Rafał Stec: Czarne i białe w kolorze

Skoro piłkarze biegają po boiskach ze splecionymi czarnymi i białymi opaskami, by zaprotestować przeciw dzieleniu ludzi na - w zależności od koloru skóry - lepszych i gorszych, to najwyższy czas, by sprawdzić, kto rasistą jest, a kto nie jest

Przeprowadźmy króciutki eksperyment. Oto lista najwybitniejszych po wojnie angielskich piłkarzy: Tony Adams, Alan Ball, David Beckham, Trevor Brooking, Bobby Charlton, Paul Gascoigne, Steven Gerrard, Glenn Hoddle, Geoff Hurst, Kevin Keegan, Gary Lineker, Bobby Moore, Michael Owen, Stuart Pearce, Martin Peters, Bryan Robson, Wayne Rooney, David Seaman, Alan Shearer, Peter Shilton. Jakieś refleksje? Czujesz nieprzyjemny dreszcz na widok nazwiska kata polskich piłkarzy Linekera? Irytuje cię wyróżnianie Rooneya, fantastycznie uzdolnionego dzieciaka, który jeszcze niczego nie osiągnął, a na pewno strzelił mniej goli, niż rzucił bluzgów pod adresem sędziów? Kogoś byś z dream teamu usunął, kogoś wstawił?

Jeśli twoje myśli podążają tylko w takich kierunkach, jesteś rasistą. W każdym razie zdaniem Angielskiej Federacji Piłkarskiej (FA), która właśnie w popłochu wycofała płytę DVD z zapisem co bardziej efektownych wyczynów wymienionych wirtuozów. Wydawnictwo nosiło tytuł "Duma narodu", ale działaczom jest wstyd, kajają się za popełnione faux pas, bo wśród wyselekcjonowanych gwiazd nie znalazł się ani jeden gracz czarnoskóry, a przecież - jak brzmi oficjalne oświadczenie - "czarni gracze włożyli ogromny wkład w chwałę angielskiego futbolu".

Nie wiem, kto rzekomo skandaliczną omyłkę dostrzegł, ale dręczy mnie myśl, że to on patrzy na świat okiem rasisty. Zwalczający dyskryminację chcą nas przecież nauczyć, byśmy byli w pewnym sensie ślepi na kolor skóry, byśmy nie klasyfikowali ludzi tak, jak w naturalny sposób dzieli się ich np. na kobiety i mężczyzn (rugowaniem tej plagi zajmują się feministki). Kiedy spojrzałem na obsadę "Dumy narodu", uderzyło mnie, że nie trafił do niej legendarny golkiper mistrzów świata sprzed 39 lat Gordon Banks, który na mundialu puścił gola dopiero w piątym meczu, utrzymując czyste konto przez 441 minut. Jest za to David Seaman, ucieleśnienie bramkarskich nieszczęść - serial z jego kiksami telewizja mogłaby pokazywać na zmianę ze zmagającym się z rzeczywistością Jasiem Fasolą.

Ci, których obraża kolekcja futbolowych gwiazd, rozumują inaczej - stwierdzają brak gwiazd czarnych, by zacząć rozpaczliwe poszukiwania pominiętych. Padały nazwiska Johna Barnesa, Viva Andersona, Paula Ince'a, Rio Ferdinanda, Ashleya Cole'a i Sola Campbella, a FA uległa szantażowi ("to niby walczycie z rasizmem czy nie?") i obiecała zmodyfikowaną wersję "Dumy narodu", co jest już pomysłem wyjątkowo głupim. To przecież sygnał, że zestawiający dream team lub montujący materiał fachowcy są rasistami, że świadomie zignorowali czarnych piłkarzy. A jeśli nie, to każdy logicznie myślący kibic będzie wiedział, że np. John Barnes trafił na płytę dlatego, że jest czarny. Co więcej, będzie to wiedział sam John Barnes - przecież nie został wybrany i gdyby nie był czarny, nie dostałby ponownej szansy. O nieobecności Banksa jakoś się nie dyskutuje. Facet ma pecha, urodził się biały.

Sprowadzam rzecz do absurdu, bo psuje mi dobry humor wywołany świetną akcją "Stand Up Speak Up" - piłkarze grają ze wspomnianymi bransoletkami, a wkrótce gwiazdy (m.in. Henry, Ronaldinho, van Nistelrooy, Puyol, Roberto Carlos, Adriano, Cannavaro) będą mówić w telewizji, jak bardzo złoszczą ich rasistowskie wybryki na trybunach. Futbol niszczy rasizm skuteczniej niż wszystkie organizacje z nim walczące (każdy dzieciak na Highbury pokocha Henry'ego, nawet jak tata takich jak on nazywa czarnuchami), ale Samuelowi Eto'o trzeba wierzyć, kiedy przekonuje, że dyskryminacja pozostaje ogromnym problemem zwłaszcza w niższych ligach. Jeśli obrażany przez kibiców gwiazdor Barcelony zejdzie z boiska, pod stadionem będą na niego czekać dziesiątki kamer. Jeśli na to samo zdobędzie się drugoligowiec, przepędzą go z klubu. Skalę zjawiska uświadamia też sposób, w jaki Eto'o wziął w obronę trenera hiszpańskiej reprezentacji Luisa Aragonesa. "Wszystko można o nim powiedzieć, ale rasistą nie jest pewno" - przysięga Kameruńczyk, by zaraz ochoczo przyznać, że, owszem, zdarzyło mu się w Mallorce usłyszeć od Aragonesa, że jest "czarnym g...". Nawiasem mówiąc, jako adwokat Eto'o kariery by raczej nie zrobił.

Problem istnieje, pewne europejskie kluby unikają np. zatrudniania piłkarzy czarnoskórych, ale tworzenie dream teamu pod kątem rasowym to precedens szkodliwy. Kiedy tępiciele rasizmu przekraczają cieniutką granicę, poza którą inkwizytorska mentalność wypiera zdrowy rozsądek, zaczyna się fałszowanie rzeczywistości. I tematem tabu staje się np. przypadłość graczy z Afryki, którzy notorycznie przedłużają wakacje w rodzinnych stronach (od lokalnych gwiazdek jak Emmanuel Ekwueme po bardzo cenionych jak Nwankwo Kanu), plotąc androny o pogrzebach niezliczonych zastępów ciotek i wujków, więc niektórzy trenerzy boją się ich mieć w drużynie. Jeśli okaże się, że FA wyznacza standardy, to nie będziemy mogli zaufać żadnym wyborom najlepszych jedenastek sezonu czy turnieju. Wkrótce dowiemy się, jaki procent obsady "Dumy narodu" muszą stanowić czarnoskórzy piłkarze, by film stracił wydźwięk rasistowski. Następnie wymyślimy jakiś sposób, by do piątki największych gwiazd NBA początku XXI wieku wepchnąć ze dwóch białych, choć Larry Bird skończył karierę jeszcze w poprzednim stuleciu. Zasugeruje się trenerowi Svenowi Goranowi Erikssonowi, by w ataku reprezentacji Anglii zawsze grał jeden biały i jeden czarny. I wreszcie wyjdzie na jaw, że Liverpool przeobraził się w klub rasistów - wygnał El Hadji Dioufa, Emile'a Heskeya i Salifa Diao, a od minionego lata pozyskuje głównie białych Hiszpanów...