Szczakowianka: I liga nam się należy!

Wojciech Todur, Paweł Czado: O czym rozmawiał Pan niedawno z prezesem PZPN Michałem Listkiewiczem?

Tadeusz Fudała, prezes Szczakowianki: Poinformowałem prezesa, że jesteśmy zastraszani. Gdy w mediach pojawiła się informacja o tym, że niby przez Szczakowiankę Polska może zostać wykluczona ze struktur międzynarodowych i nie zagrać w mistrzostwach świata, chuligani porysowali samochód prezesowi rady nadzorczej. Ja dostaję SMS-y, że jestem chamem, który położył polską piłkę nożną i żebym lepiej trzymał się z boku.

Zapadły jakieś ustalenia?

- Żadnych.

A jakie muszą zapaść, żeby Szczakowianka wycofała pozew z sądu?

- To proste: chcemy zostać uniewinnieni, bo nie mamy sobie nic do zarzucenia.

Dopuszcza Pan, że Szczakowianka jest jednak winna, a ktoś z klubu przekupił piłkarzy Świtu Nowy Dwór za Pana plecami?

- Nie mogę tego wykluczyć. Natomiast wiem, że żadne pieniądze z klubu nie wyszły, że ja, a także nikt z mojego najbliższego otoczenia w tym nie uczestniczył. Wiedziałbym o tym.

Wskazuje się na Albina Mikulskiego [były trener Szczakowianki - red.]. W podsumowaniu dochodzenia przeprowadzonego przez PZPN napisano, że Mikulski trenował Rafała Rutę [były piłkarz Świtu - red.], to oni się znali i pewnie tą drogą poszły pieniądze. Okazuje się, że Mikulski nigdy Ruty nie trenował.

Jakiś czas temu rozmawiałem z prezesem pierwszoligowego szanowanego klubu. Mówi: "Panie Tadku, nie byłoby żadnej sprawy Szczakowianki, gdybyście się w lidze inaczej zachowywali". Aż mną szarpnęło. O co chodzi? - spytałem. Po pierwsze, przez was Legia nie zagrała w europejskich pucharach [w Jaworznie był remis 1:1 - red]. Po drugie, spuściliście Ruch Chorzów i macie pierwszego wroga w prezesie Rogali [teraz już były szef Ruchu - red.]. Rozmawiałem z Rogalą na ten temat, mówił, że on absolutnie nie dołożył do tego ręki. Ale przychodzą do mnie listy. Jego bliski współpracownik, działacz Ruchu, anonimowo pisze, że Rogala nam jednak "pomógł". Do tego doszły sztucznie wywoływane afery, choćby posądzanie nas, że kupiliśmy mecz z Górnikiem Zabrze. I szereg drobnych spraw, które wytwarzały wokół Szczakowianki zły klimat. Jak się wszystko nazbierało, w końcu miarka się przebrała. WD uznał więc, że warto się nas pozbyć za całokształt.

Sprawa w sądzie może się ślimaczyć.

- Dlatego jesteśmy tak bardzo zdeterminowani. Od dawna prosimy o jak najszybsze rozstrzygnięcia. Na Wydziale Dyscypliny rezygnowaliśmy z przesłuchania naszych dodatkowych świadków, bo czuliśmy, że to i tak nic nie da. Problem polega na tym, że w PZPN boją się konsekwencji. Każda rozmowa z centralą kończy się słowami: "co się może stać, gdy was uniewinnimy"? Nikt tam nie chce przyznać się do błędu, bo to dla PZPN oznacza niewyobrażalne konsekwencje. Ale kiedy chcemy, żeby o naszej winie rozstrzygnął sąd, związek mówi: "Co to, to nie. Do sądu wam iść nie wolno". A my oczekujemy, że zostaniemy oczyszczeni z zarzutów. I jeżeli okaże się, że nie ma winy, to chcemy, by PZPN naprawił swój błąd.

Czyli?

- Po prostu przywrócił nas do ekstraklasy i tyle. Liczymy też na zwrot pieniędzy, które nam się zwyczajnie należą. To są pieniądze z Canal+ [z transzy za grę w I lidze - red.]. A nasze dobre imię? Tego wycenić się nie da. Sąd może powiedzieć, że to milion, dwa, trzy... My wystąpiliśmy o 9 mln zł.

Wyobraźmy sobie, że za rok Szczakowianka ma w kieszeni kilka milionów odszkodowania, ale gra w lidze międzyzakładowej, a reprezentacja Polski jest wykluczona z rozgrywek międzynarodowych...

- Może być tak, że wygramy w sądzie, ale za rok czy dwa, a wtedy nie będzie już klubu. Bierzemy pod uwagę ewentualność, że PZPN wykluczy nas ze swoich struktur.

Ale my chcemy sprawiedliwości. Skierowaliśmy sprawę do sądu, bo nie czujemy się winni. Dwa dochodzenia, które przeprowadził PZPN, nie wykazały naszej winy. W pierwszym postępowaniu nie postawiono nam nawet zarzutu, tylko nas zdegradowano. Przy drugim postępowaniu, które miało naprawić błędy pierwszego, WD przedstawił nam zarzuty, ale nie poparł ich dowodami. My twierdzimy, że tych dowodów zwyczajnie nie ma.

Ale wasze stanowisko jest bardzo sztywne.

- My nie mówimy, że nie cofniemy pozwu. Usiądźmy do rozmów z zarządem związku, z tymi, którzy byli przy sprawie od samego początku, i coś ustalmy.

Kiedy chcecie wrócić do ekstraklasy? Teraz? Po sezonie?

- Nie wiem. Był taki moment, że wystarczyło nam w zeszłym sezonie oddać 10 punktów, które nam zabrano przed startem drugoligowych rozgrywek, i byłoby po sprawie. Przecież zdobyliśmy aż 66 punktów i wygraliśmy tę ligę! Hipokryzja Wydziału Dyscypliny PZPN polegała na tym, że jej przedstawiciele mówili: "Przecież na boisku mogliście wywalczyć tyle punktów, by awansować mimo tych ujemnych punktów. Wy woleliście jednak przegrać z Cracovią 1:8". Założenie było takie, żeby świat o Szczakowiance zapomniał. Te minus 10 punktów dla WD było równoznaczne z degradacją do trzeciej ligi. Po cichu każdy mówił, że już się nie podniesiemy.