Rezygnację z prezesury Fudała złożył wczoraj na piśmie. Sprawą zajął się klubowy zarząd, ale że na spotkaniu zabrakło Tadeusza Rutkowskiego i Janusza Machaja, wiceprezesów Szczakowianki, rezygnacja nie mogła zostać oficjalnie zatwierdzona. - To dla mnie i tak nie ma znaczenia. Zdania już nie zmienię. Z podjętej decyzji się nie wycofam - podkreśla. Zarząd - prawdopodobnie już w pełnym, pięcioosobowym składzie - ma ponownie zebrać się piątek.
W czasie sobotniego meczu z ŁKS-em kibice wręczyli Fudale list, w którym wzywali go do dymisji. Na trybunach zawisł też transparent o treści: "Prezesie, dla dobra klubu odejdź".
Wojciech Todur: Nie wierzę, że ugiął się Pan pod presją kibiców.
Tadeusz Fudała: Pewnie, że nie. Kibice są tylko narzędziem. Ktoś inny za tym stoi. Nie powiem kto, bo nie chcę rozkładać klubu na łopatki.
Podobno list nawołujący Pana do rezygnacji był już gotowy od grudnia.
- Od grudnia?! To ciekawe. Nie wiem nawet, kogo się zapytać, bo pod listem nikt się nie podpisał. Wiem, że kibice byli podzieleni. Szarpali się między sobą, czy wywiesić transparent, czy nie. Co ciekawe, pomagał go wieszać ochroniarz, którego sam zatrudniłem, wyuczyłem...
Czy nie uważa Pan, że dymisja jest ceną za walkę z PZPN?
- Na pewno. Kibice zarzucają mi, że przeciągam aferę. Przecież nie robię tego, bo tak mi się podoba, bo lubię się kłócić, sądzić, denerwować. Robiłem to dla klubu, walczyłem o dobre imię Szczakowianki. Chciałem oczyścić klub z zarzutów.
Nie żal odchodzić? Poświęcił Pan Szczakowiance pół życia.
- Żal? Wreszcie sobie odpocznę. Już powiedziałem żonie, że pojedziemy na pierwsze od kilkunastu lat wakacje. Nie będę się budził w środku nocy, zastanawiając się, skąd wziąć pieniądze dla piłkarzy. Wreszcie będę miał spokój. Kiedyś nie wyobrażałem sobie życia bez Przedsiębiorstwa Komunikacji Miejskiej. I co? Wyleczyłem się. Wyleczę się też ze Szczakowianki. Nie mam do nikogo żalu. Szkoda mi tylko dwóch ostatnich lat. To był stracony czas, a mogłem sobie spokojnie siedzieć w domu... Paweł Silbert, prezydent Jaworzna, zwolnił mnie z obowiązku pracy w PKM-ie, nie zatrudniła mnie też SSA Szczakowianka. Nie wziąłem z klubu nawet grosza.
A ile Pan dołożył?
- Oddawałem dietę radnego miasta i sejmiku wojewódzkiego. Lekką ręką uzbierało się tego ponad 100 tys. zł. Na pewno wystarczyłoby na dobrej klasy samochód.
Kibice chcą, by został Pan honorowym prezesem Szczakowianki. Zgodzi się Pan na to?
- Nie interesuje mnie to.
Pana przeciwnicy podkreślają, że jest Pan osobą, która zniechęca do klubu sponsorów.
- Od roku, może dłużej powtarzam, że nie jestem przyspawany do stołka prezesa. Czekałem tylko, aż znajdzie się ktoś chętny na moje miejsce. Nie jestem pierwszym prezesem, którego odejście ma uzdrowić sytuację w klubie. To samo przeżył Krystian Rogala. W Chorzowie pojawił się Mariusz Klimek, który dał na Ruch 600 tys. zł. Chciałbym, żeby u nas stało się tak samo. W naszej sytuacji byłoby to tyle kasy, że ho, ho.
I co Pan teraz będzie robił?
- W niedzielę rano po raz drugi zostałem dziadkiem! Wnuczek prawdopodobnie będzie miał na imię Krzyś. Będę poświęcał czas najbliższym. Wezmę wędki i pójdziemy na ryby.
Na mecze Szczakowianki będzie Pan chodził?
- Pewnie, że tak. Na piłkę przecież się nie obrażę. Jeszcze stać mnie na bilet. Nawet za 15 zł, na trybunę krytą.
Wierzy Pan, że klub przetrwa, utrzyma się w drugiej lidze?
- Mam taką nadzieję. Szkoda mi tylko, że zawirowania organizacyjne przenoszą się na drużynę. Nie byłem zwolennikiem zwolnienia Janusza Białka. To świetny fachowiec, a że nie miał wyników? Z takim składem...
Wiele razy powtarzał Pan, że kiedyś wyjawi całą prawdę dotyczącą tzw. afery barażowej. Powiedział Pan nawet, że napisze książkę zatytułowaną "Jak oddawano nam 10 punktów".
- Zrobię to. Muszę tylko chwilę odpocząć, nabrać do pewnych spraw dystansu.