Według ostatnich badań opinii publicznej piłkę nożną jako sport nr 1 preferuje 7 procent amerykańskiego społeczeństwa. Jeśli to odnieść do ogółu populacji to armia 23 milionów kibiców. A dodajmy do tego tych, dla których to sport nr 2 lub 3. Badania, które cytujemy, o tym nie mówiły, ale z pewnością pod względem liczby piłkarskich kibiców USA są absolutną światową czołówką.
Ma to odzwierciedlenie w kwotach, które amerykańskie telewizje płacą za prawa do transmisji:
Jak widać, są w USA pieniądze, które stacje telewizyjne są gotowe wydać, by pokazać swoim widzom najlepsze rozgrywki świata. Tu warto odnotować, że większość tych sum to rekordy, jeśli chodzi o tzw. kontrakty zagraniczne. Nikt nie płaci za Premier League, Bundesligę, Serie A czy La Ligę więcej niż amerykańskie telewizje. Oczywiście poza ojczystymi krajami tych lig. A Liga Mistrzów poza kontynentem europejskim nigdzie nie może liczyć na tak lukratywny kontrakt jak w USA.
Te dane wystarczą, by unaocznić wszystkim fakt, że Amerykanie mają i kibiców, i pieniądze, by piłkę nożną u siebie rozwijać na bardzo wysokim poziomie. Ale te liczby równocześnie obrazują przyczyny, które ten rozwój hamują.
Po pierwsze, w przeciwieństwie do takich krajów jak Anglia, Hiszpania czy Niemcy, Amerykanie płacą nie za swoją ligę, ale za zagraniczne. Dużo więcej pieniędzy z USA wypływa niż idzie do rodzimych klubów. W Anglii, Hiszpanii czy Niemczech pieniądze wydawane przez tamtejsze telewizje na zagraniczne ligi to nikły procencik w porównaniu z finansowaniem rodzimych rozgrywek. Nawet ogromne kwoty (np. 400 mln funtów rocznie w Anglii) wydawane na europejskie puchary wracają z nawiązką do klubów angielskich, niemieckich czy włoskich, bo system redystrybucji pieniędzy przez UEFA z tytułu praw telewizyjnych preferuje tych najzamożniejszych i najsilniejszych.
W USA jest odwrotnie. MLS dostaje malutki procencik z kwot, które rodzime telewizje są gotowe wydawać na piłkę nożną. Amerykańskie kluby zarabiają z tytułu praw do transmisji 90 mln dolarów rocznie. Niebawem ta kwota ma być co najmniej trzykrotnie wyższa, bo liga podpisze nową umowę na prawa telewizyjne. Po raz pierwszy może przebić sumę, jaką rodzime telewizje płacą za pokazywanie sąsiadów zza miedzy.
Jeśli bowiem chodzi o liczbę widzów przed telewizorami, to w USA najpopularniejsza jest liga meksykańska. Kluby sąsiada z południa za prawa telewizyjne zarabiają w Stanach między 150 a 200 mln dolarów rocznie. Ścisłą sumę trudno ustalić, bo liga meksykańska to jedna z ostatnich, gdzie każdy klub podpisuje umowy telewizyjne na własną rękę.
Może kogoś zdziwić, że najpopularniejsza liga telewizyjna zarabia dużo mniej niż druga pod tym względem w USA – Premier League. Cała tajemnica w tym, że średni kibic ligi meksykańskiej jest dużo biedniejszy niż amerykański kibic ligi angielskiej, którego stać na droższy abonament w kablówce i jeszcze można mu pokazać droższe reklamy.
Wracając jednak do kibiców, ten podział na niezależne frakcje wielbicieli futbolu meksykańskiego, europejskiego – przede wszystkim angielskiego – i lokalnego, powoduje, iż mimo wielkich piłkarskich inwestycji i rzeszy kibiców, rodzima amerykańska piłka rozwija się wolniej, niż mogłaby, gdyby wszyscy kibice pokochali też ojczyste rozgrywki.
Żartem można powiedzieć, że amerykańscy kibice sami wypędzają swoich najlepszych piłkarzy z kraju. Płacą setki milionów dolarów zagranicznym klubom, a te dzięki temu mają pieniądze na transfery amerykańskich zawodników. Z 27 piłkarzy powołanych na ostatnie mecze eliminacji mistrzostw świata aż 17 gra w Europie i to właśnie oni decydują o sile reprezentacji.
A generacja młodych amerykańskich piłkarzy jest tak utalentowana, że drużyna USA może się pokusić o znakomity wynik w mistrzostwach świata - jeśli nie teraz w Katarze, to za cztery lata, gdy Amerykanie będą gospodarzami turnieju. 23-letni Christian Pulisic, 21-letni Sergino Dest z Barcelony, 19-letni Giovanni Reyna z Borussii Dortmund, 23-letni Tayler Adams z RB Lipsk, 22-letni Chris Richards z Hoffenheim czy 23-letni Weston McKennie z Juventusu to zawodnicy, którzy już udowodnili lub są w trakcie udowadniania swojej wartości w najlepszych ligach w Europie.
Ale trudno się spodziewać, że ich sukces na mistrzostwach świata wiele zmieni. Dla Latynosów w USA wciąż ligą nr. 1 będzie liga meksykańska, a wielbiciele ligi europejskich będą mieli jeszcze większą motywację, by śledzić rozgrywki angielskie. Przecież to tam podziwiać będą Pulisica.