Gdzie są gwiazdy z tamtych lat: lekkoatleta Andrzej Stalmach

Olimpijczyk z Jaworzna i pierwszy Polak, który przekroczył granicę ośmiu metrów. Na igrzyskach w Meksyku był świadkiem legendarnego skoku Boba Beamona na odległość 8,90 m

Skok w dal zaczął uprawiać z przymusu. Zaszantażował go nauczyciel wychowania fizycznego. - Nie przepadałem za wuefem. Na zajęciach z pobłażaniem spoglądałem na kolegów, którzy z wielkim trudem skakali 5,5 m. Wziąłem rozbieg i tak jak stałem - w spodniach i starych tenisówkach - skoczyłem ponad 6 m. Nauczyciel zbaraniał. "Albo zaczniesz trenować, albo nie przepuszczę cię do następnej klasy" - zapowiedział.

Pierwszym klubem 62-letniego dziś Stalmacha był MKS Mysłowice. Po roku treningów przeszedł do Victorii Jaworzno. - Rozbieraliśmy się w baraku, biegaliśmy na żużlu. W klubie brakowało zawodników, więc na zawodach często brałem udział i w ośmiu konkurencjach. Oczywiście pod zmienionym nazwiskiem - śmieje się. Poza skokiem w dal trenował też trójskok, skok w wzwyż i biegi. Na 100 m mógł się pochwalić rekordem 10,5 s!

Z Victorii trafił do najsilniejszego śląskiego klubu - Górnika Zabrze. Poznał tam Józefa Szmidta. Znakomity trójskoczek - dwukrotny złoty medalista olimpijski - to jedna z najbardziej tajemniczych postaci polskiego sportu. Po zakończeniu kariery wyjechał do Niemiec. Po powrocie do Polski osiadł w rodzinnych stronach żony koło Drawska Pomorskiego, stroni od znajomych, rodziny i dziennikarzy.

- Przyjaźniliśmy się. Jest ojcem chrzestnym mojego młodszego syna Jacka. Ostatni raz widziałem go dziesięć lat temu. Był schorowany, po dwóch zawałach. Czemu unika ludzi? Nie wiem. Zawsze czuł się pół-Polakiem, pół-Niemcem. Miał też żal do działaczy Górnika, że nie pomogli mu po zakończeniu kariery. Smutna historia - mówi Stalmach.

W 1968 roku skoczek z Jaworzna był w życiowej formie. Podczas meczu z RFN na Stadionie Dziesięciolecia w Warszawie jako pierwszy Polak skoczył równe 8 m. - Rekordu jednak mi nie zaliczono, zbyt mocno wiało - wspomina.

Kilka tygodni później osiągnął jeszcze lepszy wynik. 17 sierpnia w meczu Polska - Włochy na Stadionie Śląskim skoczył 8,11 m. - Janusz Sidło [znakomity nieżyjący już oszczepnik Szopienic - przyp. red.] wziął mnie na barana i zrobił rundę honorową dookoła stadionu - wspomina.

Według świadków Stalmach skoczył na Śląskim dużo dalej, nawet ponad 8,5 m! - Nigdy nie byłem "polityczny", nie zapisałem się do PZPR. To miała być kara za nieposłuszeństwo. Gdyby mi wtedy zmierzono rzeczywistą odległość, do dziś byłbym rekordzistą Polski [najlepszy wynik 8,28 należy do Grzegorza Marciniszyna i pochodzi z 2001 roku, Stalmach z wynikiem 8,11 na polskiej liście wszech czasów jest w dziesiątce - przyp. red.].

Stalmach był jednym z faworytów olimpijskiej rywalizacji w Meksyku. - Bała się mnie cała światowa czołówka. Lałem nawet legendarnego Boba Beamona - podkreśla.

Już w Meksyku przytrafiło mu się jednak nieszczęście. W czasie treningu naderwał mięsień dwugłowy uda. - Próbowałem skakać, ale to już nie było to. Z wynikiem 7,94 zająłem ósme miejsce, takie samo jak cztery lata wcześniej w Tokio - mówi.

W Meksyku Stalmach był świadkiem niesamowitego skoku Beamona na niewyobrażalną odległość 8,90! Rekord Amerykanina przetrwał aż 23 lata.

- Skok Beamona był fantastyczny, ale też siły natury mu sprzyjały. Na stadionem zbierały się straszne chmury. Gdy stanął na rozbiegu, rozpętała się wichura. Gdy Bob przeskoczył skocznię, nikt jednak nie zaprzątał sobie głowy zbyt silnym wiatrem. Sędziowie łapali się za głowy, patrząc na ślady w piaskownicy. Skakałem tuż po nim. Liczyłem, że może i mnie powieje. Zamieszanie trwało jednak tak długo, że gdy wreszcie ruszyłem do przodu, to wiatr ucichł - wspomina.

Po zakończeniu kariery Stalmach pracował w kopalni. Miał problemy ze zdrowiem, przez osiem miesięcy leżał sparaliżowany. - Odezwał się nadwerężony kręgosłup - tłumaczy. Teraz wiedzie żywot rencisty. Rozpieszcza trójkę wnuczek: Agatkę, Gabrysię i Natalkę. Żali się, że zapomniały o nim władze Jaworzna.

Za tydzień - lekkoatleta Alfred Sosgórnik