O Warzysze wszyscy mówią wyłącznie dobrze.
Dariusz Fornalak, kolega z Ruchu: - Świetny facet. Spotykamy się przy okazji świąt, wakacji. Chociaż w każdej chwili mógłby zostać właścicielem Ruchu, nic się nie zmienił.
Giorgios Donis, dawny partner Polaka z ataku w Panathinaikosie, pierwszy grecki piłkarz w angielskiej ekstraklasie (Blackburn Rovers): - Był znakomitym, bramkostrzelnym piłkarzem i jest wspaniałym człowiekiem. Dlatego cieszy się taką popularnością w Grecji.
Na niedawny benefis kończącego oficjalnie karierę Warzychy do Chorzowa dotarli prawie wszyscy koledzy z Ruchu i Panathinaikosu. Przyleciał nawet przebywający od 15 lat w USA dawny partner z drużyny Leszek Wrona. - Kiedy Krzysiek do mnie zadzwonił i powiedział, o co chodzi, nie zastanawiałem się ani sekundy - podkreśla Wrona, choć wcześniej o przyjazd syna do kraju nie mogła się doprosić nawet matka.
Warzycha urodził się w Katowicach, mieszkał w Świętochłowicach, ale najważniejszy w jego biografii jest Chorzów. Kilkanaście dni temu został honorowym obywatelem tego miasta. Wcześniej taki zaszczyt spotkał m.in. Jerzego Buzka, Gerarda Cieślika i abp. Damiana Zimonia. Wniosek nie przeszedł jednak przez aklamacje. Przeciwnikiem tego pomysłu był m.in. radny Franciszek Prajs, były członek zarządu Ruchu. - Nie jestem wrogiem Krzysia Warzychy! Uważam jednak, że najbardziej adekwatny byłby dla niego tytuł "Zasłużony dla chorzowskiego sportu". Chociaż kto wie, może kiedyś spojrzę na to inaczej. Każdy może się mylić - zastrzega się radny.
Warzycha to wychowanek Ruchu. Na talent młodego chłopaka, który przyszedł na pierwszy trening, zwrócił uwagę sam Cieślik. - Już wtedy się czuło, że coś w nim drzemie. To był czysty talent - zachwyca się legendarny piłkarz.
Zresztą Warzycha zagrał kiedyś młodego Cieślika w filmie dokumentalnym. - Do naszej szatni przyszedł Jan Skrzypiec, trener koordynator w Ruchu. Nie wiedzieliśmy, kogo wybierze i po co. Akurat padło na mnie. Chyba się udało? - wspomina Warzycha.
- Zobaczyłem go w kilku scenach tego filmu i już wiedziałem, że tego lepiej się nie da zrobić - kiwa głową Cieślik.
Henryk Wieczorek, dawny trener Ruchu, potwierdza: - Krzysiu grał podobnie jak Gerard. Jego atutem były strzały z prawej i lewej nogi. Takie błyskawiczne uderzenia, nie potrzebował ani rozbiegu, ani miejsca wokół siebie. Raz, dwa i gol! Piłka szukała go w polu karnym.
Wiosną 1983 roku 19-letni Warzycha podczas śląskich derbów z Górnikiem Zabrze zadebiutował w I-ligowym Ruchu. Piłkarz, nazywany przez kolegów "Guciem", szybko stał się podstawowym zawodnikiem drużyny, która jednak spisywała się coraz gorzej. Efektem kryzysu był spadek do drugiej ligi w 1987 roku. Ruch spadł w fatalnym stylu. W barażowym meczu z Lechią Gdańsk bramkarz Janusz Jojko strzelił sobie samobójczego gola, a popełniający błąd za błędem Krystian Walot został wyrzucony z klubu.
- Po spadku atmosfera była ciężka. To właśnie Krzysiu, który został nowym kapitanem drużyny, pomógł nam w jej odbudowaniu. Był dobrym duchem zespołu. Pomagał trenerom w rozwiązywaniu konfliktów - opowiada Wieczorek, wielokrotny reprezentant Polski, od kilku lat przewodniczący chorzowskiej rady miasta.
Ruch po roku powrócił do ekstraklasy i zaraz potem sięgnął po 14., ostatni jak na razie, tytuł mistrza Polski. Wszyscy zgodnie przyznają, że to właśnie Warzycha miał największy udział w tym sukcesie. 24 gole dały mu tytuł króla strzelców. W polskiej ekstraklasie rozegrał łącznie 165 meczów, strzelając 66 bramek.
- Mistrzostwo Polski to największy sukces w polskim okresie mojej kariery. Szczególnie zapamiętałem wygrany 2:1 mecz z Górnikiem w Zabrzu - wspomina Warzycha.
Ruch z 1989 roku to był jeden z biedniejszych klubów I ligi. Za mistrzostwo Polski piłkarze dostali do wyboru: magnetowid lub kolorowy telewizor. Podobno sprzęt nie był najwyższej jakości i szybko się popsuł, ale kilku graczy zachowało go na pamiątkę do dziś.
Pod koniec lat 80., choć niebiescy mieli kilku wysoko postawionych protektorów, m.in. PRL-owskiego wicepremiera Manfreda Gorywodę, sprzedaż najlepszego piłkarza była nieunikniona. - Krzysiu cały czas mocno trenował. Miał motywację, chciał wyjechać do zagranicznego klubu - przyznaje Wieczorek.
Pod koniec 1989 roku doszło do transferu do Panathinaikosu. Warzychę wypatrzył Dimitar Penew, trener CSKA Sredec Sofia. Ruch zagrał z Bułgarami w pucharze UEFA jesienią 1989 roku (1:1 na Śląskim i 1:5 - po bramce Warzychy - w Sofii). Penew polecił Warzychę rodakowi Christo Bonewowi, który zaczynał wtedy pracę w Panathinaikosie. Prezydentowi Giorgosowi Vardinogiannisowi polskiego napastnika rekomendował Kazimierz Górski, który wcześniej prowadził grecki klub do wielu sukcesów. Największy transfer w historii Ruchu do dziś owiany jest tajemnicą. W tamtych czasach aż huczało od plotek. Najefektowniej brzmiąca mówiła o dwóch umowach: oficjalnej i drugiej, rozliczonej pod stołem. Prawdą jest jednak, że sprzedaż Warzychy pozwoliła klubowi przeżyć następnych kilkanaście miesięcy we względnym dobrobycie. Ruch dostał milion dolarów. Przed Warzychą z Polaków droższy był tylko Zbigniew Boniek, który w roku 1982 przeszedł z Widzewa do Juventusu Turyn za 1,8 mln dol.
W Panathinaikosie Warzycha zadebiutował 17 grudnia w bezbramkowym meczu z AEK Ateny. Pierwszego gola strzelił w następnej kolejce, zapewniając swojej drużynie wygraną z Apollonem Ateny.
Wkrótce do Warzychy dołączył bramkarz Józef Wandzik, z którym doskonale znali się jeszcze ze wspólnej gry w Ruchu. Po latach "Gucio" pomagał też próbującym sił w Panathinaikosie Igorowi Sypniewskiemu i Emmanuelowi Olisadebe.
- Po przyjeździe do Grecji opiekował się mną Pasos Princis, działacz Panathinaikosu. Pomagał znaleźć mieszkanie, pokazał klub, miasto. Najważniejsza była jednak pani Krystyna, Polka, która mieszkała w Atenach i była moją tłumaczką. Bez niej na początku nie zrobiłbym nic - wspomina Warzycha.
- Otoczony Grekami szybko nauczyłem się ich języka, po pół roku już rozumiałem, co chcieli mi powiedzieć. Nie znałem jeszcze wszystkich słów, ale po wysłuchaniu całego zdania wiedziałem co i jak. Na boisku słowa nie były potrzebne, bramki mówiły za mnie.
- Co mnie zaskoczyło po przyjeździe do Aten? Korki! Dla chłopaka, który wychował się w spokojnych Świętochłowicach i Chorzowie, to był szok. Sznur samochodów w każdą stronę, czasami szybciej było przejść na nogach. No i ten spokój Greków. Na wszystko mieli czas, nikt nikogo nie poganiał. Gdy szukaliśmy mieszkania, chciałem załatwić sprawę w jeden dzień i mieć wszystko za sobą, a Grecy... jak nie dziś, to jutro.
- Na początku nie mogłem przekonać się do greckiej kuchni, żona gotowała mi tak jak w Polsce. Ziemniaki, kapusta, kotlet. Potem powoli się przyzwyczaiłem i teraz jem jak Grek - opowiada Warzycha.
Jego bilans w greckiej ekstraklasie robi wrażenie: 244 bramki w 390 występach. Do tego pięć mistrzostw kraju, pięć Pucharów Grecji i na dodatek trzy tytuły króla strzelców.
W 1996 roku Panathinaikos w ćwierćfinale Ligi Mistrzów łatwo poradził sobie z Legią Warszawa (dwa gole Warzychy), a w półfinale trafił na Ajax Amsterdam. To wtedy Polak był o krok od największego sukcesu w karierze. W pierwszym meczu na ArenaA Panathinaikos zwyciężył 1:0 po bramce Warzychy, jednak rewanż Grekom zupełnie się nie udał - 0:3 na własnym stadionie.
Po raz ostatni ligowy mecz w barwach Panathinaikosu rozegrał w grudniu 2003 roku. Miał wtedy 39 lat!
- Gdy wyjeżdżałem do Grecji, słyszałem wokół: "Gdzie ty jedziesz? Na zesłanie? Co to za liga?". Podobne tytuły pojawiały się w gazetach. Faktycznie liga grecka nie była wtedy tak silna jak teraz, ale ja czułem, że muszę wyjechać, poza tym propozycja z Panathinaikosu była właściwie jedyna. Okazało się, że trafiłem w dziesiątkę, moje umiejętności wystarczyły akurat na tyle, by stać się ważnym dla drużyny. Co roku graliśmy w pucharach, co roku rywalizowaliśmy o mistrzostwo. Czego chcieć więcej? - mówi Warzycha, u którego wciąż łatwo rozpoznać twardy śląski akcent.
Właściwie tylko z gry w reprezentacji Warzycha nie może być do końca zadowolony. Rozegrał w niej wprawdzie 50 meczów, ale nigdy nie stał się jej główną postacią. - W Ruchu i Panathinaikosie grali na niego, a w reprezentacji był najczęściej ustawiany w pomocy, i to w dodatku na jej flankach. A "Gucio" to przecież urodzony snajper - kręci głową Wieczorek.
Dziennikarze próbowali go skłócić z selekcjonerami kadry, jednak Warzycha nigdy nie dał się sprowokować. Grał tam, gdzie mu kazano. Był za młody, żeby pojechać na mistrzostwa świata w 1986 roku, a za stary na Mundial w 2002 roku.
W życiorysie Warzychy nie sposób doszukać się konfliktów i kontrowersji.
Albin Wira, kolega z drużyny: - Anegdota o Krzyśku? Zapomnij! Nigdy nie zrobił nic, za co musiałby się wstydzić.
W Grecji oprócz Wandzika najbliższy w drużynie był mu Juan José Borelli. - Czego się nauczyłem od Krzyśka? - tu Argentyńczyk zamyśla się, a po chwili wydobywa z siebie słowo, które brzmi jak: "kurra". - No, no, tylko bez przekleństw, proszę! - protestuje obecny przy tej rozmowie Warzycha. - No, "łyknął" trochę polskiej gościnności - śmieje się "Gucio".
Od prawie 20 lat żonaty z Jolantą, która zresztą przyszła na świat dokładnie tego samego dnia - 17 listopada 1964 roku - i w tym samym katowickim szpitalu. Mieszkają w okazałym domu w Chalandrii, dzielnicy Aten. Syn Arkadiusz ma 18 lat i gra w piłkę. Kibice już dyskutują, czy dorówna tacie klasą. - To nie takie proste. Na razie pasuje na mnie tylko jego koszulka - śmieje się Arek.- Mam propozycje z kilku klubów IV ligi - dodaje.
Tata Warzycha kontroluje jednak sytuację. - Przed Arkiem dużo pracy. Musi mieć też trochę szczęścia - tonuje euforię. On sam od kilku lat prowadzi młodzieżową szkółkę w Atenach. Na zajęcia uczęszcza do niej prawie 300 chłopców. Ale Warzycha ma chyba większe ambicje. - Latem jadę na Rodos na kurs instruktorski, będę miał wtedy papiery szkoleniowca - zdradza plany.
- Zobaczycie, jego nazwisko nadal będzie się pojawiało w gazetach. Tym razem dziennikarze będą opisywać sukcesy trenerskie Warzychy - nie ma wątpliwości Donis, który właśnie wprowadził zespół PAE Larisa do pierwszej ligi greckiej.