Na stadionie lubelskiego Startu występowało wiele światowych sław i osiągnięto mnóstwo znakomitych rezultatów. Nikt jednak nie posłał tu tak daleko młota jak Kamila Skolimowska. Mistrzyni olimpijska z Sydney uzyskała 71,89 m. To szósty w tym roku rezultat na świecie.
Piotr Pawłat: Pani zwycięstwo w Grand Prix PZLA i jednocześnie VII Otwartych Mistrzostwach Lublina nie jest niespodzianką, ale wynik w pewnym sensie jest...
Kamila Skolimowska: - Na pewno tak. Zwłaszcza że na ostatnich mityngach miałam pewne problemy techniczne, ale ten rezultat wskazuje na wzrost formy. Nadal mam kłopoty z techniką, które trzeba wyeliminować. Jest jeszcze za wcześnie, aby wszystko wychodziło mi perfekcyjnie, bo dopiero od dwóch lat rzucam z czterech obrotów i potrzebuję jeszcze trochę czasu na wyeliminowanie błędów. Mam nadzieję, że wraz trenerem Piotrem Zajcewem uda nam się z tym uporać przed sierpniowymi mistrzostwami świata w Helsinkach.
Czy zmiana techniki po takim sukcesie jak mistrzostwo olimpijskie była nieunikniona?
- Moja sytuacja była dość specyficzna. Na ogół osoby trenujące cztery lata nie osiągają takiego sukcesu jak mistrzostwo olimpijskie, a ja w tym czasie zdążyłam nauczyć się rzucania z trzech obrotów. W mojej dyscyplinie technika rozwija się wraz z latami - im więcej i dłużej człowiek rzuca, tym lepiej mu to wychodzi, robi to pewniej i zwiększa ilość obrotów w kole. Moim podstawowym problemem było to, że zaraz po igrzyskach w Sydney zabrakło mi czasu, aby zmienić tę technikę. Później wydawało się, że jest już za późno na tę zmianę, ale wspólnie z trenerem uznaliśmy, że musimy to zrobić. Po prostu z sezonu na sezon dziewczyny coraz dalej rzucają i musiałam coś zrobić, aby konkurencja nie uciekła zbyt daleko. Lubelski wynik potwierdza, że zmiana techniki była dobrym pomysłem.
W młodym wieku osiągnęła Pani to, o czym inni sportowcy marzą przez całą karierę. Czy potem łatwo było zmobilizować się do dalszej pracy?
- Zostałam od razu rzucona na głęboką wodę. Teraz wymaga się ode mnie jeszcze więcej pracy, większej motywacji, aby powtórzyć ten wynik i udowodnić, że nadal reprezentuję klasę światową. W pewnym sensie łatwo jednorazowo osiągnąć jakiś sukces, ale już o wiele ciężej utrzymać się na najwyższym poziomie. Ja do tego jednak dążę. Mam przed sobą jeszcze sporo wyzwań, takich jak mistrzostwa świata i Europy. Na tych imprezach tytułów jeszcze nie zdobyłam, więc jest o co walczyć i mam nadzieję, że to mi się uda. W swojej dyscyplinie jestem jeszcze w miarę młodą zawodniczką i mam przed sobą przynajmniej dziesięć lat startów, więc na wszystko jeszcze przyjdzie czas.
Kariera sportowca wymaga wielu wyrzeczeń, utrudnia także życie osobiste...
- Z pewnością, ale według mnie jest to kwestia przyzwyczajenia. Ja to robię od dziesięciu lat, więc mam już spore doświadczenie. Jesteśmy rzadko w domach, ale jeżeli ta druga osoba akceptuje karierę partnera, to wszystko jest do zrobienia. Zresztą nie tylko my wyjeżdżamy. Normalni ludzie także mają różnego rodzaju delegacje, wyjazdy, więc nie jesteśmy w tym osamotnieni.
Czy ma Pani wzór sportowca?
- Nie ma takiego. Może w pewnym sensie Lance Armstrong, ale na pewno nie jestem w niego ślepo zapatrzona. Dla mnie największym autorytetem jest papież Jan Paweł II i to jest wzór do naśladowania.