Rutkowski, Wujec: Nowa Nadzieja

Dobra wiadomość jest taka, że mamy szanse na najpiękniejsze finały NBA od 12 lat. Zła wiadomość: na szansach pewnie się skończy.

Był rok 1993, gdy w finale NBA zmierzyli się Phoenix Suns i Chicago Bulls. Byki - u szczytu swej potęgi, z wciąż fruwającym Michaelem Jordanem, Pippenem i Gratem. Phoenix - rewelacja sezonu, zespół odmieniony przez transfer Charlesa Barkleya, radosny, ale i nieobliczalny. Dwie supergwiazdy - Barkley i Jordan. MJ podrażniony tym, że to Phoenix królowało w sezonie zasadniczym, a Sir Charles został wybrany na najlepszego gracza ligi. Dwa łatwe zwycięstwa Byków w Arizonie, potem come back Suns na parkiecie Chicago. Niezapomniany mecz numer 3, z trzema dogrywkami i zasłużonym, choć jakże szczęśliwym zwycięstwem Suns. Cztery 40-punktowe zdobycze Jordana z rzędu (w tym 55 punktów w meczu nr 4). Barkley - wielki, waleczny, bezradny. Młodziutkie gwiazdki Suns - Richard Dumas i Oliver Miller - któż by pomyślał, że po latach obaj wylądują w MKS Pruszków, jeden jako eksnarkoman, drugi jako spaślak.

Wreszcie - niesamowity mecz numer 6, w którym Suns tak niewiele zabrakło, by doprowadzić do remisu i ostatniej, decydującej rozgrywki we własnej hali. Decydująca akcja Byków, kiedy wszyscy czekali na Jordana, a Horace Grant oddał na obwód do Paxsona, który pogrążył Suns rzutem za 3. I jeszcze ostatnia szansa Phoenix: Kevin Johnson zablokowany przez Granta. Do dziś jesteśmy pewni, że Grant wtedy faulował - przecież kibicowaliśmy wówczas Suns.

Zdarzały się od tamtego czasu finały dramatyczne (Houston - Nowy Jork, Chicago - Utah), zaskakujące (Detroit - Lakers), ale równie pięknych nie było. W tym roku mogą być - o ile Phoenix Suns i Miami Heat wygrają rywalizacje w swoich konferencjach.

Wyobraźmy to sobie... Dwyane Wade przedzierałby się przez dziurawą obronę Phoenix jak ongiś Michael Jordan. Shaq, nawet z bolącym udem, byłby czołgiem nie do powstrzymania. A z drugiej strony Steve Nash, który każdym meczem w tych play-offach przekonuje do siebie nielicznych niedowiarków - już nie tylko dyrygent i motorek napędowy szalonego ataku Suns, ale też superstrzelec i zabójca dobijający rywali w ostatnich sekundach. I u jego boku godny rywal dla O'Neala - Amare Stoudemire (29 punktów, 12,5 zbiórki i 2 bloki przeciwko Dallas).

Jedni i drudzy uważają, że bronić wprawdzie trzeba, ale wygrywa się, zdobywając punkty. I dla Phoenix, i dla Miami atak jest sensem gry, a nie przykrym obowiązkiem pomiędzy wypełnianiem zaleceń obronnych. Mogłyby więc trafić się nam finały historyczne: widowiskowe, pełne niezapomnianych akcji i heroicznych wyczynów gwiazd.

Ech, marzenia Bo na decydującą walkę z siłami dobra czeka spragniona zwycięstwa i sławy Ciemna Strona Mocy. Na Wschodzie Detroit Pistons już szykują zasadzki na biednego Wade'a - na którego polować będą na zmianę Chauncey Billups, Tay Prince i facet w masce (Richard Hamilton). Jeśli Miami ma w ogóle powalczyć z obrońcami tytułu, to Shaquille O'Neal powinien grać na 100 procent swych możliwości. A na to, niestety, nic nie wskazuje - z prasowych doniesień wynika, że nawet dwutygodniowy odpoczynek niewiele pomógł zbolałemu udku Shaqa..

Swoją drogą Pistons mają niebywałe szczęście do kontuzji rywali. Rok temu pokonali New Jersey z grającym na jednej nodze Jasonem Kiddem, w finale sprawę ułatwiła im ciężka kontuzja Karla Malone'a. Teraz zaś odesłali do domu Pacers osłabionych podwójnie: bez zdyskwalifikowanego Rona Artesta, za to z "jednorękim" Jermainem O'Nealem.

Na Zachodzie przeprawa Phoenix będzie równie ciężka. San Antonio Spurs to od początku roku główni faworyci do mistrzowskiego tytułu - i jedyna drużyna NBA, która w sezonie zasadniczym miała dodatni bilans z Suns. W dodatku Phoenix, po kontuzji oczodołu Joe Johnsona, nie ma już na ławce nikogo, kto potrafiłby jako tako grać w koszykówkę.

Serce chciałoby finału Suns - Heat. Rozum podpowiada: Spurs - Pistons. O wszystkim zdecyduje jak zwykle Moc. A o Gwiezdnych Wojnach więcej za tydzień.

Kronika towarzyska

Na 16 sekund przed końcem 6. meczu Indiana - Detroit było już jasne, że Pacers nie odrobią strat i odpadną z rywalizacji. A jednak nikt z kibiców nie opuszczał hali. Trener Pacers Rick Carlisle poprosił o czas i zdjął z parkietu Reggiego Millera. Po raz ostatni. "Wstać! Wszyscy wstać!" - krzyknął na swoich podopiecznych trener Pistons Larry Brown. Reggie powoli opuszczał parkiet, żegnając się z kolegami z drużyny, z rywalami, z trenerem. Na trybunach trwała owacja na stojąco, wszyscy krzyczeli "Reggie, Reggie" a potem "Jeszcze rok, jeszcze rok!". Trener Pistons w hołdzie dla wielkiego koszykarza poprosił o kolejny czas i jeszcze dwie minuty wzruszenia. "Razem się cieszyliśmy, a dziś razem płakaliśmy. Dziękuję za wszystko" - mówił Reggie. Schodząc z boiska, dotknął serca, wskazując drugą dłonią na kibiców w Indianapolis.

Tako rzecze Shaq

"Jeśli nie będę musiał chodzić na spotkania ani na treningi, to z przyjemnością przyjdę na mecz" - przez ostatnie półtora tygodnia Shaq nie grał, nie trenował, tylko leczył obolałe udo. Na mecze z Pistons ma być gotowy.

Bohater tygodnia

Andrew Gołota. No co? Po walce z naszym orłem Lamond Brewster powiedział: "Czytałem Biblię i Bóg obiecał tam Izraelitom krainę mlekiem i miodem płynącą. Dla mnie krainą mlekiem i miodem płynącą była walka z Andrew Gołotą".

Złota myśl

"Miami to lokomotywa diesel kierowana przez młodego inteligentnego inżyniera, a Detroit to lokomotywa napędzana parą dostarczaną przez pięcioosobową załogę. Phoenix to pociąg TGV osiągający niewyobrażalne prędkości, a San Antonio - lokalny ekspres, często i nagle się zatrzymujący, by potem błyskawicznie wystrzelić do przodu" - "New York Times".