Łyk szczęścia

W niedzielę stała się w Płocku rzecz wielka. Dzięki nieprawdopodobnemu szczęściu nasza Wisła jest o krok od gry w europejskich pucharach. Wyjątkowość tej chwili nie polega na zwykłym rezultacie sportowych zmagań - ktoś jest lepszy, a ktoś gorszy. Po prostu po raz pierwszy szczęście tak szeroko się do nas uśmiechnęło.

Bo nie będzie przesadą powiedzieć, że dotychczas gościło gdzie indziej. Pamiętamy, ile dało tym wszystkim drużynom, które naszym kosztem broniły się przed spadkiem z ligi. Ile to razy w meczach z najsłabszymi traciliśmy punkty, których potem bardzo brakowało. Wydawało się, że kończący się w niedzielę sezon znowu wypełni ten scenariusz. Bo Wisła zachowywała się niczym Robin Hood. Zabieraliśmy punkty najlepszym w lidze, a oddawaliśmy najgorszym. Piłkarze skazywali nas na huśtawkę nastrojów i trudno było przypuszczać, że będziemy z nich zadowoleni.

A jednak stało się! W niedzielę musieliśmy pokłonić się im czapką do ziemi. Musieliśmy zapomnieć o przykrych wpadkach, tych wszystkich niesnaskach, jakie pojawiały się w trakcie sezonu. Najważniejszym zwycięstwem tego remisowego meczu był pełen stadion, wrzące w powietrzu emocje i ta wielka, najprawdziwsza z radości. W tym sporcie jest coś takiego, co nakazuje niemal intuicyjnie, podświadomie, stać się częścią ulubionego zespołu. W niedzielę ten po raz pierwszy od lat tak zapełniony stadion stał się w pewnym momencie naszą skromną Maracaną, naszym małym Stadionem Światła. W biegu z piłką Geworgiana, w podaniu Gęsiora, w chwycie Wierzchowskiego odnajdywaliśmy zagrania drużyny, której jesteśmy ważną częścią. W niedzielę nafciarze nie byli sportowcami, którzy biegają dla nas przed trybunami. W niedzielę nafciarzami była większość kibiców. Długo czekaliśmy na taką chwilę.

Cóż można jeszcze napisać po takich emocjach? Wytykanie błędów i niedoskonałości byłoby nietaktem. Wisła osiągnęła świetny wynik. Ktoś powie, że mogła grać lepiej, ale tego nie zweryfikujemy. Wiemy za to na pewno, że mogła grać gorzej, ale trzymała fason. Zanim dojdzie do spekulacji transferowych, zanim prezesi i trenerzy zaczną kreślić kolejne wizje drużyny, dajmy nacieszyć się piłkarzom sukcesem, bo w zakończonym sezonie ich wysiłek wreszcie coś przyniósł. Pogratulujmy sobie nawzajem, bo część z nas robiła wiele, żeby ten niebieski stadion żył, jak najpełniej może. Miejmy nadzieję, że w przyszłym sezonie będzie oddychał pełną piersią. Do zobaczenia w pucharach!

Copyright © Agora SA