Paweł Czado: łamacze nóg, łamacze nosów

Brutale na boisku to nieodłączny, barwny element stadionowych opowieści. Wielu kibiców "bad boysów" nienawidzi, wielu ich uwielbia. Przed wojną głośna była sprawa Józefa Smoczka, zawodnika m.in. Garbarni Kraków, Szczakowianki i Warszawianki, który jako pierwszy futbolista w Polsce został skazany za swoją brutalność. W 1933 roku w jednym ze starć złamał nogę rywalowi i zakończył mu karierę. Ten załamany poskarżył się prawnikom. Sąd Grodzki w Warszawie skazał Smoczka na trzy miesiące więzienia w zawieszeniu.

Szybko okazało się, że dobrze jest mieć w drużynie piłkarza, który nie boi się nikogo i niczego. Paru "przecinaków" na naszych boiskach przeszło do historii. W latach 80. sfaulować bez litości potrafił Krystian Walot z Ruchu, żywemu nie przepuścił też Marek Kostrzewa z Górnika. Potem pojawił się zupełnie wyjątkowy w tej dziedzinie Adam Ledwoń z GKS, który do perfekcji doprowadził faulowanie łokciami. Połamał w ten sposób kilka nosów w polskiej lidze. Rekord pobił we wrześniu 1997 roku w meczu z Stomilem Olsztyn. Po starciach z "Ledkiem" Szulik i Tereskinas zeszli ze złamanymi nosami, a Gadziała odniósł kontuzję stawu skokowego.

Kiedyś twarda gra wynikała tylko z temperamentu piłkarzy. Obecnie stała się elementem boiskowego wizerunku. Media potrzebują "złych charakterów", bo takie się dobrze sprzedają. Idealnie wpisuje się w tę konwencję Paweł Pęczak, który trafił do czołówki rankingu brutali po tym, jak kilka lat złamał pięścią nos Mieczysławowi Agafonowi. Do tego ogolona głowa, tatuaże, ostra muzyka... A tu niespodzianka! Okazuje się, że Pęczak nienawidzi swojego wizerunku, wręcz cierpi, kiedy ktoś mówi o nim "cham" albo "brutal". Stara się grać czysto, a od starcia z Agafonem nigdy nie został wyrzucony z boiska. Ale już za późno: dla kibiców zawsze będzie "Stalowym Pawłem" i "łamaczem nosów". A może nie? Może kiedy przeczytają dzisiejszy wywiad piłkarzem zmienią o nim zdanie?