Równość płac? Naomi Osaka w godzinę zarobiła dwa razy więcej niż Novak Djoković

- Pokazałeś nam dupę, zupełnie nie rozumiejąc, o czym mówimy - powiedziała Megane Rapinoe i usadziła Draymonda Greena. Koszykarz NBA w dość ostry sposób zabrał głos w sprawie zarobków kobiet i mężczyzn w sporcie. I choć nie był bez racji, to przez amerykańskie media przeszła burza.

W amerykańskim sporcie znowu rozpętała się burza. Znany koszykarz Draymond Green pozwolił sobie na komentarz dotyczący równości płac w sporcie. Na Twitterze napisał, że koszykarki - odnosił się głównie do ligi WNBA - zamiast prosić się, jak to ujął, o większe pieniądze, same powinny zadbać o wzrost dochodów ligi. Czyli zakasać rękawy i przyciągnąć inwestorów i sponsorów.  

"Pokazałeś nam swoją dupę"

Takie mało wysublimowane postawienie sprawy spotkało się z natychmiastową reakcją Megan Rapinoe, zawodniczki piłkarskiej reprezentacji kraju, która angażuje się politycznie i od lat walczy o równe płace w amerykańskiej piłce. - To smutne, że ktoś o takiej pozycji jak Green, kto ma możliwość dotarcia do źródeł i wyrażenia bardziej wyrobionej opinii, z tego nie korzysta - powiedziała Rapinoe, cytowana przez ESPN. I dodała: "Pokazałeś nam dupę, zupełnie nie rozumiejąc, o czym cały czas mówimy - my, koszykarki WNBA i drużyny narodowej. Czy myślisz, że nie prosimy o większe pieniądze?".

Zobacz wideo

Rapinoe ma żal, że ktoś taki jak Green, który jako Afroamerykanin wie, co znaczy należeć do grupy zmarginalizowanej, co znaczy doświadczyć społecznego ucisku i opresji, staje przeciwko zawodniczkom, które też tego doświadczają. Piłkarka dodała, że mówi ona nie tylko o równych płacach, lecz także o równych inwestycjach w kobiecy i męski sport oraz o takiej samej obecności w mediach kobiet i mężczyzn, jeśli chodzi o transmisje i relacje z meczów. 

Green szybko wycofał się ze swoich stwierdzeń. - Megan i ja chcemy tego samego. Jeśli wierzy, że to, co robi, prowadzi ją do zamierzonego celu, to ją popieram - powiedział koszykarz, a amerykańskie media odtrąbiły wielki triumf Rapinoe.  

Najlepsza amerykańska piłkarka zmusiła jednego z najtwardszych gości w NBA, żeby wycofał się ze swoich słów

- napisał Marcos Breton z "The Sacramento Bee". 

Jorge Sedano na antenie ESPN mówił natomiast o Greenie: "Nie klikaj 'wyślij' na Twitterze, dopóki nie dowiesz się, o czym piszesz". 

Do chóru krytyków dołączył nawet jeden z najbardziej znanych w USA dziennikarzy sportowych Steven A. Smith, który Greenowi poświęcił swój felieton w programie "First Take". 

Jednym słowem Green został - jak mówi się w polskim internecie - zaorany. Co nie zmienia jednak faktu, że koszykarz Golden State Warriors zwrócił uwagę na jedną ważną sprawę: jak to jest z tymi przychodami w sporcie. 

Do biegu wystartowała z krzaków, bo mężczyźni nie dopuścili jej do startu

Przez lata kobiety były w sporcie dyskryminowane - to pewne. Nie mogły rywalizować na równych prawach na igrzyskach olimpijskich, o czym sam pisałem wielokrotnie. Mistrzyni Wimbledonu Althea Gibson musiała przedwcześnie zakończyć karierę, bo za sukcesy dostawała grosze, a przecież - jak głośno mówiła - nie da się "zjeść korony królowej tenisa". Wówczas zawodowe turnieje organizowano tylko dla mężczyzn. Wielki Szlem zarezerwowany był natomiast dla amatorów.

Natomiast Babe Didrikson, dwukrotna mistrzyni olimpijska, prawdziwa prekursorka w sporcie, musiała na życie zarabiać w objazdowym zespole baseballa. Oczywiście męskim, bo kobiecej ligi zawodowej nie było. W golfie też rywalizowała z mężczyznami, zanim sama założyła cykl zawodów dla kobiet. 

Roberta "Bobbi" Gibb, która w 1965 r. jako pierwsza kobieta wystartowała w Maratonie Bostońskim, musiała do biegu wyskoczyć z krzaków, bo organizatorzy nie dopuścili jej do startu z mężczyznami. Bieg ukończyła w czasie lepszym niż dwie trzecie uczestników. Dwa lata później Katherine Switzer wzięła udział w tym biegu tylko dlatego, że zarejestrowała się jako K.V. Switzer, a numer startowy 261 odebrała, kłamiąc, że robi to dla innego biegacza.  

Dziś też kobiety mają gorzej w sporcie niż mężczyźni. Ostatnio zwróciły na to uwagę koszykarki podczas finałów ligi akademickiej NCAA. Jedna z nich porównała siłownię, którą miała do dyspozycji, z tą, którą mieli koledzy z męskiego turnieju. Męska posiadała najbardziej wymyślne przyrządy, damska - ledwie kilka hantli.

 

99 proc. przychodów w wyczynowym sporcie wypracowują mężczyźni 

Tak, sport kobiecy potrzebuje inwestycji, uwagi i zaangażowania nowych kibiców, ale z drugiej strony nie można pominąć faktu, że 99 proc. przychodów w tym biznesie wypracowują mężczyźni.  

Firma "Deloitte" w ogłoszonym w ubiegłym miesiącu raporcie przewiduje, że kobiecy sport wkrótce osiągnie miliard dolarów przychodów, podczas gdy cała reszta branży warta była w 2018 r. 485 miliardów dolarów. W tej ostatniej kwocie są też przychody z rozgrywek mieszanych jak tenisowe turnieje Wielkiego Szlema czy przychody z igrzysk. Ale nawet jeśli przychody z takich wydarzeń podzielić proporcjonalnie do wartości medialnej, okazałoby się, że kobiety nie przynoszą więcej niż jednego procentu przychodów wyczynowego sportu.  

Owszem, można żonglować statystykami "niebywałych" wzrostów z ostatnich miesięcy, jak robi w swoim felietonie Steven A. Smith. Tak, oglądalność finałów NBA spadła do rekordowo niskiego poziomu, a w WNBA wzrosła. Tyle tylko, że finały NBA po gigantycznym odpływie widzów i tak oglądało 17 razy więcej widzów niż finały WNBA.  

Jeśli natomiast chodzi o piłkarki: tak, finał kobiecych MŚ w 2019 USA - Holandia oglądało więcej Amerykanów niż finał męskiej rywalizacji w 2018 r. (Francja - Chorwacja). Tyle tylko, że jeden mecz żeńskiej drużyny USA podczas turnieju we Francji śledziło średnio 6 mln widzów, podczas gdy jeden mecz męskiej drużyny USA podczas mundialu w 2014 r. (w 2018 Amerykanie nie grali) - 14,4 mln widzów. Owszem, turniej kobiet w 2019 odbywał się w niekorzystnym dla widza amerykańskiego przedziale czasowym, ale cztery lata wcześniej, gdy drużyny kobiet grały w Kanadzie, średnia widzów wynosiła 10,5 mln, a więcej była o niemal 30 proc. niższa niż w przypadku męskiej drużyny, która przecież do światowej czołówki nie należy. Natomiast w Holandii kobiecy finał z udziałem narodowej drużyny Niderlandów oglądało 5,48 mln widzów, a pięć lat wcześniej półfinał drużyny mężczyzn z Argentyną - 9 mln. W Europie różnice też są znaczące. 

A tenis? Tak, to wspaniały przykład równości płac. Ale czy do końca? W ostatnim US Open zwycięzcy - Naomi Osaka i Novak Djoković - zabrali do domów po 2,75 mln dol. To Serb spędził jednak na korcie prawie 19 godzin, a Japonka niecałe dziewięć, bo mężczyźni grają do trzech wygranych setów, a kobiety tylko do dwóch. W przeliczeniu na godzinę gry Osaka zarobiła ponad dwa razy więcej (311,4 tys. dol.) niż najlepszy tenisista (147,4 tys.), a przecież to Serb dostarczył stacjom telewizyjnym więcej "kontentu" i czasu reklamowego. 

Szybciej, wyżej, silniej - hasło sportu wyklucza równość

Nie chodzi jednak o żonglowanie statystykami. Sport wyjątkowo nie pasuje do hasła o równości płac. I nie chodzi tu tylko o kobiety i mężczyzn. Głównym przesłaniem w tej dziedzinie życia od starożytności jest przecież: "szybciej, wyżej, silniej". To z góry wyklucza z rywalizacji o najwyższe stawki tych, którzy biegają wolniej, skaczą niżej i rzucają słabiej. Oni muszą szukać niszy jak pięściarze w wadze słomkowej.  

Weźmy dla przykładu ligę NBA, w której gra Green. Wśród dwudziestu najlepiej opłacanych graczy w tym sezonie dziewiętnastu pierwszych to Afroamerykanie. Ktoś mógłby spytać, czy to znaczy, że liga stosuje jakieś kryteria rasowe w wynagradzaniu zawodników? Oczywiście, że nie. Po prostu ci zawodnicy najlepiej grają w koszykówkę, więc są najlepiej opłacani. Gdyby jakaś kobieta była w stanie rywalizować w NBA, na pewno liga dałaby jej szansę. Pierwszy krok zrobiła już w 1977 r. drużyna Utah Jazz, gdy wybrała w drafcie Lusię Harris, srebrną medalistkę olimpijską. Zawodniczka jednak nie wzięła udziału w obozie treningowym drużyny i nie podpisała kontraktu. Jak ujawniła później, spodziewała się wtedy dziecka. 

Kobiety z racji warunków fizycznych w większości dyscyplin nie mają szans w rywalizacji sportowej z mężczyznami, więcej o wiele trudniej przyciągnąć im kibiców. Owszem, na igrzyskach olimpijskich czy mistrzostwach świata, gdy rolę gra reprezentowanie kraju i duma narodowa, kobiety mogą zgromadzić rzesze fanów. Ale na co dzień, gdy męskie ligi w różnych spotach tłuką w gałę od rana do nocy, siedem dni w tygodniu, skupiając uwagę miłośników sportu, to praktycznie niewykonalne. Kobiece ligi mogą odnaleźć niszę, co skutecznie zresztą robią.  

A Rapinoe - nawiasem mówiąc - wcale im w tym nie pomaga. Jej zaangażowanie polityczne i demonstracje podczas przedmeczowego odgrywania hymnów raczej odstręczają kibiców, niż przyciągają. W ubiegłym tygodniu opublikował badania na ten temat portal Yahoo News. Według sondażu aż 34,5 proc. fanów ogląda mniej, a 11 proc. więcej sportu z powodu obecnych na meczach haseł politycznych i społecznych. A jeśli chodzi o afiliację polityczną, to mniej sportu z powodu demonstracji swoich poglądów ogląda 53 proc. Republikanów i 19 proc. Demokratów. Jeśli chodzi o przeciwny biegun - 8,6 proc. Republikanów i 11 proc. Demokratów ogląda więcej sportu. Wśród tzw. niezrzeszonych polityczne przekazy zraziły 38,6 proc.  respondentów, a przyciągnęły 8,7 procent.

Więcej o:
Copyright © Agora SA