Liga angielska. Jak strzelić Szczęsnemu

Zagrał najlepszy mecz od miesięcy, wspaniale obronił rzut karny i - ułamek sekundy później - dobitkę, bez niego Arsenal nie pokonałby Liverpoolu 2:1. Ale czy jest już bramkarzem na miarę gwiazdy Euro 2012?

Ostatnio co leci w moją bramkę, to wpada - narzekał Wojciech Szczęsny przed środowym sparingiem reprezentacji z Portugalią. Choć do końca Premier League zostało 11 kolejek, puścił już 38 goli. Żeby zrozumieć, jak zły to wynik, wystarczy sprawdzić tabele z lat 2004-09, gdy nie zdarzyło się, by bramkarz Arsenalu częściej wyjmował piłkę z bramki. W całym sezonie.

W bieżącym więcej goli straciło tylko Norwich oraz pięć zespołów broniących się przed spadkiem.

Wyspiarze 21-letniego golkipera wciąż jednak chwalą. Przed styczniowym hitem z Manchesterem United "Guardian" pisał, że Szczęsny gra wspaniale i chwalił go za pewność, którą daje obronie. Bramkarska legenda Arsenalu Bob Wilson ogłosiła go piłkarzem równie wartościowym jak Robin van Persie - najjaśniejsza dziś gwiazda Premier League. Liverpoolowi Holender strzelił 30. i 31. gola w sezonie, szampana dla gracza meczu od telewizji Sky Sports oddał polskiemu golkiperowi. Według kibiców najlepszy był Szczęsny. Na oficjalnej stronie Arsenalu zagłosowało na niego aż 74 proc. internautów.

Rozbity samochód de Gei

Ilość puszczonych goli przez Szczęsnego może przerażać kibiców reprezentacji, bo wszystkie znaki na niebie i ziemi oraz nos selekcjonera Franciszka Smudy zwiastują, że to on stanie między słupkami w meczu otwarcia Euro 2012 z Grecją. Konkurenci albo nie grają w klubach (Fabiański, Tytoń), albo zostali przez selekcjonera odsunięci (Boruc).

Kto regularnie ogląda Premier League, wie jednak, że pole karne Arsenalu to najbardziej przyjazne napastnikom miejsce w futbolu na tym poziomie. Stoperów ograć łatwo (w sobotę hasał między nimi Luis Suárez), bocznym obrońcom zdarzają się karygodne straty, a pomocnikom lekkomyślne podania.

A Szczęsny nie zagrał jeszcze meczu, po którym można by go uznać za głównego winowajcę porażki. W tym sezonie popełnił dwa błędy, które skończyły się golem. W październikowym meczu z Tottenhamem przepuścił strzał z 25 metrów Kyle'a Walkera, w styczniowym z Fulham źle wyszedł do dośrodkowania z rzutu rożnego i pokonał go Steve Sidwell. Do obu się przyznał i - co najważniejsze - szybko się po nich podniósł.

Na swój wielki dzień czekał jednak od sierpnia, gdy w eliminacjach Ligi Mistrzów zatrzymał Udinese. Później zdarzały mu się interwencje wybitne (Bolton, Sunderland), ale zespół ratował rzadko. Aż cztery raz puszczał w jednym meczu trzy gole i więcej. Najgorsze chwile przeżył na Old Trafford, gdy piłkarze Manchesteru United pokonali go aż osiem razy.

Ani przez chwilę nie groziło mu odesłanie na ławkę, prasa i eksperci obchodzili się z nim łagodniej niż z jego rówieśnikiem Davidem de Geą, za którego MU zapłacił latem 20 mln funtów. 21-letni Hiszpan zajął miejsce fantastycznego Edwina van der Sara i wymagano, by od pierwszego dnia fruwał na linii bramkowej w stylu Holendra.

Szczęsny wchodził do bramki, która nie miała gospodarza od czasu, gdy wyprowadził się z niej Jens Lehmann. Jeszcze zanim Polak wybiegł na boisko, trener Arsene Wenger mówił Anglikom, że jeśli obdarują go paszportem, będą mieli pewnego bramkarza reprezentacji na lata. Gdy Szczęsny zaczął grać w Brentford, trener Andy Scott zachwycał się golkiperem, "który odbija piłkę w sytuacji, gdy wszystkim wydaje się, że padł już gol".

Kiedy stanął na polu karnym Arsenalu, kibice zobaczyli specjalistę, jakiego się spodziewali. Fani Manchesteru bardzo na De Gei się zawiedli. Hiszpan okazał się golkiperem niepewnym i nieprzygotowanym fizycznie do gry w Anglii. Polak ma zdecydowanie lepszą opinię, jest najmłodszym bramkarzem regularnie grającym w Premier League. Wciąż się uczy, ale jego błędy wiele zespołu nie kosztują. Gdyby porównać bramkarską edukację do kursu na prawo jazdy, jego pomyłki ograniczałyby się do skręcania bez kierunkowskazu. A De Gea nie dość, że rozbiłby już kilka samochodów, to jeszcze nigdy nie prowadził tak płynnie jak Szczęsny w sobotę. Obroniony rzut karny i dobitka Dirka Kuyta na pewno znajdą się wśród najbardziej efektownych interwencji sezonu.

Polakowi łatwiej też zapracować na uwielbienie kibiców, bo chętnie staje przed kamerami i świetną angielszczyzną opowiada, że nienawidzi największego rywala ekipy z Emirates - Tottenhamu. De Gea zdania o nienawiści do Liverpoolu po angielsku wydukać nie zdołał.

Zagrożenie poza polem karnym

Choć Szczęsny regularnie mierzy się z najlepszymi napastnikami globu, na mistrzostwach Europy czeka go wyzwanie jeszcze trudniejsze. Stanie przed nim defensywa bardziej wątła i słabiej się rozumiejąca niż ta w Londynie, a presja będzie nie mniejsza niż w Arsenalu. Poprzednie wielkie turnieje pokazały, że polskie marzenia o ćwierćfinale są realne tylko, jeśli bramkarz zagra trzy mecze wybitne.

A nie wszystkie gole puszczone przez Szczęsnego da się wyjaśnić fatalną defensywą Arsenalu. Aż siedem goli puścił po strzałach zza pola karnego, co wśród bramkarzy potęg Premier League jest fatalnym wynikiem. W reprezentacji można mieć do niego pretensje o pierwszego gola w listopadowym spotkaniu z Włochami. Mario Balotelli uderzył wtedy w środek bramki z... 30 metrów.

Szczęsny - za co chwali go Wenger - wciąż doskonali warsztat. Kilka miesięcy temu tylko co druga raz kopana przez niego piłka docierała do kolegi zespołu. Dziś na trzy podania ledwie jedno jest niecelne. Lepszą skuteczność wśród bramkarzy czołowych angielskich klubów ma jeden Petr Czech z Chelsea.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.