Zdarzyło się w wielkopolskim sporcie...

Kiedyś to mieliśmy boks... Kiedyś to mieliśmy koszykówkę... Kiedyś to mieliśmy lekkoatletykę... Kiedyś to mieliśmy nawet hokej na lodzie...

Tak można by powzdychać, przeglądając historię wielkopolskiego sportu. Oto kilka najciekawszych wydarzeń, jakie miały miejsce 50, 40, 30 i 15 lat temu w Poznaniu i Wielkopolsce.

50 lat temu

1954

w kinach: "Synowie ludu", "Córka pułku", "Okręty szturmują bastiony"

w telewizji: jeszcze jej wtedy nie było

Przed wojną Poznań był absolutną potęgą w boksie. Jego dominacja (a zwłaszcza prowadzonej przez Feliksa Stamma poznańskiej Warty) była tak duża, że to w Poznaniu znajdowała się siedziba Polskiego Związku Bokserskiego.

Miało to także swoje konsekwencje krótko po wojnie. Boks był wtedy najpopularniejszą i najchętniej opisywaną dyscypliną w Polsce - poświęcano mu w mediach więcej uwagi niż piłce nożnej. Nawet rozgrywki niższych lig bokserskich przedostawały się na czołówki serwisów sportowych poznańskich gazet.

W 1954 r. doszło w Poznaniu do ciekawej sytuacji. Oto bowiem w samej tylko... A-klasie bokserskiej Wielkopolska była reprezentowana przez 6 drużyn!

Najlepszymi zespołami bokserskimi w Wielkopolsce były wtedy Stal Poznań i Stal Kalisz. W A-klasie występowały za to: rezerwy Stali Poznań, Start Poznań, Kolejarz Gniezno, Kolejarz Leszno, Kolejarz Ostrów Wlkp. oraz... Stal Rataje!

40 lat temu

1964

w kinach: "Lecą żurawie", "W okopach Stalingradu", "Dwa złote colty"

w telewizji: kompletnie nic

na świecie: porażka armii amerykańskiej w bitwie pod Bien Hoa w Wietnamie

Tak udanych igrzysk olimpijskich, jak te w 1964 r. w Tokio, polscy sportowcy wcześniej nie mieli. Pewnie dlatego mieszkańcy Poznania zgotowali poznańskiemu medaliście tych igrzysk Marianowi Dudziakowi powitanie, o jakim mu się nie śniło.

- Spodziewałem się jakichś kwiatów, a powitały mnie tłumy - mówi Dudziak, który na tokijskim tartanie zdobył srebrny medal w sztafecie 4 x 100 m. To był pierwszy wielkopolski medal olimpijski od 1932 r.

Nasza sztafeta przegrała tylko z faworyzowaną ekipą USA, która wynikiem 39,0 s pobiła rekord świata. Nic dziwnego, na ostatniej zmianie biegł u niej najlepszy wtedy sprinter świata i gwiazda tokijskich igrzysk, ciemnoskóry Bob Hayes.

W finale biegły także sztafety: Francji, ZSRR, Wielkiej Brytanii, Włoch, Jamajki i Wenezueli.

- Czuliśmy się mocni. Dlatego w eliminacjach specjalnie staraliśmy się nie uzyskiwać zbyt dobrych wyników, aby przeciwnicy w finale stracili czujność - wspominał Dudziak, który w Tokio pobiegł na ostatniej zmianie. Wyścig rozpoczął Andrzej Zieliński z Gwardii Warszawa, zawodnik o żelaznych nerwach, dzięki czemu nie robił falstartów; na drugiej zmianie był Wiesław Maniak (Pogoń Szczecin) - czwarty sprinter igrzysk w indywidualnym biegu na 100 m, ale zbyt nadpobudliwy na pierwszą zmianę, a na trzeciej - Marian Foik (Legia Warszawa).

- Gdy przejąłem pałeczkę od Foika, byłem na czwartej pozycji - wspomina Dudziak. - Przede mną był na pewno Francuz, Rosjanin i chyba Jamajczyk. Dopiero za mną znajdowali się Amerykanie, ale na ostatniej zmianie mieli Roberta Hayesa. Ten człowiek miał przyspieszenie rakiety. Minął mnie w ekspresowym tempie. Z nim przegrałem bezapelacyjnie, ale wyprzedziłem sztafety Jamajki i ZSRR. Nie wiedziałem, co z Francuzem, bo on biegł na pierwszym torze, a ja - na siódmym.

Okazało się, że Dudziak i Francuz Jocelyn Delcour wpadli na metę z tym samym czasem - 39,3 s. O wyższej pozycji Polaków zdecydowała wprowadzana dopiero do użytku fotokomórka.

- Najbardziej zapadła mi w pamięć wioska olimpijska - wspominał Dudziak. - Mieszkaliśmy w drewnianych domkach, w których było bardzo zimno, a ja nie zabrałem pidżamy.

Po ceremonii powitania Dudziak został uroczyście odwieziony do rodzinnych Rakoniewic.

Dziś profesor Marian Dudziak jest wykładowcą akademickim na Politechnice w Poznaniu.

Foik mieszka w Warszawie i jest bankowcem. Zieliński także mieszka w Warszawie, a Maniak - niestety - już nie żyje. Zmarł w 1982 r. w tajemniczych okolicznościach w Kurczatowie w ZSRR.

W igrzyskach olimpijskich w Tokio w 1964 r. wzięli udział jeszcze czterej Wielkopolanie:

- Eugeniusz Kubiak w wioślarstwie

- Stanisław Jankowiak w kajakarstwie

- Rafał Piszcz w kajakarstwie

- Wojciech Lipoński w lekkiej atletyce

30 lat temu

1974

w kinach: "Tak tu cicho o zmierzchu" (wersja kolorowa), "Potop", "Tajemniczy blondyn w czarnym berecie" (franc. film sens.)

w telewizji: "Niewidzialna ręka", "Zrób to sam" Adama Słodowego, "Piórkiem i węglem"

na świecie: w boksie zawodowym Mohammad Ali pokonał w Kinszasie George'a Foremana; polscy siatkarze zostali w Meksyku mistrzami świata;

podczas mistrzostw świata w kolarstwie w Kanadzie w czołowej czwórce było trzech Polaków: Kowalski, Szurkowski i Szozda

Wydawać się mogło, że jesień 1974 r. to jedna z najwspanialszych pór roku w historii polskiego sportu. Polska jeszcze nie odreagowała po wielkim sukcesie piłkarzy na mundialu w RFN, a już wielki triumf odnieśli siatkarze, kolarze, lekkoatleci i wreszcie - kajakarze.

Podczas mistrzostw świata w Meksyku - tam, gdzie w tym samym czasie walczyli siatkarze - złoty medal zdobył Ryszard Oborski, kajakarz Posnanii. Na torze w Nochimilco w wyścigu K-2 na 500 metrów Oborski wywalczył złoto wraz z Grzegorzem Śledziewskim.

22-letni mechanik dźwigowy, podopieczny trenera Cyryla Talanowskiego zdobył też brązowe medale w wyścigu K-4 na 1000 m (z Andrzejem Matysiakiem, Kazimierzem Góreckim i Grzegorzem Kołtanem) oraz w nietypowym dziś wyścigu... kajakowych sztafet!

Dziś Ryszard Oborski nadal zajmuje się kajakarstwem. Jest trenerem w Warcie Poznań, szkoli m.in. swego syna Dariusza Oborskiego.

Jaki jest najbardziej wielkopolski i poznański sport? Hokej na trawie! Za to hokej na lodzie to w Poznaniu dyscyplina zupełnie egzotyczna. Czy potrafimy sobie dziś wyobrazić rozgrywany w Poznaniu mecz w hokeju na lodzie?

30 lat temu nikogo to tutaj nie dziwiło.

Na początku listopada 1974 r. na poznańskim lodowisku Bogdanka odbyły się dwa mecze... reprezentacji Polski! Naszym przeciwnikiem była drużyna NRD.

7 listopada dwa tysiące widzów obserwowało mecz, w którym Polska zremisowała z NRD 4:4 (2:2, 2:2, 0:0). Pierwszą bramkę dla Polski strzelił słynny Tadeusz Obłój (wówczas gracz Baildonu Katowice, a po jego rozwiązaniu w 1982 r. - Polonii Bytom) - uczestnik igrzysk olimpijskich w Sapporo (1972), Innsbrucku (1976) i Lake Placid (1980).

Dziś Obłój mieszka w Iserloh w Niemczech i jest tam trenerem hokejowym.

Drugiego i czwartego gola zdobył Marian Csorich, członek słynnego krynickiego rodu hokejowego Csorichów, syn wielkiego "Papy" Csoricha - olimpijczyka z St. Moritz (1948) i Oslo (1952). Wtedy, na Bogdance grał także jego brat... Bogdan. A dzisiejszy zawodnik Cracovii Kraków, o nazwisku Marian Csorich to syn Bogdana, a zatem bratanek tamtego Mariana z lat 70., który w Poznaniu wbijał bramki bratniemu NRD.

Trzeciego gola zdobył góral Stanisław Jaskierski, który jesienią 1974 r. właśnie skończył odrabiać wojsko w hokejowej sekcji... Legii Warszawa (i wrócił do Podhala Nowy Targ!). Jaskierski należał do pierwszego ataku polskiej drużyny i był najlepszym w kraju specjalistą od tzw. strzałów z nadgarstka. Dziś jest trenerem hokejowym.

Następnego dnia, podczas rewanżu, nie było już tak wielu widzów, a to ze względu na transmisję telewizyjną z Bogdanki. Polska znów zremisowała z NRD, tym razem 2:2 (0:1, 0:1, 2:0) po bramkach Jerzego Potza i Jaskierskiego. Potz był znakomitym hokeistą ŁKS Łódź, jednym z najwybitniejszych w historii tego sportu w Polsce. To jednak po jego błędzie nasza drużyna w 1976 r. spadła z grupy A.

Dziś Potz już nie żyje. Choć zawsze stronił od wszelkich używek i prowadził wręcz wzorowo sportowy tryb życia, w 2000 r. we Frankfurcie zmarł na raka.

Dziś mija też 10 lat, odkąd lodowisko Bogdanka jest zamknięte. Działało do 1994 r. Poznań jest JEDYNYM W EUROPIE miastem tej wielkości (ok. pół miliona mieszkańców), które nie ma sztucznego lodowiska. Jeżeli przed nadejściem zimy nie uda się uruchomić lodowiska na Starym Rynku lub w innym miejscu, pozostanie tak nadal.

A 70 lat temu, w 1934 r. AZS Poznań został mistrzem Polski w hokeju na lodzie. Ostatnim poznańskim klubem hokejowym był Tarpan Poznań.

15 lat temu

1989

w kinach: "Szklana pułapka", "Rambo I", "Indiana Jones"

na świecie: aksamitna rewolucja w Czechosłowacji i upadek muru berlińskiego

2 listopada 1989 r. był jednym z najbardziej niezwykłych dni w historii poznańskiego sportu. Tego dnia bowiem stał się cud...

Oto 3 tys. ludzi przyszło do poznańskiej Areny obejrzeć, jak koszykarze Lecha Poznań dokonują rzeczy niemożliwej - starają się odrobić poważne straty z pierwszego, wyjazdowego meczu Pucharu Europy z reprezentującym Związek Radziecki zespołem Budiewielnika Kijów. Ukraińcy wygrali wtedy aż 104:88.

Sytuacja Lecha była prawie beznadziejna, zwłaszcza po takiej grze jak w Kijowie. To chyba uśpiło drużynę radziecką. Podobnie jak świadomość, że do tej pory drużyny z tak znaczącej potęgi koszykarskiej jak ZSRR zawsze kwalifikowały się do fazy grupowej Pucharu Europy.

Do przerwy nic nie wskazywało na sukces "Kolejorza". Koszykarze Lecha, owszem, wygrywali, ale zaledwie jednym koszem - 45:43. Trzeba pamiętać, że w tamtych czasach rozgrywano jeszcze dwie połowy meczu po 20 minut każda, a nie wzorowane na NBA kwarty, jak teraz.

W drugiej połowie poznaniacy postawili wszystko na jedną kartę. Mieli do odrobienia jeszcze 14 pkt. Eugeniusz Kijewski wykorzystywał swą szybkość i wyprowadzał zabójcze kontry. Tomasz Torgowski nokautował koszykarzy radzieckich tym, co wychodziło mu najlepiej - rzutami za trzy punkty. W efekcie w 35. min Lech wygrywał 85:62, a zatem 23 punktami! Widownia szalała - to dawało awans.

Budiewielnik jednak był zbyt doświadczoną drużyną, aby tak łatwo się poddać. Zespół radziecki nie stracił kontroli nad meczem i wynikiem: 45 sekund przed końcem Lech prowadził "tylko" 97:81. A zatem było to 16 punktów przewagi, dokładnie tyle, ile poznaniacy przegrali w Kijowie.

Ostatnia minuta tego meczu była chyba najsłynniejsza w historii poznańskiej, a może i całej polskiej polskiej koszykówki. A wyglądała ona tak:

- 45 s przed końcem: Tomasz Kiełpiński trafia za 2 pkt - jest 97:81

- 35 s przed końcem: Jurij Silwestrow został sfaulowany podczas próby rzutu za 3 pkt; wpakował do kosza wszystkie trzy rzuty osobiste - 97:84 (sytuacja beznadziejna, bo to wynik premiujący Budiewielnika)

- 22 s przed końcem: Jarosław Jechorek trafia - 99:84 (wynik nadal premiujący Budiewielnika)

Gracze radzieccy mają piłkę i 20 sekund do końca spotkania. Popełniają jednak katastrofalny błąd.

- 15 s przed końcem: gracze Budiewielnika tracą piłkę - wielka szansa Lecha omal nie kończy się jednak wielkim dramatem; Tomasz Szafrański rzuca bowiem do kosza, ale obrońcy gości wybijają piłkę! Sędziowie orzekli jednak, że zrobili to już znad obręczy, co w myśl przepisów koszykarskich jest zabronione; piłka do kosza nie wpadła, ale kosz zostaje zaliczony - 101:84!!! To wynik, który daje awans drużynie trenera Wojciecha Krajewskiego. W Poznaniu wybucha euforia.

Oto uczestnicy i zdobywcy punktów w tym historycznym meczu:

LECH: Torgowski 31, Jechorek 21, Kijewski 20, Baran 9, Bogucki 8, Garstka 6, Kiełpiński 3, Szafrański 3

BUDIEWIELNIK: Silwestrow 19, Podkowyrow 19, Szaptała 17, Uspienskij 12, Kasenko 11, Szewczenko 4, Murzin 2

Krótko potem Lech poznał swoich rywali w fazie grupowej Pucharu Europy. Poznańscy kibice mogli się emocjonować pojedynkami ze znakomitymi zespołami: Maccabi Tel Awiw (Izrael), Commodore den Helder (Holandia), Philips Mediolan (Włochy), CSF Limoges (Francja), Aris Saloniki (Grecja), Jugoplastika Split (Jugosławia) oraz słynną FC Barcelona (Hiszpania).

Budiewielnik czy Stroitiel?

Spośród wielu osób, które pamiętają tamten mecz koszykarzy Lecha, sporo używa nazwy "Stroitiel" na określenie radzieckiej drużyny. Skąd ta różnica?

De facto Budiewielnik i Stroitiel to dokładnie ten sam zespół. W języku rosyjskim "stroitiel" znaczy tyle co "budiewielnik", a raczej, precyzyjniej rzecz ujmując "budiwielnik" w ukraińskim - czyli budowlaniec.

W przypadku drużyny z Kijowa w czasach radzieckich stosowano nazwę Stroitiel. Jeszcze w 1984 r. pod tą nazwą koszykarze kijowscy sięgnęli po brązowy medal mistrzostw ZSRR. Jednakże po pieriestrojce coraz częściej używano nazwy Budiewielnik i pod nią drużyna zdobyła jedyny tytuł mistrza ZSRR - w 1989 r. (wyprzedziła wtedy faworyzowane ekipy Żalgirisu Kowno i CSKA Moskwa). Także pod tą nazwą gra obecnie (w lidze ukraińskiej zajmuje teraz ósme miejsce).

Lech Poznań nadal jest notowany w rankingu klubów występujących w europejskich pucharach FIBA. Zajmuje 254. miejsce. Wyprzedzają go m.in. Śląsk Wrocław (50. miejsce), Sopot (83.), Pruszków (93.), Stal Bobrek Bytom (156.), Polonia Warszawa (161.), Wisła Kraków (169.), Legia Warszawa (171.) i Pogoń Ruda Śląska (193.). Miejsce 381. w tym rankingu zajmuje Stal Ostrów Wlkp.

Mówi "Kijek"

Gwiazdą poznańskiego Lecha w 1989 r. był Eugeniusz Kijewski, dziś trener Prokomu Sopot. 2 listopada 1989 r. po raz jedyny w swojej karierze zawodniczej wywalczył awans do grona ośmiu najlepszych drużyn Pucharu Europy. 3 listopada 2004 r. zadebiutuje w Eurolidze - jako szkoleniowiec mistrzów Polski z Sopotu.

Eugeniusz Kijewski: Co się wydarzyło 15 lat temu? Czy to nie był rewanż ze Stroitielem Kijów? To była wspaniała sprawa, uwieńczenie wielkiej dekady Lecha, który w latach 80. zdobył cztery tytuły mistrzowskie. Choć pierwszy mecz w Kijowie przegraliśmy dość wysoko, to wiedzieliśmy, że oni są do ogrania. I w to wierzyliśmy.

Planowaliśmy, że aby odrobić straty, musimy po pierwszej połowie mieć 6-8 pkt przewagi. Tymczasem wygrywaliśmy tylko dwoma, ale już w pierwszej minucie po przerwie najpierw Tomek Torgowski trafił za trzy pkt, a po chwili Jarek Jechorek zrobił akcję 2+1. Myślę, że wtedy oni zaczęli wątpić w zwycięstwo. Uzyskaliśmy dużą przewagę, ale końcówka była bardzo nerwowa. Nie miałem wątpliwości, że ostatnie punkty Tomka Szafrańskiego muszą być zaliczone. Piłka najpierw odbiła się od tablicy i już opadała do kosza, dopiero wtedy została zbita. A po chwili Arena oszalała.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.