Dla Tęczowego Narodu parytety ważniejsze niż złoto Pucharu Świata

W sobotę o 10 czasu polskiego w finale Pucharu Świata w rugby zagrają Republika Południowej Afryki i Anglia. Triumf tej pierwszej drużyny niekoniecznie spotka się z wielkim entuzjazmem w ojczystym kraju. Przynajmniej ze strony polityków.

Kiedrosport autorstwa dziennikarza Sport.pl Michała Kiedrowskiego to cykl tekstów o sporcie, jego okolicach i dyscyplinach, o których rzadko można przeczytać w polskim internecie. Co wtorek o 19:00 na Sport.pl i Gazeta.pl.

Anglicy awansowali do finału po fenomenalnym meczu z Nową Zelandią (19:7). To spotkanie - jeśli sądzić po wypowiedział w mediach społecznościowych - sprawiło, że wielu nowych kibiców zakochało się w rugby. Drugie półfinałowe spotkanie, w którym RPA pokonało po rzucie karnym w ostatnich minutach Walię (19:16) nie wzbudziło już takich zachwytów. Dlatego w meczu finałowym faworytem są Anglicy, choć trener Walii Warren Gatland ostrzega kibiców tej drużyny: - Widzieliśmy to już w poprzednich Pucharach Świata, że czasem drużyna, która gra swój finał w półfinale, to potem w najważniejszym meczu w ogóle nie pojawia się na boisku. To będzie ciekawe zobaczyć, jak Anglia zagra w przyszłym tygodniu i czy to będzie dobry mecz.

Słowa "nie pojawia się na boisku" to oczywiście metafora. Gatlandowi chodziło o to, że Anglicy nie będą w stanie zagrać w takiej samej dyspozycji mentalnej i fizycznej przeciwko RPA, jak zagrali z Nową Zelandią. Eddie Jones, trener Anglików, na tę małą złośliwość odpowiedział tylko, mówiąc do dziennikarzy: Przekażcie Warrenowi moje życzenia, aby czerpał jak najwięcej radości z meczu o trzecie miejsce.

Mecz o trzecie miejsce odbędzie się w piątek o 10 rano w Chofu, należącym do aglomeracji Tokio. Finał dzień później w Jokohamie, też o tej samej godzinie. W poniedziałek ceny biletów na mecz o złoto - na portalach, na których można je legalnie odsprzedać - osiągały już ceny 12,5 tys. funtów za sztukę. Im bliżej finału cena będzie rosnąć.

Oglądalność większa niż finału piłkarskich mistrzostw świata

Już przed ostatnimi meczami wiadomo, że impreza jest wielkim sukcesem. I nie chodzi tylko o rekordowe przychody, ale także rzesze nowych fanów. W Japonii mecze Pucharu Świata osiągają oglądalność nienotowaną w tym kraju od piłkarskich mistrzostw świata w 2002 roku. Mecz ćwierćfinałowy z RPA osiągnął średnią oglądalność 41,6 proc. gospodarstw domowych. W dzisiejszych czasach, gdy tradycyjna telewizja coraz częściej przegrywa rywalizację o wolny czas widzów z internetem i grami wideo, to wynik wręcz astronomiczny. Dla porównania - finał piłkarskich mistrzostw świata, w którym Francja pokonała Chorwację, miał w kraju zwycięzców średnią oglądalność 34,6 proc.gospodarstw domowych, a w kraju pokonanych 39,2 proc.

Sukces może też odtrąbić reprezentacja Republiki Południowej Afryki. Dokonała historycznego wyczynu. Po raz pierwszy do finału drużynę poprowadził ciemnoskóry kapitan - Siya Kolisi. W składzie reprezentacji kraju, w którym jeszcze 27 lat temu obowiązywał system segregacji rasowej, jest 12 ciemnoskórych zawodników trzy razy więcej niż na Pucharze Świata cztery lata wcześniej. Można pisać, że oto ziszczają się słowa laureata nagrody Nobla, pierwszego demokratycznego prezydenta RPA - Nelsona Mandeli, o tym, że sport ma moc jednoczenia narodu. Tęczowego Narodu - jak pierwszy określił mieszkańców RPA anglikański arcybiskup Kapsztadu, Desmond Tutu, który przez lata walczył o zniesienie apartheidu.

Parytety ważniejsze niż sukcesy

Ale to tylko obraz powierzchowny. W RPA Springboks - jak nazywa się tam reprezentację rugby - wciąż dzieli opinię publiczną. Przed lipcowym meczem turnieju Czterech Narodów między RPA a Nową Zelandią w supermarkecie Checkers w Kapsztadzie można było kupić dwa ciasta. Jedno w czarnej polewie miało na wierzchu liść srebrzystej paproci - charakterystyczny symbol reprezentacji All Blacks. Drugie było w zielono-żółtych barwach reprezentacji RPA nosiło podpis: "Skład Parytetowy". I to ciasto okazało się sprzedażowym hitem.

Przez napis na cieście piekarz dał wyraz swoim kibicowskim przekonaniom, że skład reprezentacji RPA wybierany jest nie na podstawie umiejętności graczy, ale z powodu z góry określonych parytetów, które nakazują trenerowi reprezentacji kraju - Rassie Erasmusowi - wystawianie w drużynie jak największej liczby ciemnoskórych graczy. Oficjalnie nie ma przepisów, które taki nakaz na trenera nakładają. Są natomiast niepisane zobowiązania, a według nich Erasmus miał doprowadzić do tego, że połowa reprezentacji kraju miała składać się z ciemnoskórych graczy. To mu się nie udało. Na Pucharze Świata kolorowi gracze - jak to się mówi w RPA - stanowią 39 procent składu.

Taki stan wkurza rządzących w RPA polityków. Ich zdaniem skład reprezentacji ma być odzwierciedleniem demograficznej struktury społeczeństwa i nie może być tak, że biali, którzy stanowią niespełna 9 procent populacji kraju, są znakomitą większością w kadrze. Dla rządzących krajem polityków parytety w składzie są ważniejsze niż medale mistrzostw świata. Były minister sportu Fikile Mbalula zagroził nawet, że krajowym federacjom rugby, krykieta, netballu czy lekkoatletyki zabroni wysyłać sportowców na międzynarodowe imprezy i mecze, dopóki kadry narodowe w tych sportach nie wypełnią rasowych parytetów.

Nie jest to pomysł nowy. Tuż po zniesieniu segregacji rasowej Południowoafrykańska Rada do Spraw Sportu postulowała to samo rozwiązanie. "Nie można budować normalnego sportu w nienormalnym kraju" - brzmiało uzasadnienie. Sportowcy z RPA mieli nie wyjeżdżać na międzynarodowe imprezy dopóki wszystkie części Tęczowego Narodu nie będą miały równych szans w sporcie. Ten postulat nie przeszedł, a parytety wprowadzono tylko w rozgrywkach krajowych. Określały one, ilu niebiałych zawodników ma obowiązek wystawiać trener w pierwszym składzie, a nawet jakich zmian może dokonać podczas meczu. Ciemnoskórego zawodnika biały mógł zastąpić tylko w razie kontuzji.

Rugby druga religia Afrykanerów

Rugby było szczególnie na celowniku rządzącego w RPA Afrykańskiego Kongresu Narodowego. To był sport symbol dominacji białej mniejszości nad czarną większością. Dla Afrykanerów - potomków białych kolonistów z Europy - rugby jest drugą religią. I nie ma w tym przesady. Żadne inne embargo nie uderzyło mocnej w morale reżimu w RPA niż wykluczenie drużyny rugby z meczów międzynarodowych. Wcześniej im mocniej biali kochali Springboks, tym bardziej czarni kibicowali ich największym rywalom - Nowej Zelandii. Nawet teraz - po 27 latach od upadku systemu segregacji rasowej - nie brakowało takich - głównie starszych - którzy w RPA w dniu mecz swojej narodowej drużyny z All Blacks paradowali w koszulkach tych drugich.

Do zjednoczenia jeszcze daleka droga. Tym dłuższa, że RPA boryka się z wielkimi problemami społecznymi - wysokim bezrobociem, falą nielegalnej imigracji, wysoką przestępczością. Młodzi zawodnicy z czarnych dzielnic na samym starcie stoją na straconej pozycji. Sport w RPA oparty jest na klubach szkolnych. Dobrymi graczami mogą właściwie zostać tylko absolwenci tych płatnych - w dodatku średnio- i wysokopłatnych. Kolisi nigdy nie miałby szans zostać kapitanem drużyny narodowej, gdyby nie dostał stypendium w prestiżowej Grey High School. - Gdybym nie chodził do angielskiej szkoły, nigdy nie jadłbym odpowiednio, nie nabierałbym odpowiedniej masy, ani nie zostałbym przygotowany do gry tak jak inni chłopcy - powiedział Kolisi japońskiej stacji Kyodo News.

Na przykładzie Kolisiego widać, jakie ograniczenia spotykają w RPA czarnoskórych zawodników, którzy chcą grać w rugby. Problemem jest już samo odżywianie, nie mówiąc już o odpowiednim sprzęcie, czy pracy z dobrymi trenerami. Biali, przeważnie należący do bogatszej części społeczeństwa, wciąż są w uprzywilejowanej pozycji. Francois Cleophas z Uniwersytetu Stellenbosch twierdzi, że co prawda segregacja rasowa oficjalnie zniknęła, to system pozostał ten sam. Jego zdaniem najlepszym rozwiązaniem byłoby, gdyby "kluby sportowe stały się częścią ruchów społecznych o krytycznym nastawieniu, które nie będą nastawione na zysk i sukces za wszelką cenę. A ich głównym celem będzie nic innego jak wezwanie do nowego progresywnego i masowego ruchu sportowego, który działa na rzecz równości, pokoju i sprawiedliwości społecznej". Tylko kto da na to pieniądze?

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.