Mówi Adriana Dadci, judoczka z Gdańska

Choć od olimpijskiej porażki minęły dwa miesiące, ból pozostał. - To siedzi jeszcze we mnie - mówi Adriana Dadci, która w Warszawie zdobyła swój siódmy złoty medal mistrzostw Polski

Dadci (AZS AWFiS Gdańsk) była w Warszawie najlepsza w kategorii wagowej do 70 kg. Był to jej piąty złoty medal z rzędu, siódmy w karierze. Był to także pierwszy start zawodniczki po igrzyskach olimpijskich w Atenach, gdzie przegrała przed czasem już w pierwszej walce.

Waldemar Gabis: Siódmy tytuł mistrzyni Polski może jeszcze cieszyć?

- Zastanawiałam się, czy w ogóle wystartować, ale mistrzostwa Polski są podsumowaniem roku. Zdecydowałam się, bo do życia potrzebuję radości ze zwycięstwa.

Złoto to dobra informacja, ale jest też zła. Nie ma Pani godnych siebie rywalek, to nie pomaga w podnoszeniu umiejętności.

- To nie jest tak do końca, co roku są dwie, trzy zawodniczki, które sprawiają problemy. Nigdy nie jest tak, że wychodzę na matę i wiem, że wygram.

Ale nie można też powiedzieć: "Dadci w tym roku może przegrać". Pani nie ma po prostu w kraju tak silnej rywalki.

- Wszyscy oczekują, że jak już walczę, to zaraz zacznę wszystkimi rzucać. Trochę mnie to denerwuje. A ja staram się rozgrywać walki taktycznie.

Odczuwa Pani jeszcze gorycz olimpijskiej porażki?

- Dosyć mocno to mną zatrzęsło, siedzi jeszcze we mnie. Opadłam z sił, mój motor napędowy nie jest tak mocny jak dawniej. Niedługo zdecyduję, co dalej.