10. kolejka piłkarskiej II ligi

Zagłębie Sosnowiec znowu nie wykorzystało rzutu karnego, ale i tak pokonało Szczakowiankę. Drużynę z Jaworzna od wyższej porażki uchronił znakomicie broniący Andrzej Bledzewski. Wygrane Piasta i Ruchu, porażka Podbeskidzia

Spotkanie w Sosnowcu było zacięte i wyrównane, piłkarze nie szczędzili sobie kuksańców i łokci. Próbę sił gorzej znieśli jaworznianie; do końca sobotniego meczu nie dotrwali kontuzjowani Grzegorz Kaliciak (uraz mięśnia) oraz Tomasz Księżyc (rozbita głowa), po końcowym gwizdu strużkę krwi z czoła ocierał też Dzenan Hosić. - To była twarda, męska walka. Na boisku nie było jednak złośliwości - podkreślał Krzysztof Tochel, szkoleniowiec Zagłębia.

Szczakowianka wybiegła na boisko bez swojego najlepszego piłkarza. Maciej Iwański usiadł na trybunach, ponieważ przegrał z bakterią. Złośliwy drobnoustrój zaatakował przewód pokarmowy piłkarza. - Nie ukrywam, że gdyby Iwański dziś zagrał, o zwycięstwo byłoby dużo trudniej. Na pewno dostałby "plastra" - zdradził Tochel.

Zespół z Jaworzna grał nie tylko o trzy punkty, ale i o anulowanie kar w wysokości 1,5 tys. zł, które klubowy zarząd nałożył na piłkarzy po bezbramkowym remisie z Koszarawą Żywiec w Pucharze Polski.

Zawodnicy Szczakowianki chyba jednak zapłacą Najlepszy na boisku był bowiem Andrzej Bledzewski (akurat po tamtym meczu nie ukarany), który udanymi interwencjami uchronił swój zespół od wyższej porażki.

Bledzewski wygrał dwa pojedynki sam na sam z Marcinem Lachowskim i Mariuszem Ujkiem. W świetnym stylu obronił też mocny strzał Adama Bały.

Gdy - na co się zanosi - Bledzewski zimą opuści Szczakowiankę, klub będzie miał problem kim zastąpić świetnie dysponowanego zawodnika. A w kolejce po "Bledzę" ustawiła się podobno sama Wisła Kraków. - Na razie za wcześnie o tym mówić. Gdy podpiszę kontrakt sam się pochwalę - uśmiechał się Bledzewski.

Bramkarz Szczakowianki miał tylko jedną chwilę słabości, gdy przewrócił w polu karnym Przemysława Pitrego. Po kilkudziesięciu sekundach jednak naprawił swój błąd i po cudownej paradzie odbił piłkę po strzale Lachowskiego z jedenastu metrów. - Udało się - mówił skromnie. Zawodnicy Zagłębia zmarnowali trzeci kolejny rzut karny. - Bledzewski mnie wyczuł, to świetny bramkarz - tłumaczył się pomocnik Zagłębia. Po siedmiu minutach Lachowski był już bardziej skuteczny - tym razem strzelał z pięciu metrów, ale dla odmiany piętą. - Proszę traktować ten strzał jako dobitkę po karnym. Po meczu powiedziałem trenerowi, że strzeliłem z obawy o jego serce. Zwycięstwo dedykujemy trenerowi z okazji urodzin [przed kilkoma dniami Tochel skończył 46 lat - przyp. red.] oraz Marcelinie, córeczce Tomka Malinowskiego - opowiadał Lachowski.

- Po słabym początku rozgrywek teraz nam idzie. Kluczem do sukcesu była agresywna gra. Szczególnie dobrze graliśmy w pierwszej połowie. Potem cofnęliśmy się, ale szczęśliwe dowieźliśmy zwycięstwo do końca - dodał.

Szczakowianka z trudem wypracowywała sobie bramkowe okazje. Jaworznianie najbliżej zdobycia gola byli po strzałach z dystansu. Grzegorz Kurdziel najbardziej spocił się, broniąc uderzenia Bernardo, Huberta Jaromina i Dariusza Kozubka.

Najlepszą okazję na strzelenie bramki Szczakowianka zmarnowała jednak jeszcze przy wyniku 0:0. Dariusz Solnica z pięciu metrów trafił wtedy w poprzeczkę

Zagłębie Sosnowiec 1 (1)

Strzelec bramki

Lachowski (39.)

Składy

Zagłębie: Kurdziel - Rak, Treściński, Drzymont, Łuczywek - Skrzypek (75. Bugaj), Morawski Ż (64. Malinowski), Lachowski, Chwalibogowski (69. Bała) - Ujek, Pitry.

Szczakowianka: Bledzewski Ż - Naskręt, Księżyc (54. Radziwon), Hosić, Kaliciak (27. Górak) - Jaromin Ż, Bernardo, Przerywacz Ż, Kozubek - Solnica, Chudy (46. Chiton)

Widzów: 4000

Zdaniem trenerów

Krzysztof Tochel (Zagłębie)

Dobry, ciekawy mecz. Pierwsza połowa była w naszym wykonaniu zdecydowanie lepsza. Chociaż za nami już dziesiąta kolejka, mój zespół dopiero pierwszy raz prowadził w meczu!

Janusz Białek (Szczakowianka)

Posypał nam się zespół. W końcówce spotkania połowa zawodników grała nie na swoich pozycjach. Mimo to, aż tak źle to nie wyglądało. Po raz kolejny brakowało mi Piotra Gierczaka, który przegrywa z kontuzją kolana. Poziom meczu wysoki, gra bardzo ofiarna. Trochę zabrakło nam szczęścia.

not. tod

Piast Gliwice - Radomiak Radom 2:0

Piast rozpoczął sobotni mecz bardzo ospale. Znacznie groźniejsze wydawały się akcje Radomiaka. - Jeszcze przed meczem, podczas rozgrzewki, kontuzję zgłosił Jarosław Kaszowski. To wpłynęło na drużynę demobilizująco. Tłumaczyłem im, że takie sytuacje się zdarzają i nie powinni o tym myśleć, ale najwidoczniej jakoś to na nich podziałało - opowiadał Józef Dankowski, trener Piasta. - Chciałem zagrać, ale podczas rozgrzewki poczułem, że nie dam rady. Naciągnąłem jeden z mięśni i teraz czeka mnie rehabilitacja - opowiadał piłkarz, którego w ostatniej chwili zastąpił niespełna 19-letni wychowanek klubu Tomasz Podgórski.

Gliwiczanie, mimo kilku okazji strzeleckich, nie potrafili pokonać pewnie broniącego Pawła Gałczyńskiego, bliżsi objęcia prowadzeni byli radomianie. W 16. min po rzucie wolnym Dariusza Rysiewskiego piłka uderzyła w słupek bramki Jacka Gorczycy. - Mieliśmy trochę szczęścia, kto wie, jak potoczyłby się mecz, gdybyśmy stracili gola - komentowali piłkarze Piasta.

Gospodarze dopiero tuż przed przerwą przeprowadzili skuteczną akcję. Debiutujący w tym sezonie w II lidze Podgórski popisał się kilkudziesięciometrowym podaniem w pole karne do Marcina Chyły, który głową skierował piłkę do siatki. - Piłka była zagrana z niezwykłą precyzją. Musiałem strzelić tego gola. Nie mogło być inaczej - cieszył się Chyła. - Podgórski zagrał bardzo dobrze. Jarek Kaszowski będzie musiał się postarać, żeby wrócić do podstawowego składu. No, ale mieć takie problemy, to dla trenera tylko przyjemność - uśmiechał się Dankowski.

Gliwiczanie bardzo dobrze rozpoczęli drugą część meczu, czym zupełnie odebrali Radomiakowi ochotę do gry. W zamieszaniu podbramkowym piłka trafiła do Chyły, który ponownie pokonał bramkarza. - Początek meczu był poprawny w naszym wykonaniu. Gorzej było jednak w końcówce pierwszej części i na początku drugiej. Nie uniknęliśmy wtedy błędów, które przesądziły o naszej porażce. Mecz rozstrzygnął się w ciągu pięciu minut - denerwował się Jan Makowiecki, szkoleniowiec Radomiaka.

Strzelcy bramek: Chyła (45., 48.).

Składy

Piast: Gorczyca - Michniewicz Ż, Bodzioch, Zadylak - Podgórski, Gamla, Stolarz, Sierka (46. Szmatiuk), Żyrkowski Ż (28. Kędziora) - Pałkus, Chyła (86. Uss).

Radomiak: Gałczyński - Michalski Ż, Cieciura, Wachowicz - Szary, Majda Ż, Sobieska (63. Siara), Kacprzak, Rysiewski - Lesisz (63. Barzyński), Bonin (81. Gołębiewski).

Widzów: 1000.

Rafał Góral

Podbeskidzie - Widzew 0:2

Do meczu z Widzewem gospodarze przystąpili w mocno zmienionym składzie. Dotychczas etatowi zawodnicy: Robert Piekarski, Paweł Sibik, Wojciech Rączka i Artur Rozmus usiedli na ławce rezerwowych. Początkowo wydawało się, że zmiany przyniosą oczekiwane efekty. Gospodarze dobrze grali jednak tylko przez niespełna godzinę. Wtedy mogli zdobyć gola i objąć prowadzenie. Wyśmienitą okazję tuż po przerwie zmarnował jednak Błażej Radler, który po dośrodkowaniu Jarosława Bujoka z 5 metrów strzelił nad bramką. - To była idealna sytuacja. Jak się nie wykorzystuje takich okazji , to trudno wygrać mecz - psioczył Jan Żurek, trener Podbeskidzia. Kilka minut później prowadzenie objęli goście. Z prawej strony dośrodkował Słowak Vladimir Bednar, a piłkę do bramki skierował Andrzej Rybski. Dwie minuty później było już 0:2. Gospodarzem nie udało się złapać na spalonym Michała Probierza, który wykorzystał sytuację sam na sam z Łukaszem Merdą. - W przeddzień meczu skończyłem 32 lata. Bramka to taki urodzinowy prezent - cieszył się były piłkarz Ruchu Chorzów i Górnika Zabrze. W ostatnich minutach gospodarze mogli strzelić kontaktowego gola, jednak piłka po strzale Piotra Komana trafiła w słupek.

Piłkarze Podbeskidzia po meczu byli wściekli. - W szatni mamy sobie coś do wyjaśnienia. Przecież w ciągu czterech dni [od zwycięskiego meczu w Pucharze Polski - przyp. red.] nie zapomina się gry w piłkę - denerwował się Adam Kompała, kapitan Podbeskidzia. - Co z tego, że stwarzamy okazję do zdobycia gola, jak nie potrafimy ich wykorzystać - wtórował mu Daniel Dubicki. - Nie wiem, co się stało. Przecież dobrze graliśmy w pierwszej połowie i nic nie wskazywało, że możemy przegrać - rozważał bramkarz Łukasz Merda.

Goście byli bardzo zadowoleni ze zwycięstwa. - W drugiej połowie zagraliśmy bardzo dobrze taktycznie. Nasza wygrana była zasłużona - podkreślał Stefan Majewski, szkoleniowiec Widzewa. Zasmucony był natomiast Stanisław Piecuch, prezes aspirującego przed sezonem do awansu Podbeskidzia. - Po tej przegranej czołówka coraz bardziej się od nas oddala - mówił. Coraz głośniej jest o tym, że Żurka może zastąpić Witold Mroziewski, były trener Jagiellonii Białystok.

PODBESKIDZIE 0

WIDZEW ŁÓDŹ 2 (0)

Strzelcy bramek

Rybski (54.), Probierz (56.)

Składy

Podbeskidzie: Merda - Cienciała (66. Zdolski), Radler, Prokop Ż, Bujok - Pater, Koman, Kompała, Prusek (57. Stalmach) - Dubicki, Błasiak (57. Rozmus).

Widzew: Pesković Ż - Pawlak, Klepczyński, Szwed, Kubik - Bednar, Becalik, Michalski, Plewnia Ż (84. Szeremet) - Rybski (88. Caldwell), Probierz (90. Urbaniak).

Widzów: 5000

Janusz Mincewicz

RKS Radomsko - Ruch Chorzów 0:2

Okazuje się, że w II lidze nie brakuje klubów, które są w jeszcze smutniejszym położeniu niż chorzowski Ruch. Jednym z nich jest RKS Radomsko, które przegrało w sobotę ósmy z kolei mecz

Pierwsza połowa spotkania była przeraźliwie nudna, a najczęściej słychać było gwizdek sędziego. Przeciętnie co półtorej minuty któryś z piłkarzy padał na boisko, a arbiter dyktował rzut wolny. Pierwszy celny strzał dopiero w 41. min oddał chorzowianin Krzysztof Bizacki. Na boisku działo się tak niewiele, że udało się policzyć kibiców, których na mecz przybyło 797.

Zawodnicy obu drużyn mieli problemy, by wykonać trzy celne podania i co chwilę było słychać narzekania trenerów, które rzadko nadawały się jednak do zacytowania. Słychać było, jak trener Ruchu Jerzy Wyrobek krzyczał do Marcina Molka, który fatalnie dośrodkował: - Co się tak hajcujesz?!

Początek drugiej połowy to dwie wymarzone sytuacje dla RKS. Najpierw po dośrodkowaniu z rzutu rożnego Jacka Berensztajna Sebastian Nowak wypuścił piłkę z rąk, a stojący metr od bramki Andrzej Bednarz nie trafił do siatki. Po chwili Krzysztof Kukulski z 14 metrów uderzył piłką w słupek.

"Niebiescy" oba gole zdobyli w ciągu kilku minut. Przy pierwszym piłkę w pole karne wrzucił Michał Smarzyński, a problemy z wybiciem sprzed linii bramkowej mieli Cezary Stefańczyk i Mariusz Unierzyski. Ten drugi, dodatkowo ciągnięty za rękę przez Mariusza Śrutwy, wbił ją do własnej bramki. Drugi gol też był kuriozalny. Do długiego podania Bizackiego wybiegli Stefańczyk i Tomasz Borkowski. Bramkarz RKS krzyknął "moja!" i... nie trafił nogą w piłkę. Formalności dopełnił Piotr Ćwielong.

RKS próbował jeszcze zmienić wynik. Dwie znakomite sytuacje miał Bednarz, który był najgroźniejszym zawodnikiem gospodarzy. Po rzucie rożnym Bogdana Jóźwiaka trafił piłką w poprzeczkę, a już w doliczonym czasie kopnął z półwoleja, ale znakomicie spisał się Nowak.

STRZELCY BRAMEK

n Ruch: Unierzyski (53. - samobójcza), Ćwielong (59.)

SKŁADY

n RKS: Borkowski - Stefańczyk Ż, Bednarz, Sadzawicki, Unierzyski (69. Jóźwiak) - Krawiec, Majak (67. Kowalczyk), Berensztajn, Lato Ż - Żelazowski, Kukulski (80. Folc).

n Ruch: Nowak - Jarczyk, Mrózek, Pokładowski - Smarzyński, Toborek, Błażejewski (90. Musiał), Ćwielong (72. Hejnowski), Molek - Śrutwa Ż, Bizacki.

Copyright © Agora SA