Kto wybrał te drużyny? W tym przypadku pytanie minister sportu byłoby jak najbardziej zasadne

Michał Kiedrowski
Według popularnej anegdoty minister sportu Joanna Mucha miała przed meczem o piłkarski Superpuchar Polski zapytać, kto wybrał Legię Warszawa i Wisłę Kraków do tego meczu? W USA są takie bardzo popularne rozgrywki, gdzie to pytanie jest jak najbardziej zasadne.

Pytanie minister Muchy - jak napisał dziennikarz Roman Kołtoń - padło podczas narady organizacyjnej przed Superpucharem w lutym 2012 r. Mecz miał się odbyć na Stadionie Narodowym. To miała być próba generalna przed Euro 2012, ale policja orzekła, że nie jest w stanie zapewnić bezpieczeństwa widzom na obiekcie, gdzie można swobodnie poruszać się między sektorami. A że nie było tajemnicą, że kibice Legii i Wisły chcieli się ze sobą pobić na trybunach, więc pani minister zadała - jak jej się wydawało - zasadne pytanie, kto podjął tak nieodpowiedzialną decyzję, że na Narodowym mają grać Legia i Wisła. Nie wiedziała, że w meczu o Superpuchar grają ze sobą mistrz kraju ze zdobywcą Pucharu Polski.

Zobacz wideo

Śmiechów i chichów, tzn. w dzisiejszych czasach memów, było potem co niemiara, ale na obronę pani minister chciałbym zauważyć, że są takie rozgrywki, gdzie takie pytanie w przypadku meczu o krajowe trofeum jest bardzo zasadne. I właśnie te rozgrywki wkraczają teraz w decydującą fazę.

Nie tylko my mamy narodowe oglądanie sportu w Nowy Rok

Tak jak my zgodnie z tradycją emocjonujemy się noworocznym konkursem Turnieju Czerech Skoczni w Garmisch-Partenkirchen, tak jak Brytyjczycy oglądają mecze swoich lig w piłce nożnej i rugby, tak dziesiątki milionów Amerykanów tkwią przed telewizorami, patrząc na mecze półfinałowe play-off w akademickiej lidze futbolu amerykańskiego.

Co prawda play-off mają dopiero od 2014 r., ale wcześniej przez dziesięciolecia Nowy Rok był dniem, w którym rozgrywano tzw. Bowl Games - najważniejsze mecze w lidze akademickiej.

W ogóle ta cała ta akademicka liga dla nas, przyzwyczajonych do ligowych hierarchii i kapitalistycznego podejścia do sportu wyczynowego, gdzie liczy się maksymalizacja przychodów, jest nie do pojęcia. No bo jak można całe dziesięciolecia wyłaniać mistrza tylko na podstawie umownych rankingów. Jak można dopuścić, by kilka drużyn w jednym roku uważało się za posiadacza tytułu, bo rankingów jest kilka. Jak można do tej pory - przez 150 lat - nie stworzyć jednej ogólnokrajowej ligi, a za najwyższą klasę rozgrywkową uważać grupę 130 drużyn w ligach regionalnych i takich, które ukształtowały się w zamierzchłych czasach? Jak można dopuścić, by w czasie sezonu drużyny rozgrywały - według naszej nomenklatury - mecze towarzyskie i by te spotkania liczyły się do rankingu tak samo jak ligowe?

Jeśli spojrzeć na akademicką ligę futbolu amerykańskiego, to okazuje się, że można. Archaiczna struktura, która miała zachować niekomercyjny charakter rozgrywek, trwa od 150 lat, ale w ostatnich latach doszło do rewolucji. Od 1998 r. rozgrywany jest mecz o mistrzostwo kraju. I tu dochodzimy do zasadności pytania: kto wybrał te drużyny?

Kandydatów na mistrza wybiera komitet

Bo o awansie do najważniejszego meczu sezonu decydują eksperci. Gdy zdecydowano się na organizację meczu o mistrzostwo kraju, byli to organizatorzy najważniejszych Bowl Games - kończących sezon meczów o trofea między najlepszymi zespołami poszczególnych lig. W USA te lig nazywa się Konferencjami. Od 2014 r. wprowadzono play-off z udziałem czterech drużyn. Wybiera je 13-osobowy komitet złożony z byłych trenerów, szefów pionów sportowych z uniwersytetów itp. Każdy członek tej rady wybierany jest na trzyletnią kadencję.

Co roku wybór zespołów do play-off budzi większe lub mniejsze kontrowersje. Kilkakrotnie w gronie wybrańców zabrakło drużyn niepokonanych w całym sezonie, bo komitet uznawał, że te drużyny grały w słabszej Konferencji, a doskonały bilans był efektem tego, że nie miały silnych rywali. W tym roku ten los spotkał zespoły Cincinnati, Coastal Carolina oraz San Jose State, ale nie wzbudziło to protestów. Z większą krytyką spotyka się sama formuła wyłaniania mistrza, która co roku faworyzuje te same drużyny. Alabama Crimson Tide zagrają o tytuł po raz szósty w siedmioletniej historii play-off, tak samo jak Clemson Tigers. Po raz czwarty wystąpią Ohio State Buckeyes. A jednym powiem świeżości będą Notre Dame Fighting Irish, którzy drugi raz znaleźli się finałowej czwórce. Według ekspertów murowanymi faworytami do meczu o tytuł są Alabama i Clemson. Gdyby nie było niespodzianek, to byłby to czwarty finał w takim składzie w ostatnich sześciu latach. Dziennikarze w USA narzekają, że zawodowych ligach jest większa rotacja, jeśli chodzi o miejsca w play-off i byłoby dobrze, żeby w akademickiej lidze rozszerzyć formułę do ośmiu drużyn.

Najdroższa umowa telewizyjna świata

Niekomercyjny charakter rozgrywek oczywiście uniwersytety doskonale obeszły. W ostatnim roku (2019) drużyny sportowe przyniosły swoim uczelniom prawie 19 miliardów dolarów przychodów. W największej części dzięki futbolowi amerykańskiemu. Te 19 miliardów dolarów to więcej niż łączne przychody czterech najlepszych lig europejskich - angielskiej, hiszpańskiej, francuskiej i niemieckiej.

Dlatego rozszerzenie play-off nie napotka chyba większych oporów. Obecnie za pokazanie play-off w akademickiej lidze stacja ESPN płaci 470 mln dolarów. Za dwa półfinały i finał. Łącznie trzy mecze! I jeszcze ESPN nie tylko wychodzi na swoje, ale zarabia na tej umowie. W ubiegłym roku średnia widzów meczów play-off wyniosła 21,6 mln, choć ESPN to telewizja kablowa, a nie ogólnodostępna. Więcej niż średnia widownia na mecz w finałach NBA (15,1 mln), World Serie w baseballu (13,9) czy piłkarskiej Lidze Mistrzów (10,4 mln). Cena reklamy wynosiła 1 mln dolarów za 30 sekund podczas finału i 560 tys. w półfinałach.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.