Leszek Laszkiewicz: A dziękuję, nie narzekam. Włoska liga to profesjonalny hokej, zawodnicy mają tam świetnie. To po prostu zupełnie inny świat niż polska liga. O tym, że od takich klubów jak Milano dzieli nas przepaść, przekonujesz się zaraz po wejściu do szatni. Wszystko tam jest w najlepszym porządku. Choć wchodziłem tam po raz pierwszy, czekała już na mnie szafka z tabliczką "Laszkiewicz". Musisz dbać o zachowanie w niej porządku, wszystko elegancko poukładać. Kto tego nie pilnuje, płaci każdorazowo symboliczną karę w wysokości trzech euro.
- Za to gwarantuje ci brak problemów. Nie musisz się troszczyć o kije, taśmy klejące, sznurówki. Nowego sprzętu jest pod dostatkiem. W Polsce o wszystkie te z pozoru drobnostki, ale dla zawodnika istotne sprawy, trzeba się prosić. I nie ma pewności, że dostaniesz.
We Włoszech poziom hokeja systematycznie się podnosi. Dzieje się tak, dlatego że rośnie konkurencja o miejsce w składzie. W każdym klubie. W Milano kupują ciągle nowych zawodników, choć i tak mieliśmy cztery mocne "piątki". Mam wrażenie, że klub ma nadmiar pieniędzy. Inne drużyny radzą sobie, grając na trzy formacje, a u nas ciągle wzmocnienia...
Gdy przechodziłem z Unii Oświęcim do Vipers, miałem pewne miejsce w drugim ataku. Teraz nie wiem, czy zmieszczę się w trzecim. Tym bardziej że na własną prośbę przyjechałem na zgrupowanie reprezentacji Polski.
- Tam nikt na to nie patrzy. Zresztą podobnie było, gdy grałem w zawodowej lidze niemieckiej czy w Czechach. Jedziesz na kadrę - nie robią ci przeszkód, ale po powrocie musisz walczyć o miejsce w składzie, jakbyś był nowicjuszem. Dlatego boję się o to, co zastanę w Mediolanie po powrocie. Mój trener nie będzie patrzył nawet na to, że w 11 meczach strzeliłem dla Vipers osiem goli i jestem drugi w klasyfikacji kanadyjskiej całego zespołu.
- Żenująco. W Polsce organizacja jest na poziomie amatorskich rozgrywek, na każdym kroku brakuje pieniędzy. Dlatego wielu chłopaków się zniechęca i kończy karierę w szczytowym jej okresie. Przez to liga jest na kiepskim poziomie. Przykro mi to mówić, ale po kilku miesiącach pobytu we Włoszech nie tęsknię do Polski. Hokej w tym kraju jest zorganizowany tak dobrze, że dzielą nas od niego lata świetlne.
W Milano drugim trenerem jest Słoweniec i on mi opowiedział, jak zbudowano mocną reprezentację w ich kraju [pewnie wygrała z Polską na zeszłorocznych mistrzostwach I Dywizji w Gdańsku i awansowała do grupy A MŚ - red.]. Mają tylko dwa mocne zespoły w lidze - Olimpiję Ljublana i Acroni Jesenice, ale resztę utalentowanych zawodników puścili do silniejszych lig, jak austriacka czy czeska. Trudno się więc dziwić, że później ogrywają nas w walce o powrót do światowej elity.
- Oni postawili sobie za cel odbudowę silnej reprezentacji na igrzyska olimpijskie w Turynie w 2006 r. [gospodarze zagrają bez eliminacji, tak jak osiem najsilniejszych zespołów świata - red.]. Już teraz trwają inwestycje w ligę. W Milano mamy tłum obcokrajowców, w tym dwóch Kanadyjczyków z NHL i wcale nie idzie nam w lidze jak z płatka. Każdy klub walczy. Rozmawiałem z trenerem Walentym Zientarą [były świetny napastnik reprezentacji Polski i Podhala Nowy Targ - red.], który od dłuższego czasu szkoli młodzież w Cortinie D'Ampezzo. Sam jest zaskoczony, jak się rozwija hokej we Włoszech. U nas jest na odwrót. Coraz mniej zawodników, a w lidze wszyscy grają na "stojących nogach". Można tylko bezradnie zaciskać zęby, że marnuje nam się kilka pięknych obiektów, bo pod względem infrastruktury nie mamy się czego wstydzić. W Mediolanie jest piękna hala, ale poza tym Włosi mają gorsze lodowiska od naszych. Kilka z nich jest wręcz w opłakanym stanie. Ale mają za to coraz lepszą organizację i dzięki temu osiągną cel - zbudują mocną reprezentację na igrzyska.
- Nie tylko. Pies jest pogrzebany w mentalności działaczy. W okresie występów w Polsce miałem wrażenie, że zawodnik jest jak piąte koło u wozu, nikomu niepotrzebny. Wszyscy patrzą na niego krzywo, bo pyta tylko: "Kiedy zapłacicie?". Traktowali cię jak robota.
W Czechach, Niemczech i we Włoszech są nie tylko pieniądze, ale i ludzie, którzy wiedzą, co z nimi zrobić. Hokeista jest w centrum uwagi, ma wszystko zabezpieczone - sprzęt, mieszkanie, samochód. Nie musisz się o nic martwić. Głowę masz wolną dla hokeja. Wtedy klub może żądać od ciebie, żebyś dawał z siebie wszystko na lodzie. Będziesz walczył o kontrakt na nowy sezon nogami i zębami. Chcę się trzymać we Włoszech jak najdłużej.
Niedawno w Mediolanie zachorowała moja córka. Wydałem sporo pieniędzy na jej leczenie. Byłem zaskoczony, gdy klub mi wszystko wrócił. Usłyszałem: "Ty nie możesz mieć żadnych problemów - wychodź i walcz na lodzie, bo jak nie, to adios!".
- Słyszę ten język tylko na ulicach i w sklepie. W drużynie obowiązuje angielski i w tym języku mówię coraz lepiej. Mamy w Milano prawdziwą "legię cudzoziemską": kilku Finów, dwóch Szwedów, sześciu Kanadyjczyków i ja z Polski. Zresztą ważniejszy od ligi włoskiej jest dla nas sukces w Pucharze Kontynentalnym. Awansowaliśmy niedawno do fazy półfinałowej. W tych rozgrywkach walczymy z silnymi ekipami z innych krajów. Wtedy można się czegoś nauczyć.
- Nadspodziewanie miło. Choć są tu chłopaki z wielu krajów, reprezentują różne kultury, tworzymy jedną wielką rodzinę. Gdy po raz pierwszy przyjeżdżałem do Mediolanu, miałem pewno obawy. Na szczęście okazało się, że tu nie ma nic "na żywca". Od razu dostałem przewodnika, który wszystko mi pokazał, zawiózł do mieszkania. Dostałem samochód. Z racji tego że mam rodzinę - opla agillę. Kawalerowie jeżdżą corsami.
- Wspaniałe! W związku z tym, że piłka jest tu zdecydowanym numerem jeden, mamy spokój. Jesteśmy na ulicach praktycznie nierozpoznawalni. Poza tym, że Włochy są bardzo drogim krajem, jest tylko jeden minus - nie mogę się przyzwyczaić do włoskiej kuchni. W ciągu trzech miesięcy zatrułem się już dwa razy tak ostro, że wylądowałem w szpitalu. Wyszedłem z niego na dwa dni przed wylotem do Polski na zgrupowanie reprezentacji. Mediolan to przepiękne miasto, jednak jeździ tam tyle samochodów, że praktycznie nie da się otworzyć okna, bo zamiast świeżego powietrza wpada do środka dym!
- Większość z nich pamięta zeszłoroczny pobyt w Oświęcimiu na turnieju o Puchar Kontynentalny. Mówią, że to straszna dziura. Chwalą sobie za to Gdańsk i piękne kobiety, które tam spotkali.
Ur. 11 sierpnia 1978 r. w Jastrzębiu, wychowanek tamtejszego GKS. Później w Naprzodzie Janów, sosnowieckiej SMS, Nuernberg Ice Tigers (1997-99), KTH Krynica (1999-2000), Dworach/Unii Oświęcim (2000-02), HC Vitkovice (jesień 2002), Havirzow Panters (wiosna 2003), Dworach/Unii (2003-04) i Milano Vipers (od września 2004).