Z Arturem Borucem rozmawiają Małgorzata Chłopaś i Maciej Baranowski
Nie jestem jasnowidzem, a taką wiedzą dysponuje jedynie trener Paweł Janas. Zresztą najważniejsze jest zwycięstwo i awans do mistrzostw świata. Wszystko inne schodzi na dalszy plan.
Swego czasu Jerzy Dudek stwierdził, że wciąż czuje się numerem 1. Ty zawsze wypowiadasz się o nim z szacunkiem, ale nie uwierzę, że taka deklaracja Cię nie zaskoczyła.
Nie jestem typem człowieka, który stara się za wszelką cenę zaistnieć dzięki swoim wypowiedziom, dlatego nie usłyszycie ode mnie żadnych deklaracji.
A czy to, co powiem dla gazety, coś zmieni? To, który z nas jest lepszym bramkarzem, zweryfikuje życie i boisko, a nie wywiady. Byłoby mi przykro, gdybym poszedł w odstawkę, ale w tym wypadku moje zdanie nie jest tu najważniejsze.
Nie sądzę.
Oczywiście, że nie pęknę. Grałem już w wielu meczach o różne stawki. Przed każdym z nich była mała trema, ale jestem odporny na takie sytuacje. Zresztą do każdego spotkania podchodzę tak samo poważnie. Zarówno do meczów reprezentacji, jak i Celtiku, a wcześniej Legii. Wiadomo, że doceniam i szanuję takiego przeciwnika jak Anglia, ale równie profesjonalnie podszedłbym do meczu z Pumeksem Kair (śmiech).
Trzymam się raczej z Maćkiem Żurawskim. Czasem widujemy się ze Stilianem Petrovem. Nie prowadzimy szczególnie rozrywkowego trybu życia. Po treningu jem obiad, a potem zasiadam przed komputerem albo wychodzimy gdzieś z żoną Kasią.
Przez swoje bramki na pewno "Żuraw". Daje kibicom więcej okazji do skandowania swojego nazwiska. Nie traktują nas tu jednak jak jakichś wielkich bohaterów. Kibice postrzegają nas raczej jako zawodników, którzy pomagają ich drużynie osiągać jak najlepsze wyniki.
Pewnie, że tak. Najbardziej za Legią, w której spędziłem całe moje dorosłe piłkarskie życie. W Polsce trzymała mnie głównie ona. Na bieżąco śledzę wyniki i sytuację klubu. Boli mnie, że nie jest dobrze, ale wierzę, że wszystko się ułoży i Legia znów będzie największa.
Ja jej nie zauważyłem. Co prawda często gramy w samo południe i ciężko było mi się do tego przyzwyczaić. Nie jest to raczej najlepsza godzina dla piłkarza - trudno o tę magiczną, wieczorną otoczkę spotkania. W Szkocji, przy pełnych trybunach, nie odczuwam tego jednak tak wyraźnie. Porównajcie sobie pełne trybuny w Glasgow i mecz rozgrywany gdzieś na polskiej prowincji w samo południe. Mały stadion - na nim 2 tys. ludzi, palone kiełbaski i kolesie, którzy dłubią w tym czasie pestki słonecznika.
To moje prywatne pozdrowienia dla kibiców "Legiuni".