Łodzianie, którzy zapowiadali, że po pechowo przegranym meczu z Zagłębiem zrehabilitują się i zrobią wszystko, by zatrzeć niekorzystne wrażenie, zupełnie rozczarowali kibiców. Naprzeciwko klubu, który jeszcze niedawno zapowiadał szarżę na miejsca premiowane awansem do ekstraklasy, stanęła słaba drużyna z Mławy. Zespół bez znanych piłkarzy, który gra prostą piłkę polegającą głównie na wybijaniu jej z własnej połowy i liczeniu na kontry, powinien wygrać to spotkanie. To goście bowiem mieli więcej klarownych sytuacji, które zmarnowali tylko przez własną nieudolność.
Jedynie pierwsze piętnaście minut mogło dawać nadzieje kibicom na dobry mecz. Najpierw obrońcom przyjezdnych dali się we znaki Maciej Nuckowski z Igorem Sypniewskim, a po kwadransie po główce Roberta Łakomego bramkarz gości Maciej Wiśniewski z trudem wybił piłkę zmierzającą tuż pod poprzeczkę.
I na tym skończyła się szybka gra gospodarzy w pierwszej połowie. Odtąd w defensywie mławian grało ośmiu zawodników, a i dwóch napastników rzadko przekraczało połowę boiska. Tymczasem łodzianie zupełnie nie mieli pomysłu na sforsowanie tej defensywy. Mnożyły się niecelne podania, w czym przewodził grający na prawej stronie boiska Rafał Wodniok, i straty w środku pola, gdzie najsłabiej prezentowali się pomocnik Michał Łochowski i obrońca Dejan Stojković. To zachęcało mławian do kontr. W 28 minucie oglądaliśmy najgroźniejszą akcję meczu. Rogalski otrzymał podanie ze środka boiska, przebiegł z piłką blisko 30 metrów i znalazł się sam na sam z bramkarzem. Kibice odetchnęli z ulgą, kiedy piłka po jego strzale trafiła w słupek.
Chwilowe odkrycie się gości spróbowali wreszcie wykorzystać łodzianie - w 34 minucie na bramkę Wiśniewskiego pędzili Nuckowski z Sypniewskim. Ten drugi mając przed sobą tylko bramkarza próbował go okiwać, lecz zgubił piłkę.
Druga połowa zaczęła się od dwóch groźnych akcji gości. Najpierw po błędzie Arkadiusza Mysony na czystej pozycji znalazł się Łukasz Wróblewski, ale jego strzał obronił Bogusław Wyparło. W następnej akcji bramkarza gospodarzy omal nie przelobował Andrzej Karpiński.
Po pięciu minutach drugiej części meczu ełkaesiacy wreszcie się obudzili. Pomógł w tym dobrze spisujący się Mysona, którego centry z lewej strony powodowały zamieszanie na polu karnym. Niestety, łodzianie pod bramką razili nieporadnością. Zupełnie zawodzili środkowi pomocnicy - Rafał Niżnik i Michał Łochowski. Ich celne podania można było policzyć na palcach jednej ręki. Nie istniała prawa strona, gdzie słabego Wodnioka zmienił jeszcze słabszy Sławomir Kamiński. To on po centrze Mysony w 73 minucie znajdując się na czystej pozycji nie trafił w piłkę.
Bicie łodzian głową w mur wciąż przerywały szybkie i niesamowicie groźne kontry gości. To w zasadzie oni powinni wyjechać z al. Unii z trzema punktami. W 80 minucie dwójkową akcję Rogalskiego z Tomaszem Nawrotem zatrzymał dopiero Bodzio W. Trzy minuty przed końcem meczu kibice już dopisali MKS bramkę. W polu karnym znaleźli się bowiem wyłącznie napastnicy gości: Rogalski, który wbiegł z piłką na 11 metr i podał do Rafała Gajowniczka. Ten mógł z nią zrobić wszystko, a mimo to Wyparło wyszedł z tej sytuacji obronną ręką.
Ełkaesiacy do końca chcieli zwyciężyć, ale koncepcji nie mieli żadnej. Tracili piłkę, bezmyślnie wstrzeliwali ją w pole karne, a nawet jeśli robili to celnie, marnowali okazje.
ŁKS: Wyparło - Łakomy Ż, Sierant Ż, Stojković (64. Przybyszewski), Kłus - Wodniok (73. Kamiński), Łochowski, Niżnik Ż, Mysona - Sypniewski, Nuckowski
Mława: Wiśniewski Ż -Woźniczka, Leszczyński, Rogoziński Ż, Osiecki - Lubasiński (39. Butryn), Szmyt Ż, Mikłowski Ż, Wróblewski (67. Nawrot) - Karpiński (63. Gajowniczek), Rogalski.
Widzów: 3,5 tys.