• Link został skopiowany

Barcelona - czy będzie Dream Team II?

Miniona dekada to w historii FC Barcelona droga z nieba do piekła. Niedawno zaczął się jednak marsz w przeciwną stronę. I jest szansa na ?Dream Team II".

21 maja 1992 roku, godzina 3.45 - przed świtem. Nad brzeg Tamizy zajeżdża kordon taksówek. Trzech dżentelmenów zdejmuje krawaty, garnitury, lakierki i skacze do wody. Zostały po tym pamiątkowe zdjęcia. To ówczesny wiceprezes FC Barcelona Joan Gaspart świętuje najszczęśliwszy dzień w życiu. Kilka godzin wcześniej na londyńskim Wembley Barca zdobyła upragniony Puchar Europy - pierwszy i ostatni w swojej 105-letniej historii. Przed finałem z Sampdorią Gaspart obiecał socios, że jeśli Barca wygra, skoczy do Tamizy. Spełnia obietnicę, a potem zabiera kąpielówki do Katalonii, by z pałacu prezydenckiego w Barcelonie rzucić je świętujacemu tłumowi. - Chciałbym taką kąpiel przeżyć jeszcze raz - mówi kibicom. Mówi, ale zrobił wszystko, by do takiej kąpieli więcej nie doszło. Człowiek fanatycznie zakochany w klubie poprowadzi go w przepaść.

Droga ze szczytu

Wtedy, w 1992 roku, przyszłość "Dumy Katalonii" wydawała się świetlana. Prowadzony przez Johana Cruyffa "Dream Team" ze Stoiczkowem, Laudrupem, Koemanem, a potem ze sprowadzonym z PSV Eindhoven Romario zadziwił świat. I miał zaznaczyć swymi sukcesami całą epokę. - Jeśli ktoś wyciągnie rękę po naszą koronę, popłynie krew - mówił bramkarz Andoni Zubizarreta. "Dream Team" dotarł do finału Champions League również dwa lata później. Przegrał jednak z Milanem 0:4 i to był dla niego początek końca.

Najgorsze nieszczęścia spadły na klub jednak później, gdy po rezygnacji rządzącego Barcą dwie dekady Josepa Lluisa Nuneza prezesem został Gaspart. Okazał się człowiekiem, który zastał Barcę murowaną, a zostawił drewnianą. Fanatyczna miłość do klubu szła u niego w parze z nienawiścią do Realu. Z niechęci do niego zrobił swoją drogę życiową.

W Katalonii to niby nic nadzwyczajnego. Stosunki z Kastylią zawsze były napięte. Dwa najpotężniejsze regiony Hiszpanii podzieliła wojna domowa i faszystowska dyktatura Franco. Real był oczkiem w głowie generała, Barca symbolem oporu. Do dziś na meczach Barcelony z Realem pojawia się transparent: "Catalonia is not a Spain" (Katalonia to nie Hiszpania) wywieszany przez organizację młodych nacjonalistów z Katalonii (JNC). Za każdym razem konfiskuje go policja, by jednak parę dni później zwrócić właścicielom.

W 1998 roku przed finałem Real - Juventus Gaspart ogłosił w prasie, że będzie kibicował ...Włochom. Wywołał tym trochę zgorszenia, trochę śmiechu. O ile jego nacjonalizm podobał się Katalończykom, gdy był wiceprezesem, o tyle gdy zaczał rządzić klubem, szybko zrażał do siebie ludzi. Kulminacyjnym punktem był mecz Barcelona - Real w 2000 roku, gdy Gaspart tak podsycał nienawiść kibiców do Luisa Figo (kilka miesięcy wcześniej przeszedł z Barcelony do Realu), że podczas gry fani z Katalonii obrzucali Portugalczyka monetami, butelkami, a jeden z biznesmenów cisnął w niego telefonem komórkowym. Ktoś przyniósł na stadion świńską głowę i rzucił Figo pod nogi. Komitet ds. rozgrywek nakazał zamknąć słynny Camp Nou na dwa mecze, ale kara ta nigdy nie została wykonana. Obraz zionącego nienawiścią stadionu Barcelony obiegł jednak świat. I wielu Katalończykom było wstyd. Zaczynali rozumieć, że nie może reprezentować ich ktoś taki jak Gaspart.

Zachód Gasparta

Ale przyczyny upadku Gasparta były przede wszystkim sportowe. Kiedy prowadzony przez Florentino Pereza wielki rywal z Madrytu stawał się symbolem tego, co w piłce najlepsze, Barca pogrążała się w piłkarskim niebycie. Perez sprowadzał Figo, Zidane'a czy Ronaldo, Gaspart wydał fortunę na Geavanniego, Christanvala, Rochembaka, Riquelme - graczy, którzy byli w Katalonii meteorami. Real Pereza sięgnął po siedem trofeów, Barcelona przestała je zdobywać, gdy do władzy doszedł Gaspart. A jeszcze przy tym wszystkim Perez wydobył Real z długów, a dostatnia za Nuneza Barcelona popadła w kłopoty finansowe. Doszło do tego, że gdy Real znalazł się wśród kilku najbardziej rozpoznawalnych na świecie produktów hiszpańskich, Barcelona spadła w tym rankingu pod koniec pierwszej setki. Gaspart oskarżał Real i Pereza o co się tylko dało, ale w Katalonii ludzie coraz lepiej rozumieli, że to tylko ataki zazdrosnego frustrata. Pięć miesięcy przed końcem kadencji Joan Gaspart został zmuszony do odejścia.

Nowe wyborach wygrał Joan Laporta - prawnik Johana Cruyffa, który ożenił się z Constanzą Echeverria, córką hiszpańskiego milionera. Wygrał, bo obiecał Katalończykom, że sprowadzi im ....Davida Beckhama. - Ludzie wreszcie pomyśleli, że nie będą musieli oglądać Rochembacków, ale jak kibice z Madrytu jednego z najlepszych w tamtym czasie piłkarzy świata - mówi Javier Miguel, dziennikarz barcelońskiego "Sportu". Piłkarz Manchesteru United wolał jednak Madryt, zamiast pogrążonej w chaosie Barcelony. - Dziś wszyscy w Katalonii błogosławią jego decyzję - komentuje Javier Miguel. Rzeczywiście Beckham gra stołecznym klubie fatalnie, a jego odmowa transferu do Barcelony sprawiła, że zawiedziony Laporta zwrócił się w stronę Paris Saint Germain. Tam grał Ronaldinho, który został właśnie mistrzem świata i dla którego paryski klub był za mały.

Ronaldinho otrzymał też propozycję z najbogatszego na świecie Manchesteru United z pensją przekraczającą możliwości finansowe Barcy. Sprawę załatwił jednak Sandro Rosell, wiceprezes Barcelony ds. sportowych, który był przedstawicielem firmy Nike na Amerykę Łacińską. Nike jest sponsorem reprezentacji Brazylii, a Rosell uchodzi za przyjaciela Ronaldinho. Wytłumaczył graczowi, że w deszczowym, robotniczym Manchesterze nie będzie tak szcześliwy jak nad katalońskim morzem. I Ronaldinho przyszedł na Camp Nou, a Rosell nazywa go dziś "darem od Boga". Rzeczywiście Brazylijczyk odmienił drużynę jak czarodziej, a po transferach Eto'o, Deco, Giuly'ego i Larssona Katalonia ma nadzieję na "Dream Team II". Dlatego ostatnie zwycięstwo nad Realem 3:0 zostało uznane za zmianę epokową. Miejsce Realu na szczycie hiszpańskiej, a może i światowej piłki ma zająć - według Katalończyków - Barca.

Wschód Laporty

Laporta to przeciwieństwo Gasparta: spokojny, uśmiechnięty, majacy z największym rywalem Florentino Perezem nienaganne stosunki. Gdy pojechał do Madrytu na mecz Real - Barca, pierwsze, co zrobił, to złożył hołd na grobach ofiar zamachu al Kaidy. Nie przeszkodziło to Barcelonie zwyciężyć 2:1.

W przeddzień ostatniego meczu Barcelona - Real (20 listopada) Laporta spotkał się z Perezem na obiedzie. W narożnikach Camp Nou zamontowano siatki, żeby wykonujący rzuty rożne Figo był zupełnie bezpieczny. I poza gwizdami nie spotkały Portugalczyka inne przejawy agresji, a prasa katalońska przyznała, że był on najlepszym graczem w drużynie Realu. "Camp Nou odrzuca ksenofobię" - ogłosiło nazajutrz "Mundo Deportivo".

Laporta to oczywiście także patriota kataloński. Po ostatnim meczu z Realem apelował do policji, by jeszcze raz oddała nacjonalistycznej organizacji młodzieżowej transparent obwieszczajacy światu, że Katalonia to nie jest Hiszpania. Ale inna z jego decyzji wzbudziła konsternację. Szefem bezpieczeństwa w klubie mianował szwagra Alejandro Echevarrię, członka fundacji generała Franco! - W Barcelonie jest miejsce dla każdej ideologii - wyjaśnił Laporta.

Są sprawy, w których Laporta bierze przykład z Pereza. Real stanął finansowo na nogi, sprzedając za 300 mln euro miastu Madryt tereny pod swoim ośrodkiem treningowym (Ciudad Deportiva). Potem miasto oddało je jeszcze klubowi w użytkowanie. Te 300 mln stało się fundamentem sukcesu Pereza. Laporta, by zlikwidować sięgające 150 mln euro długi Barcy, chce zburzyć znajdujący się obok Camp Nou stadion drugiej drużyny (na 15 tys. miejsc). Tereny ma zamiar sprzedać miastu, a 4 km od Barcelony w Sant Joan Despi zbudować ośrodek treningowy. Tyle że na ten pomysł muszą się zgodzić szefowie miasta i akcjonariusze klubu. A na razie ci drudzy nie pozwalają nawet, by na koszulkach Barcy pojawił się sponsor, co przyniosłoby klubowi 20 mln euro.

Sympatia i podziw

W Barcelonie serca Polaków biją mocniej. Na otwarcie Camp Nou w 1957 roku Barca grała z reprezentacją Warszawy. W 1982 roku Boniek, Smolarek, Janas i spółka zdobyli tu III miejsce w mistrzostwach świata (mecze z Belgią, ZSRR i półfinał z Włochami), a dziesięć lat później w rozgrywanym w Barcelonie finale olimpijskim Polacy przegrali z Hiszpanami 2:3. Do dziś pamiątkowa tablica na Camp Nou sławi grę Kowalczyka, Juskowiaka, Koźmińskiego, Świerczewskiego, Stańka i reszty zespołu Janusza Wójcika.

Obok Camp Nou stoi była owczarnia La Masia przerobiona na internat, w którym mieszkają i uczą się najzdolniejsi młodzi piłkarze. Kierujący nim emerytowany biznesmen opowiadał mi, że do La Masia zaprosza się znanych ludzi, i to nie tylko ze świata piłki (był tam na przykład prezydent Stanów Zjednoczonych). - Żeby nasi chłopcy czuli, że futbol to brama do wielkiego świata - tłumaczył. Wychowanek La Masia Ivan de la Pena wspominał, że zalewał się łzami, gdy rodzice zostawili go w internacie. - Uspakajało mnie tylko jedno - mówił. - Gdy siadałem na parapecie okna i patrzyłem na Camp Nou, ten najwspanialszy na świecie stadion.

Stutysięczny Camp Nou to rzeczywiście legenda. Zwiedzanie go i muzeum klubu (o powierzchni 3,5 tys. metrów kwadratowych) z przewodnikiem kosztuje 9,5 euro - prawie tyle ile wejście do Sagrada Familia Gaudiego łącznie z wjazdem windą na 90 metrów (8+2 euro). I tłumów turystów to nie zniechęca. Potencjał klubu z Barcelony jest olbrzymi. Barca ma 125 tys. socios, kiedy zdobywa tytuły, wszystkie banki i największe firmy w regionie wywieszają transparenty gratulacyjne. Tu każdy wie, że to "Duma Katalonii" albo "Więcej niż klub".

Barcelonie towarzyszy też podziw i sympatia poza Hiszpanią. Tym, którzy przechadzali się choć raz krętymi uliczkami między Ramblas i wybrzeżem, trudno wyrzucić z pamięci uczucie zachwytu: nad miastem, rajskim klimatem i klubem piłkarskim, który zdobył mniej niż powinien. Mieszkańcy Katalonii kojarzą się pozytywnie: z opozycją wobec faszyzmu, a tamtejszy futbol z "Dream Teamem" Cruyffa, na którego mecze na przełomie lat 80. i 90. świat czekał z zapartym tchem. Tak jak dziś czeka na Ronaldinho - największego artystę wśród piłkarzy. Bo od Barcelony można grać lepiej, skuteczniej, ale nie można grać piękniej. I za to ludzie ją kochają.