Rozmowa z Andrzejem Niemczykiem, trenerem reprezentacji siatkarek

- Założyłem sobie, że za rok na mistrzostwach świata zajmiemy miejsce 3-6 - mówi trener siatkarskiej reprezentacji Polski Andrzej Niemczyk.

Radosław Nawrot: Na co stać obecną kadrę Polski?

Andrzej Niemczyk: Na bardzo wiele. Ale pod jednym warunkiem - że uda nam się wyeliminować wahania formy. Ona wciąż nie jest stabilna i wydaje mi się, że jest to raczej problem mentalny niż fizyczny.

Czy nie martwi Pana fakt, że sukcesy siatkarek mogą być związane tylko z tym jednym pokoleniem? Że gdy ono się skończy, skończą się zwycięstwa?

- Absolutnie nie. Myślę, że napływ młodych siatkarek do kadry jest prawidłowy. Mamy następczynie mistrzyń Europy. Na niedawny turniej do Chin pojechaliśmy bez czterech podstawowych siatkarek i graliśmy dobrą siatkówkę. Narzekam na formę Doroty Świeniewicz i Gosi Glinki, ale w razie czego one są już do zastąpienia. Na Grand Prix zabrałem zamiast nich Natalię Bamber i Joannę Kaczor. Mogę w tej chwili grać na tym samym poziomie całą dwunastką. Naszym celem zresztą było to, aby najpierw wykorzystać najstarsze, najlepsze siatkarki, by zrobić światowy wynik, a potem dzięki niemu rozszerzyć szkolenie i odmłodzić zespół.

Czy klubowa siatkówka w Polsce nie jest zbyt słaba, aby dobrze szkolić?

- Jest za biedna, to fakt. Dlatego dzięki nowemu sponsorowi tytularnemu całej polskiej siatkówki chcemy stworzyć zawodową ligę kobiecą na wzór siatkówki męskiej. To zwiększy zainteresowanie lokalnych sponsorów i dopiero wtedy będziemy mogli więcej wymagać od klubów. Na razie bowiem szkolą one swoje pierwsze zespoły, ale już nie młodzież, bo klubów na to nie stać. W efekcie reprezentacji pozostaje żyć tylko z jednej Szkoły Mistrzostwa Sportowego, przez którą przeszły wszystkie kadrowiczki.

Na świecie potęgami są Brazylia, Kuba, Rosja, Chiny, które mają całe systemy szkolenia siatkarek. Czy możliwe jest, aby stworzyć taki system w Polsce?

- Nasz system nie jest wcale taki zły. Potrafimy stworzyć sito, przez które nie umknie nam żaden talent.

Czy jednak w tym sicie nie jest za mało rybek?

- Otóż to. I to jest problem. Żeby w Polsce mogło powstać masowe szkolenie, cała piramida od seniorek po najmłodsze roczniki, trzeba doszkolić trenerów. Jest ich za mało i brakuje im literatury. Pierwszoligowi trenerzy to starzy wyjadacze i trudno ich zmienić. Młodzi jednak są chłonni na wiedzę, ale nie mają skąd jej czerpać. Zamierzamy zatem robić kursy, do tego przetłumaczyć literaturę na język polski, np. z niemieckiego, bo nasi trenerzy nie są tak dobrzy językowo, aby sami po nią sięgać. Niemcy tłumaczą i czytają wszystko, co na temat treningu siatkarskiego wydaje się na świecie. O technice, metodyce, treningu atletycznym. Trzeba z tego korzystać! Ja to robię.

Czy najlepsze polskie zawodniczki powinny wyjeżdżać do Włoch lub Francji i grać w tamtejszych ligach?

- Do Francji się nie opłaca, bo tam właściwie nie ma ligi. Są dwa dobre zespoły na krzyż, w tym RC Cannes, do którego właśnie przeszła Gosia Glinka. Tam jest to odpoczynek, a nie liga, ale akurat Glince taki odpoczynek się przyda. Co innego Włochy czy Turcja - to silne ligi, w których każdy mecz ma ogromną stawkę. Pomaga utrzymać formę, no i dziewczyny zarobią więcej pieniędzy, więc będą w lepszych nastrojach.

Pieniądze omal nie zniszczyły złotej kadry, gdy wybuchła afera z niewypłaconymi premiami za Mistrzostwo Europy.

- E tam... takiego niebezpieczeństwa nie było. One nigdy nie zbojkotowałyby kadry. Trochę podpuściły dziennikarzy... Natomiast cała afera mogła mieć i miała znaczenie dla atmosfery w zespole. Nie chodzi o to, że trenowałyby i źle grały na złość. W wypadku kobiet takie emocjonalne sprawy zawsze bardzo odbijają się na treningu i motywacji.

Teraz problem zniknął?

- Zniknął, odkąd udało się im wytłumaczyć, że kadra jest znakomitą promocją dla nich. I że grając w niej, zawsze zyskują. I jeśli nawet teraz nie zarobią, to zarobią później jeszcze więcej.

Sięgnął Pan po psychologa.

- To nie jest psycholog. To motywator. Nazywa się Marek Rożalski. Polecono mi go na AWF. Rozpoczął pracę z dziewczynami przed naszym wyjazdem do Drezna. Zajmował się dotąd psychologią biznesu.

A cóż to takiego?

- To np. praca z ludźmi, którzy mają kłopoty ze stresem związanym z pracą. Albo takimi, którzy załamali się po jej stracie lub dlatego, że nie mogą jej znaleźć. To wbrew pozorom jest bardzo zbieżne ze sportem. Sama psychologia sportu jest dobra dla młodzieży, wobec ludzi dorosłych trzeba stosować inne techniki psychologiczne. A nasz motywator jest dobry w wyciąganiu ludzi z dołka, z kryzysu. Potrafi dotrzeć do zawodniczek, które nie wierzą w siebie, nie dają z siebie wszystkiego i mają kłopot z przełamaniem bariery własnych możliwości. To dla nas bardzo ważne, bo na najwyższym szczeblu rozgrywek czasami o wyniku decydują dwie, trzy piłki. I o te dwie, trzy piłki walczy nasz motywator. O to, byśmy gubili mniej punktów.

Pan sam nie wystarczy do takiej motywacji?

- Ja już się nagadałem i one moje teksty znają na pamięć. Otrzaskały się ze mną. Dobrze więc, że ktoś inny przyszedł i od niego usłyszały to samo.

Polki grały turniej w Dreźnie, teraz jest Grand Prix w Azji. Później mamy eliminacje kolejnej Grand Prix w Baku, no i Mistrzostwa Europy w Chorwacji. Nie za dużo trochę, jak na jedno lato?

- A myśli Pan, że możemy z czegoś zrezygnować? Broń Boże! To dopiero byłyby sankcje. Jeśli chcemy być czołową i szanowaną ekipą świata, musimy grać wszędzie, łącznie z turniejami towarzyskimi. Bo inaczej przez całe lata się tam nie znajdziemy. Dlatego rok temu zrobiłem w Szczyrku takie długie zgrupowanie, 38-dniowe.

Siatkarki przywykły do tego?

- Przywykły. Wszyscy pukali się w głowę i krytykowali mnie, ale przywykły. Wyjazd na trzy tygodnie gry do Azji nikogo już nie przeraża. Najtrudniej jest w przypadku kobiet z ich mężami, chłopakami i dziećmi. Tu, do Drezna wpadają z odwiedzinami i nie mam nic przeciwko temu. Gorzej, gdy jesteśmy w Chinach czy Japonii. Ale ja 40 lat jestem w podróży i wściekam się już tylko na to, że przez 12 godzin lotu nie mogę zapalić papierosa.

Dbamy też o przygotowanie siłowe zawodniczek. W końcu trenerzy ligowi oddali mi swoje najlepsze zawodniczki na całe lato, więc muszę o to zadbać.

Polska jest mistrzem Europy. Czy może być mistrzem świata, jak kiedyś siatkarze Huberta Wagnera?

- Nie tak szybko, ale założyłem sobie, że na mistrzostwach świata w Japonii w 2006 r. Zajmiemy miejsce 3-6. Przypomnę, że przed dwoma laty planowałem trzecie miejsce na Mistrzostwach Europy. A między miejscem trzecim a pierwszym często jest różnica formy dnia, jednego tie-breaka, kilku piłek. Tego się nie da zaplanować.

Zespoły mistrzowskie buduje się przez 6-8 lat. To powolny proces, wolniejszy niż w innych dyscyplinach. Zanim siatkarze zdobyli mistrzostwo świata [w 1974 r. - przyp. red.] czy złoto olimpijskie [w Montrealu w 1976 r. - przyp. red.], minęły trzy siatkarskie generacje. Polska budowała wtedy tamten sukces przez wiele, wiele lat.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.