Futbol traci widzów. "Zmieszali piłkę z błotem, a teraz mają pretensje"

Piłka nożna z koronawirusem przegrała podwójnie. Razy, gdy ligi musiały przerwać rozgrywki, a po raz drugi, gdy piłkarze wrócili na boisko.

Jedną z plag współczesnego dziennikarstwa jest powtarzanie komunikatów nowoczesnych wydziałów propagandy zwanych agencjami PR. Dziennikarze powtarzają zawarte w nich tezy niemal zawsze bezkrytycznie. I tak czytelnicy mogli się dowiedzieć, że powrót Bundesligi może obejrzeć nawet 2 miliardy widzów, choć to w praktyce niemożliwe, a i inne ligi po powrocie do gry doczekały się rekordowych oglądalności.

Premier League bije rekord wszech czasów

Tak było choćby z Premier League. Tyle tylko, że tu warto zwrócić uwagę, że angielska superliga była po raz pierwszy pokazywana w otwartej telewizji na Wyspach. Wcześniej krajowy ligowy futbol gościł na antenie w 1988 r., gdy nie było jeszcze Premier League. Rekord wszech czasów nie mógł więc nie paść. Zresztą, jak bardzo dęty był komunikat o tym wyczynie, wystarczy dokładnie się w niego wczytać. Mecz Southampton - Manchester City 5 lipca osiągnął 5,7 miliona widzów w tzw. szczycie na wszystkich platformach publicznej BBC - w telewizji i internecie. Niestety, komunikat pominął podstawową wielkość w badaniu telewizyjnej konsumpcji - tzw. średnią oglądalność. Tę można dopiero sprawdzić na stronie Broadcasters Audience Research Board. Okazuje się, że całą transmisję obejrzało średnio 4 miliony widzów. Rekord oczywiście padł, ale był o wiele mniej spektakularny.

W tym samym tygodniu więcej widzów obejrzało na Wyspach np. odcinki serialu "Coronation Street" (6,9 mln - 7,2 mln), czy inną operę mydlaną - "Emmerdale" (5,5 mln - 5,8 mln). A sama BBC lepsze wyniki osiągała, nadając program Celebrity MasterChef (5,4 mln i 4,9 mln). W tym kontekście rekord wszech czasów Premier League nie wygląda zbyt imponująco, biorąc pod uwagę powszechne przekonanie, że Brytyjczycy piłkę nożną kochają ponad życie. Okazuje się jednak, że i tam widzowie wolą w porze najwyższej oglądalności seriale i programy reality show niż sport na najwyższym poziomie.

Włosi i Hiszpanie zawiedli piłkarzy

Podobnie zresztą jest z Hiszpanami. Oni też podobno bez piłki nożnej żyć nie mogą. Tymczasem w czwartek 16 lipca, gdy ważyły się losy tytułu mistrza Hiszpanii, a ligowa wielka trójka - Real Madryt, Atletico Madryt i FC Barcelona rozgrywały swoje mecze, przed ekranami zebrało się niewiele ponad milion widzów. Mecz Real - Villarreal miał 548 tys. widzów, Barcelona - Osasuna 362 tys., a Getafe - Atletico 139 tys. Dla porównania ostatni mecz ligowy Realu Madryt przed pandemią - z Betisem Sewilla - zgromadził w tej samej płatnej telewizji 1,4 miliona osób.

Fakt, że piłka nożna przegrała z koronawirusem podwójnie widać też we Włoszech. Choć walka o mistrzostwo była bardziej wyrównana niż rok wcześniej, to oglądalność decydujących kolejek była dramatycznie niska. Dziennik "Il Messaggero" porównał dane sprzed pandemii i po wznowieniu rozgrywek. Okazało się, że średnia oglądalność meczów spadła o 40 procent. Dziennikarze wzięli pod uwagę kolejki od 18. do 24. sprzed pandemii (od 5 stycznia do 24 lutego) oraz od 27. do 30. kolejki (22 czerwca - 5 lipca). W tym pierwszym okresie skumulowana średnia oglądalność jednej kolejki wynosiła ok. 6,5 mln widzów, a w tym drugim spadła do 4 mln. Dziennikarze odnotowują też fakt, że nawet hity nie podciągnęły oglądalności meczów. W 30. kolejce były derby Turynu, mecz Lazio - Milan i Napoli - Roma, a cała kolejka zebrała zaledwie 3,5 mln widzów. Można więc śmiało zaryzykować, że dwóch ostatnich kolejek, które zostały do rozegrania, nie obejrzy niemal nikt, skoro tytuł już zdobył Juventus.

Niemcy też mniej zainteresowani piłką

Za to w Niemczech telewizja Sky chwali się rekordowymi wynikami. Uzyskała je dzięki pokazywaniu dwóch kolejek po wznowieniu rozgrywek w swojej otwartej stacji - Sky News. Jak mówi dyrektor ds. marketingu, Jacques Raynaud, średni zasięg udało się poprawić o 3 procent w stosunku do ubiegłego roku i osiągnąć 4,22 mln widzów. Dziennik "Tagesspiegel" zauważa jednak: "pierwszą bezpłatną transmisję obejrzało 2,45 mln widzów, a za drugi razem tylko 1,65 mln. Ponad 30 procent nowych widzów nie było zainteresowanych ponownym oglądaniem meczów".

Najbardziej zyskała Bayern Monachium, którego mecze oglądało średnio 1,17 mln widzów (rok wcześniej 1,09 mln). Borussia Dortmund natomiast straciła 10 tys. widzów i odnotowała średnią 0,91 mln.

Natomiast znacznie spadły wyniki stacjom otwarty, pokazującym magazyny piłkarskie ze skrótami meczów Bundesligi. Do momentu ogłoszenia przerwy w rozgrywkach "Sportschau" w ARD miał 4,8 mln widzów i prawie 22 proc. udziału w rynku, a potem 3,78 mln i 15,2 procent. "Aktuellen Sportstudios" spadło z 2,21 mln do 1,9 mln. Ale najbardziej dramatyczny zjazd zaliczył finał Pucharu Niemiec. Jeszcze dwa lata temu przyciągnął przed ekrany 14,27 mln widzów (Bayern - Borussia Dortmund), rok później 9,96 mln (Bayern - RB Lipsk) - a teraz 7,01 mln (Bayern - Bayer Leverkusen).

Rummenigge: Zmieszali piłkę z błotem

Prezes Bayernu Monachium, Karl-Heinz Rummenigge, miał własne wytłumaczenie tak dużych spadków: - W niektórych programach ARD piłka nożna została zmieszana z błotem, a teraz się w tej stacji dziwią, że wyniki oglądalności są niezadowalające - powiedział szef Bayernu dziennikowi "Handelsblatt". - Było bardzo wiele audycji, w których koncepcji i plany powrotu do gry Bundeslig były prezentowane bardzo negatywnie. W niektórych wypadkach można było podejść do tych zamierzeń bardziej poważnie i uczciwie.

Axel Balkausky koordynator programów sportowych z ARD nie skomentował słów Rummenigge, stwierdził tylko: - W czasach koronawirusa piłka nożna nie ma dla części widzów takiego znaczenia jak zwykle. Poza tym są kibice, którzy nie lubią oglądać meczów bez kibiców.

Na to ostatnie - jako przyczynę słabej oglądalności Serie A - zwrócił też uwagę autor wspomnianego artykułu z "Il Messaggero". Do tego dodaje kumulację meczów, która powoduje, że nawet wyposzczonemu kibicowi trudno jest oglądać tyle spotkań w kolejce co wcześniej. Poza tym tempo gry jest niższe, mecze nudniejsze niż przed wybuchem pandemii. Na to nakłada się jeszcze inny stały trend - w letnie miesiące oglądalność telewizji zawsze jest niższa.

Dopiero w przyszłym roku okaże się, czy tegoroczne odwrócenie się kibiców od telewizorów, to tylko anomalia, czy stały trend. Jeśli to drugie, to kluby piłkarskie czeka znaczny spadek przychodów, a zagorzałych kibiców wzrost opłat z tytułu telewizyjnych abonamentów.

Przeczytaj także:

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.