Kiedrosport autorstwa dziennikarza Sport.pl Michała Kiedrowskiego to cykl tekstów o sporcie, jego okolicach i dyscyplinach, o których rzadko można przeczytać w polskim internecie. Co wtorek o 19:00 na Sport.pl i Gazeta.pl.
Wtedy - 137 lat temu - porażkę z Australią uznano za największa hańbę w historii Anglii, a dzień później szacowny dziennik "The Times" ogłosił:
Zachowując w serdecznej pamięci, ANGIELSKI KRYKIET, który zmarł na stadionie The Oval 29 sierpnia 1882 r., opłakujemy pogrążeni w smutku przyjaciele i znajomi R.I.P.
PS. Ciało zostanie skremowane, a prochy zabrane do Australii
Ta historia ma swój ciąg dalszy do dziś. Co dwa lata krykieciści z Australii i Anglii rozgrywają trwającą półtora miesiąca serię meczów o "Popioły" - The Ashes. Rywalizacja odbywa się na przemian na Wyspach i na Antypodach. W tym roku mecze rozgrywane są w Anglii.
Inauguracyjne spotkanie obecnej serii wygrali Australijczycy, drugi mecz pozostał nierozstrzygnięty, a trzeci, trzymający w napięciu do ostatniego rzutu, zakończył się zwycięstwem Anglików. Do rozegrania zostały jeszcze dwa spotkania. Trzecie zacznie się w środę, a ostatnie zakończy 16 września.
Warto przy tym pamiętać, że tzw. test mecze krykietowe trwają pięć dni, a codziennie gra ciągnie się przez 6 godzin, nie licząc przerw. Innymi słowy krykieciści Australii i Anglii rozgrywają w ciągu 47 dni równowartość 100 meczów piłkarskich jeśli chodzi o czas gry. Oczywiście inna jest intensywność i dynamika gry w obu sportach, ale z drugiej strony... Czy ktokolwiek z nas wyobraża sobie obejrzenie 100 meczów piłkarskich między tymi samymi drużynami w ciągu 47 dni? Nawet gdyby grały Real z Barceloną czy Liverpool z Manchesterem United to już po pięciu spotkaniach z rzędu każdy kibic piłkarski miałby dość.
A w krykiecie? Trzeci mecz serii w płatnym Sky Sports obejrzało na Wyspach ponad 2 mln widzów. Pod względem tzw. skumulowanej oglądalności mierzonej w liczbie oglądanych godzin mecz The Ashes bije na głowę całą kolejkę Premier League.
W krykiecie musi być coś niesamowicie fascynującego, skoro jego kibice nie nużą się wielogodzinnymi spotkaniami tych samych drużyn.
Mecz, od którego seria wzięła swoją nazwę, przeszedł do historii z powodu niewiarygodnej dramaturgii. Tu trzeba małego wyjaśnienia. W przeciwieństwie do znanych w Polsce gier zespołowych, mecze krykieta mają całkiem inną konstrukcję rozgrywki. Spotkanie składa się z czterech części, w których drużyny na przemian atakują i się bronią. Najpierw jedna drużyna zdobywa punkty, a potem druga. Gra się nie na czas, ale do wyeliminowania 10 zawodników rywala. Drużyna broniąca rzuca piłkę w kierunku konstrukcji z drewnianych palików (wicket), której broni drużyna atakująca. Zawodnik przed wicketem ma kij, którym wybija piłkę rzucaną w jego kierunku. Jeśli wybije piłkę zdobywa tzw. biegi (tzw. runs) czyli punkty. Nalicza się je, gdy zamienia się miejscami ze swoim kolegą z przeciwnej części boiska (tzw. pitch) lub gdy uda mu się wystrzelić piłkę poza linię końcową (boundary). Zawodnik atakujący jest wyeliminowywany z gry najczęściej, gdy rywale rozbiją rzutem jego wicket lub złapią zagraną przez niego piłkę zanim dotknie ona ziemi.
28 sierpnia 1882 r. w ostatnim dniu meczu na stadionie The Oval w Londynie Anglicy mieli przed sobą banalne zadanie. By pokonać Australię musieli zdobyć 85 punktów. Biorąc pod uwagę, że nierzadko jeden zawodnik potrafi w meczu zdobyć i 100 punktów z rzędu, nikt z widzów nie wyobrażał sobie, by Anglia mogłaby w jakikolwiek sposób mecz przegrać. I wszystko było na dobrej drodze. Pierwszych czterech wyeliminowanych zawodników zdobyło 66 punktów. A potem w niewytłumaczalny sposób kolejnych sześciu dorzuciło do tego dorobku zaledwie 11.
Gdyby tę niemoc porównać to innych sportów - choć to zawsze porównanie nieco kulawe - to tak, jakby w meczu piłkarskim nie wykorzystać sześciu rzutów karnych albo w koszykówce nie odrobić punktu straty rzucając sześć rzutów osobistych z rzędu.
Gdy Anglikom do zwycięstwa brakowało 10 punktów na boisko wyszedł Charles Studd, który rok wcześniej podczas tournee po Australii popisał się dwoma setkami (100 punktów w jednej rundzie). To on przed wejściem na boisko się trząsł, a po meczu tłumaczył, że to z powodu przeziębienia, jakiego się wcześniej nabawił. Po nim wszedł na plac Ted Peate, którego nazwisko - według legendy - sekretarz zawodów zapisał jako Geese (gęsi), bo przez emocje już nie widział, co robi. Niestety oryginalny protokół nie zachował się do naszych czasów, by można to było zweryfikować.
Trofeum, o które grają zawodnicy w The Ashes to jeden z najmniejszych "pucharów" w sporcie. Ma ledwie 16 cm wysokości. To urna wykonana z terakoty. Według legendy ma zawierać proch spalonej poprzeczki wicketa. Urnę dostał Ivo Bligh, kapitan reprezentacji Anglii, po meczu podczas tournee w Australii w 1883 r. Po jego śmierci wdowa przekazała urnę do Marylebone Cricket Club z Londynu, który pełnił wtedy funkcję międzynarodowej federacji krykieta. Oryginalna urna nie opuszcza muzeum. Dziś zwycięzca Popiołów zabiera ze sobą do kraju replikę trofeum.