Dudek: wciąż jestem numerem 1

Jerzy Dudek dla ?Gazety?: Może być i tak, że 12 października na Old Trafford będziemy musieli zmierzyć się z legendą z 1973 roku i nie przegrać z Anglią, by awansować do mundialu. Nie da się uniknąć porównań, bo to było wydarzenie na skalę światową. Teraz my chcemy dokonać czegoś wyjątkowego.

Pod koniec sierpnia podczas treningu 32-letni bramkarz zwichnął łokieć. Uraz wyglądał poważnie, Dudek nie zagrał w meczach eliminacji MŚ z Austrią i Walią, ale na mecz z Anglikami i Islandią (7 października, Warszawa) ma być gotowy.

Robert Błoński: Po kontuzji nie ma już śladu?

Jerzy Dudek: Jest lepiej, niż ktokolwiek się spodziewał. Od poniedziałku normalnie ćwiczę z trenerem bramkarzy, a w nowym tygodniu zaczynam zajęcia z zespołem. Z każdym dniem jest lepiej, a treningi są coraz bardziej intensywne.

Została mała opuchlizna. Miałem pełne zwichnięcie łokcia, ale spokojnie dźwigam ciężary na siłowni, zakupy również. Muszę pomagać żonie, która jest w ciąży. Mam nadzieję, że już w przyszłym tygodniu rozegram jakiś mecz, który będzie prawdziwym testem. Drużyna rezerw wyjeżdża chyba do Newcastle, więc może i ja zdecyduję się wystąpić.

A co potem? Ma Pan nadzieję, że Benitez zrobi tak jak rok temu, kiedy dał bronić Panu i Kirklandowi, a potem wybrał numer jeden?

- Tak, choć wiadomo, że doszedł nowy bramkarz i to jemu ufa Benitez. Ale zobaczymy, co będzie, kiedy dojdę do pełnej sprawności. Mam nadzieję, że dostanę szansę uczciwej rywalizacji z Hiszpanem. Jeśli jednak zobaczę, że nie mam szans, pomyślę o jakimś rozwiązaniu, np. o zmianie klubu. Albo może zrobię, jak to się tu ładnie mówi, jakąś "wcinkę" w nogi Reiny na treningu... (śmiech). To oczywiście żart. Na razie chcę podjąć walkę o miejsce w składzie, nie myślę o transferze, nie zawracam sobie głowy innymi klubami. Nawet nie wiem, kiedy teraz można kupować piłkarzy. Teraz, kiedy nie gram, będę mógł potrenować te elementy, na które nie miałem dotąd czasu. Będę chodził na basen, zrobię trening izometryczny.

Wierzy Pan w możliwość uczciwej rywalizacji z bramkarzem kupionym za dziesięć milionów euro?

- No rzeczywiście chyba bez sensu byłoby ściągać zawodnika za tyle pieniędzy i sadzać go na ławce rezerwowych. Ale patrząc na to, co dzieje się we współczesnym futbolu, wszystko jest możliwe. Chcę zrobić na Benitezie jak najlepsze wrażenie.

To prawda, że latem Arsenal chciał kupić Pana za milion funtów?

- Tak. I z tego, co wiem, sprawa nie jest jeszcze zamknięta. Ale ja o wszystkim dowiem się pewnie ostatni. Bo najpierw będą musiały porozumieć się kluby. Jeśli się dogadają, odejdę do Londynu.

A Manchester City?

- To plotka. Nie wiem, skąd wyszła. Czy od polskich dziennikarzy? Może od Anglików?

Ostatnio Jerzy Dudek jest widywany wszędzie, tylko nie na boisku. Uczestniczy Pan w reklamie, był w jury podczas wyborów Miss Polonia...

- Po dziesięciu latach miałem wreszcie w trakcie sezonu kilkadziesiąt godzin dla siebie. Dostałem z klubu dosłownie dwa dni wolnego i wszystko w tym czasie załatwiłem. Doktor powiedział mi: "jedź na weekend do Polski i odpocznij"...

Był Pan na meczach i w Chorzowie, i w Warszawie...

- Nie planowałem pobytu w Warszawie. Głupio było prosić o wolną środę po urlopie w weekend. Ale tak się złożyło, że w czwartek po meczu Liverpool miał wolny dzień, więc nie było problemu, bym w środę wsiadł w samolot i wrócił następnego dnia. Tym bardziej że jednak liczyłem na awans po meczu z Walią. Miałem nadzieję, że razem z kolegami spędzimy fajny wieczór. Znowu jednak wszystko popsuli nam Szwedzi. I to w ostatniej minucie. Ale jedną nogą jesteśmy już w finałach MŚ.

Wyobraża Pan sobie niemiecki mundial bez Polski?

- Nie. I wierzę w to, że już 8 października wszystko będzie jasne, że Czesi stracą punkt w meczu z Holandią. Rozmawiałem z Dietmarem Hammanem, bo niedawno Niemcy grali z Holendrami mecz towarzyski. Wychwalał pomarańczowych pod niebiosa. Szczególnie grę ofensywną. Chorwaci też mają nieobliczalny zespół, mogą przegrać ze Szwecją.

Polska też ma nieobliczalny. Mało kto spodziewał się sześciu kolejnych zwycięstw w eliminacjach MŚ.

- Z meczu na mecz ta drużyna jest lepsza, dociera się.

Wszyscy mówią: Janas to szczęściarz.

- I mają rację. Bez szczęścia - ani w sporcie, ani w życiu - nic się nie osiągnie. Ale Janas doskonale umie szczęściu pomóc. My, zawodnicy, też mu pomagamy.

Skąd takie różnice jakości między grą defensywną a ofensywną w polskim zespole?

- Każdy zespół, który strzela dużo goli, sporo ich traci. I odwrotnie - ci, co mało strzelają, koncentrują się na defensywie i mało tracą. Obrona popełnia błędy, ale wynikają one z ofensywnej gry pomocników. W meczu z Austrią mieliśmy doskonały tego przykład. W pierwszej połowie zagraliśmy bardzo dobrze bo zawodnicy świetnie asekurowali się. W drugiej - panował totalny chaos. I przed meczem z Anglią, na zgrupowaniu we Wronkach, będziemy musieli o tym porozmawiać. Bo teraz najważniejsze są detale. Każdy musi wiedzieć, co robić, w pewnych momentach nie tracić głowy. Meczowi z Austrią przyglądałem się z boku i było kilka niepotrzebnych prób wrzutek, po których rywale wyprowadzali kontry. Czasem trzeba przytrzymać piłkę. Na szczęście trenerzy potrafią to wszystko wychwycić. Z każdym zgrupowaniem jesteśmy mądrzejsi.

Jak Pan odbiera rywalizację z Arturem Borucem? Bramkarz Celticu jest na fali, naciska coraz mocniej, choć Paweł Janas niezmiennie powtarza, że "Dudek jest numerem jeden".

- Trener musi komuś zaufać, jeśli nie chcemy chorej rywalizacji, jak kiedyś między Bako i Wandzikiem, czy później Woźniakiem i Szczęsnym. To nie pomoże drużynie. Cieszę się, że trener ufa doświadczonym zawodnikom, a my odpłacamy mu wynikami. Dobrze, że Artur wyjechał na Zachód. W Glasgow na pewno się rozwinie, bo w Legii zaczął już przygasać, ale tak naprawdę będzie miał w Celticu tylko cztery poważne testy - mecze z Rangersami. Mam nadzieję, że nasza rywalizacja będzie z pożytkiem dla zespołu. Z nikim i nigdy nie miałem problemów w żadnym klubie. No, chyba że ktoś sam sobie te problemy wymyślał. Tak jestem wychowany. I nie oczekuję też, że ktoś mi da miejsce w bramce, bo nazywam się Dudek i wygrałem Ligę Mistrzów.

Czuje się Pan wciąż numerem jeden wśród polskich bramkarzy?

- Jeśli tylko jestem zdrowy, to oczywiście, że tak. Czemu miałoby być inaczej? Rozumiem, że moja sytuacja w klubie jest nieciekawa. Ale dobrze, że tak jest teraz, a nie chwilę przed mistrzostwami. Znajdę rozwiązanie, by być dobrze przygotowanym do mistrzostw. I grać.

Za niespełna miesiąc mecz z Anglią...

- Rywale jeszcze żyją porażką w Belfaście oraz w meczu towarzyskim z Duńczykami 1:4. Eriksson jest totalnie krytykowany, media żądają jego dymisji. Z nami i cztery dni wcześniej z Austrią będą grali z nożem na gardle. Austriacy, mam nadzieję, też powalczą. Pamiętam, jak nasze ostatnie eliminacyjne mecze już o niczym nie decydowały. Ale chcieliśmy osiągać jak najlepsze wyniki, by w następnych eliminacjach być losowanym z "wyższego" koszyka. Atmosfera w angielskim zespole jest gęsta. Oni mają mnóstwo gwiazd, ale nie mają zespołu. Może uda nam się to wykorzystać.

Być może jednak przyjdzie się Wam zmierzyć z legendą roku 1973 i w Anglii, aby awansować, nie będzie można przegrać.

- Damy sobie radę z tymi porównaniami. To jest niewygodne, uwiera, ale musimy się uodpornić. Bo lepiej pod tym względem nie będzie. Nie da się uniknąć porównań z meczem z 1973 roku, bo to było wydarzenie na skalę światową. Teraz my chcemy dokonać czegoś wyjątkowego.