Decyzja władz światowego triatlonu sprawiła, że zawodniczka Kmicica Częstochowa została wypchnięta z czołowej pięćdziesiątki rankingu. Dederko była na liście 49., jednak federacja przyznała dwie tzw. dzikie karty, co przesunęło częstochowiankę na 51. pozycję - pierwszą z przegranych. Triatlonistka po chwilowym załamaniu znów startuje i marzy o kolejnych igrzyskach. W Pekinie. Przygotowuje się do nich wspólnie z narzeczonym - Krzysztofem Mermerem, który zrezygnował z profesjonalnego zajmowania się kolarstwem i próbuje sił w duatlonie, czyli zubożonej o pływanie wersji triatlonu.
Ewa Dederko: Mamy za sobą wspólny udział w zawodach duatlonowych Power Man w Luksemburgu, gdzie było do pokonania 10 km biegu, 100 km na rowerze i znów 10 km biegu. To taka europejska wersja słynnych hawajskich Iron Man. Ja zajęłam drugie miejsce, a Krzysiek był ósmy. Biorąc pod uwagę, że to jego pierwszy start w duatlonie, to bardzo dobry wynik.
Krzysztof Mermer: Zainteresowałem się tym sportem na serio. Po tym, jak zrezygnowałem z kolarstwa, trenowałem z Ewą nie tylko jazdę na rowerze, ale i bieg. Na początku odstawałem, ale po miesiącu moje mięśnie się przyzwyczaiły i zrobiłem szybkie postępy - zresztą zawsze dobrze biegałem. Postanowiłem więc spróbować swoich sił, szczególnie na tych dłuższych dystansach.
- Zdecydowanie nie. Pływanie nie jest moją silną stroną. W dzieciństwie miałem przebitą błonę w uchu i muszę je chronić przed wodą. Zostanę przy duatlonie. Niedługo, tak jak Ewa, będę reprezentował barwy Kmicica Częstochowa. Mam ambitne plany. Chciałbym w przyszłym roku spróbować swoich sił na maratońskich dystansach.
E.D. - Oglądałam zawody triatlonowe w telewizji. Było mi smutno i żal, że mnie tam nie ma, a ze sporą grupą zawodniczek, który były na olimpiadzie, wygrywałam.
K.M. - Zawody w Atenach tak się układały, że Ewa miałaby spore szanse na dobry wynik. Po wyścigi kolarskim była bowiem jedna duża grupa i do biegu zawodniczki ruszały z niewielkimi różnicami, a w biegu Ewa jest w światowej czołówce. Poza tym warunki były takie jak lubi - gorąco i trudna trasa.
E.D. - Po tym, jak przegrałam szansę startu w Atenach, wszyscy ludzie ze związku ode mnie się odwrócili. Niektórzy wręcz nie kryli zadowolenia. Na mistrzostwach świata do tego, żeby zdobyć punkty potrzebne do olimpijskiego startu, zabrakło mi 17 sekund. Nikt nie krzyknął mi na trasie, nie podpowiedział. Zostałam sama. Prezes przestał się do mnie odzywać. W tej chwili Polski Związek Triatlonu w niczym mi nie pomaga. Sami organizujemy wyjazdy, szukamy sponsorów. Na szczęście tu, w Częstochowie, mamy życzliwych ludzi. Wiele pomaga nam pan Stanisław Sączek z Kmicica. Do Luksemburga pojechaliśmy dzięki wsparciu Macieja i Marka Dewódzkiego z firmy Demar.
K.M. - Cały czas szukamy sponsorów. Niedługo, bo 26 września, są duatlonowe mistrzostwa Europy w Anglii. Samochodem tam nie pojedziemy. Samolot sporo kosztuje i bez pomocy nie będzie nas stać na taki wyjazd. Jako kolarz jeździłem we Francji i mam tam trochę kontaktów. Być może będziemy także startować w barwach jednego z tamtejszych duatlonowych klubów?
E.D. - Jakoś sobie z tym poradziłam. Postawiłam sprawę jasno. Jeśli uda mi się poprawić pływanie, wtedy powalczę o igrzyska w Pekinie. Z takim pływaniem jak teraz nie ma sensu startować w zawodach o puchar świata czy Europy. Szukam kontaktu z dobrym trenerem, poza tym muszę więcej czasu spędzić w siłowni.
Przed Atenami punkty do rankingu zdobywałam tylko przez dwa lata, podczas gdy inne zawodniczki miały na to cztery sezony, ale teraz mam już pierwsze punkty przed Pekinem. Zdobyłam je latem na Węgrzech. Ze związkiem mam umowę. Jeśli w przyszłorocznych ME będę w ósemce, to znajdę się w kadrze olimpijskiej i dostanę stypendium. Do tego czasu muszę radzić sobie sama.
W tym roku wystartuję jeszcze w imprezach biegowych, w których reprezentować będę UKS Biegus Wręczyca. Pojadę na maraton do Poznania. Zawsze pociągało mnie, żeby spróbować sił w maratonie.
- Zobaczę. Chcę sprawdzić, na co mnie stać, ale jakoś specjalnie się nie przygotowuję do tego maratonu. Do tej pory dwa razy biegałam w półmaratonach, ale myślę, że sobie poradzę. W końcu w Luksemburgu pokonanie trasy Power Man zajęło mi cztery i pół godziny. Dałam radę.