Nowy szef polskiego sportu: Euro dla całej Polski

Rzutem na taśmę Polska przyłączyła się do walki o organizację piłkarskich mistrzostw Europy w 2012 roku. - To trochę jak wejście do Unii - szansa, której nie sposób zmarnować - mówi kierujący polskim sportem Jerzy Ciszewski

Ciszewski był doradcą premiera Marka Belki, ale w poniedziałek został przeniesiony na stanowisko podsekretarza stanu w Ministerstwie Edukacji Narodowej i Sportu, by pokierować projektem Euro 2012. Według renomowanej firmy doradczej KPMG to niepowtarzalna okazja, bo teraz kraj z naszego regionu (Polska zgłosiła się wspólnie z Ukrainą) ma 90 proc. szans, by dostać organizację tej imprezy. Teraz. Kilka następnych edycji turnieju - szacuje KPMG - zorganizują bogate kraje Europy Zachodniej, które ostatnio Europejska Unia Piłkarska pomijała.

Radosław Leniarski: Nie sądzi Pan, że to megalomania starać się o organizację największej - po mundialu i igrzyskach olimpijskich - imprezy sportowej świata. W tej chwili nie mamy ani jednego stadionu, ani jednej autostrady na Ukrainę, ani jednej łączącej nas z Europą...

Jerzy Ciszewski, odpowiedzialny za sport w MENiS: A mimo to mamy wielką szansę, by wygrać ten wyścig. Nie możemy jej zlekceważyć, bo ona oznacza - jak w przypadku Portugalii - że możemy mieć 34 tysiące miejsc pracy przez cztery lata, następne kilkanaście tysięcy podczas imprezy, duże wpływy, a na koniec lepsze drogi, lotniska. Musimy widzieć to tak: UEFA daje nam sprawdzony szablon przedsięwzięcia, które zawsze kończy się sukcesem. My wypełniamy tylko plan biznesowy.

Pan wybaczy, ale wszystko to ma się udać z pomocą PZPN, który nie potrafi zorganizować piłkarskiej ligi tak, aby się nie pobili kibice, aby sędziowie nie wypaczyli wyniku etc.?

- Euro ma niewiele wspólnego z PZPN. Bardziej z lokalnymi samorządami. Z 12 miast cztery wielkie ośrodki potwierdziły, że są mocno zainteresowane organizacją - Kraków, Łódź, Wrocław, Gdańsk. W czwartek i piątek wstępne deklaracje otrzymam od kolejnych podczas konwentu marszałków w Toruniu. To oni będą robić mistrzostwa, o ile oczywiście dostaniemy prawa.

Wstępnie zainteresowany jest np. Szczecin, ale ze Szczecina do Odessy - gdzie miałyby się odbyć niektóre mecze - jest 1700 km, więcej niż ze Szczecina do Rzymu. To przecież żarty...

- Są standardy, które muszą zostać spełnione, bo inaczej nie dostaniemy Euro. Na przykład odległości od miast, w których mają być rozgrywane mecze. To UEFA będzie sprawdzać te odległości, a później pytać: gdzie światłowody, co z lotniskiem, gdzie droga ewakuacyjna? Gdzie stadion? I egzekwować zgodnie z terminarzem. To trochę jak z wejściem do Unii - wielka szansa, której nie sposób zmarnować, bo wymusza wysokie standardy nawet w najwcześniejszej fazie.

Już w tej chwili według prezesa PZPN Michała Listkiewicza jesteśmy spóźnieni o dwa-trzy tygodnie w stosunku do Ukrainy, a przecież wyścig o Euro jeszcze się nie zaczął. To Ukraińcy zaproponowali, abyśmy robili turniej razem. Nie wystawimy naszych braci do wiatru?

- Spóźnienie wynika tylko z tego, że oni o dwa tygodnie wcześniej wynajęli firmę do wykonania oferty. Straty są do odrobienia.

Wielki projekt wymaga wielkiego nakładu sił i środków, tymczasem rząd może nie dotrwać do lata. A przyszły może mieć inne zdanie co do Euro...

- W czerwcu przeprowadzimy badania, czy Polacy chcą Euro. Jeśli będą chcieli, a ufam, że tak, sądzi pan, że przyszły rząd ich zlekceważy? Że nie będzie chciał wielkiego impulsu do rozwoju kraju? Że nie będzie chciał współpracy z Ukrainą, nie będzie chciał pomóc jej w drodze do Unii? Nawet jeśli będzie miał inne zdanie na temat sportu, jeśli nie będzie go lubił, to niech sobie zburzy stadiony. Zostaną lepsze drogi i lotniska.