Piotr Wala, narciarz z Bystrej, był przed laty rekordzistą skoczni w Kuusamo, na której w sobotę mają się odbyć pierwsze w tym sezonie zawody Pucharu Świata

Polscy skoczkowie z dawnych lat talentu i zapału pewnie nie mieli mniej niż Adam Małysz. Zagraniczne ekipy dysponowały jednak wtedy o wiele większymi pieniędzmi na sprzęt i szkolenie. - Czasami stojąc na rozbiegu, myślałem: Żeby mi się tylko narta nie złamała, bo mieliśmy tylko po jednej parze wyczynowych desek. Gdy pękła, trzeba ją było kleić - wspomina Wala.W KKS Bielsko najpierw trenował konkurencje alpejskie. Do skakania też go ciągnęło, więc podczas zawodów w Szklarskiej Porębie zadecydował, że wybierze tę konkurencję, w której osiągnie lepszy wynik. Lepiej poszło mu w skokach i zaczął je trenować na poważnie.

Kiedy znalazł się w kadrze narodowej, byli w niej tak znani zawodnicy, jak Stanisław Marusarz, Antoni Wieczorek czy Władysław Tajner. - Konkurencja była duża, ale w kadrze utrzymałem się przez 12 lat - opowiada.

Szczyt jego kariery sportowej przypadł na rok 1962 i mistrzostwa świata w Zakopanem. Podczas ceremonii otwarcia to właśnie on wciągał na maszt flagę Międzynarodowej Federacji Narciarskiej. W konkursie na Wielkiej Krokwi zajął ósme miejsce. Podczas Zimowych Igrzysk w Innsbrucku w 1964 r. zajął 15. i 22. miejsce. - Nie byłem w najlepszej dyspozycji, bo podczas jednego ze zgrupowań złapałem anginę. Straciłem przez to dynamikę i siłę - wspomina. Na igrzyskach mógł już startować cztery lata wcześniej. - Na zawodach w NRD miałem groźny upadek, odniosłem kontuzję kolana. Wyłączyła mnie na sześć tygodni ze skakania i nie pojechałem do Squaw Valley - żałuje.

Za życiowy sukces, oprócz trzykrotnego mistrzostwa Polski, uważa trzecie miejsce w lotach narciarskich na skoczni w Kulm/Bad Mittendorf w 1962 r. Ustanowił wtedy rekord Polski w długości skoku - 128 m. Co ciekawe, Wala w 1966 r. został rekordzistą (126 m) skoczni w Kuusamo, na której maja się dziś odbyć pierwsze w tym sezonie zawody Pucharu Świata. Wynik Wali był wtedy także rekordem Skandynawii, ponieważ dopiero potem wybudowano tam większe obiekty.Wielkim wstrząsem dla jego pokolenia był tragiczny wypadek najzdolniejszego polskiego skoczka Zdzisława Hryniewieckiego. - Nie widziałem go, leczyłem akurat kontuzję. Wypadek Dzidka to był błąd w sztuce, zbyt wczesne wybicie się z progu. Wszyscy byliśmy wstrząśnięci tym, co się stało, to mocno utkwiło w naszej psychice - podkreśla.

Wala skakał do 1969 r. Jeszcze będąc zawodnikiem, nawiązał kontakty za granicą i dlatego szybko rozkręcił w rodzinnej Bystrej własny interes. Jego firma zajmuje się produkcją drewnianej galanterii meblarskiej. Na początku wykonywali m.in. tace kelnerskie dla hoteli, teraz współpracują m.in. z Ikeą.

Skończył trzyletnie studia na AWF-ie we Wrocławiu. W 1977 r. został trenerem kadry narodowej skoczków. Po trzech miesiącach zrezygnował, bo związek nie chciał zaakceptować jego planu przygotowań. Ze sportem nie zerwał, działa w zarządzie siatkarskiego klubu BKS Stal.

W 1958 r. na jednym ze zgrupowań w Zakopanem poznał swoją przyszłą żonę. Pochodząca z Michałkowic Natalia Kot-Wala to jedna z najlepszych polskich gimnastyczek w historii. Była brązową medalistką olimpijską w drużynie, a także dwukrotną mistrzynią Europy (w wieloboju i skoku przez konia). Są małżeństwem od 1962 r. Po ślubie pani Natalia przeniosła się do Bielska, gdzie po zakończeniu kariery była trenerką w Starcie.

Wala jest bardzo zadowolony ze swojej kariery. - Sport dał mi tyle przeżyć, jak chyba nawet żaden sukces w biznesie. Zwiedziłem prawie cały świat, Skandynawię to znam lepiej niż Polskę. Startowałem na olimpiadzie, byłem na przyjęciu u króla Szwecji i Norwegii. Takich przeżyć nie da się zapomnieć - mówi. - Nie rozumiem użalania się nad sobą niektórych dawnych mistrzów. Sport jest dla młodych, nikt nie zmusza do jego uprawiania. Trzeba mieć świadomość, że kariera się skończy, a życie będzie toczyć się dalej - dodaje.

Copyright © Agora SA