwil słabości rywali wykorzystać jednak nie potrafili i chyba nie mogli, bo wszystko sprzysięgło się przeciw nim. Po 20 minutach stracili obrońcę Giorgio Chielliniego, przez ostatnie 25 minut grali w dziesiątkę, bo Cesare Prandelii wykorzystał wszystkie zmiany, a urazu doznał rezerwowy Thiago Motta. Bohatera półfinału z Niemcami Mario Balotellego od podań odcięli Pique i Ramos, po niezwykle precyzyjnych dośrodkowaniach z rzutów rożnych Andrei Pirlo zawsze robiło się gorąco w polu karnym, ale zawsze też ostatni piłkę dotykał Casillas. Gdy do niej nie doleciał i ta mogła spaść na nogę Marchisio, wcześniej przypadkowo odbiła się od Alby, gdy oko w oko z Casillasem stanął wprowadzony po przerwie Antonio di Natale, trafił w bramkarza Realu.

Na dobitkę rezerwowi

Obrońcy trofeum przetrwali wypady Włochów. Jeszcze przed przerwą zbudowali następny atak, w którym nie można im było zarzucić niechlujstwa i prowadzili 2:0. Podawał Xavi, strzelał Alba. Po przerwie ani przez moment ich zwycięstwo nie było zagrożone. Rywali dobili rezerwowi Fernando Torres i Juan Mata. Kijów kibice "La Roja" będą wspominali tak dobrze jak Wiedeń i Johannesburg, gdzie świętowali mistrzostwo Europy i świata.

Mimo tylu problemów wciąż to oni rządzą reprezentacyjnym futbolem. I mało prawdopodobne, by coś się zmieniło.. Wciąż ostatnim piłkarzem, który strzelił gola Hiszpanom w fazie pucharowej wielkiego turnieju jest Zinedine Zidane, który trafił w 1/8 finału... mundialu w Niemczech w 2006.

Ten sam Zidane dwa lata później stwierdził, że gdy piłkarze "La Roja" zaczną wygrywać, już nigdy nie przestaną. Nie mylił się, następny jej celem będzie obrona mistrzostwa świata. Wcześniej udało dało się tylko Włochom (przed wojną) i Brazylii (w 58 i 1962 r.).

Zobacz wideo
Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.