Joanna Bałdyga: Prowadzę takie samo życie jak rówieśnicy

Półtora tygodnia temu została Mistrzynią Polski juniorek w rzucie oszczepem. A w ten weekend w Bydgoszczy sięgnęła po brązowy medal wśród seniorek. - Od zawsze byłam zafascynowana sportem - mówi zawodniczka płockiego MUKS-u. - Interesowałam się koszykówką, ale dopiero rzut oszczepem był tym, co naprawdę chciałam robić.

Osiemnastoletnia zawodniczka Miejskiego Uczniowskiego Klubu Sportowego Płock przed tygodniem wynikiem 48,80 m wywalczyła tytuł mistrzowski wśród juniorek. Kilka dni temu, w Bydgoszczy, przebojem wdarła się do czołówki polskich oszczepniczek. Tym razem rzut na odległość 50,17 m, dał jej brązowy medal. Pierwszy seniorski w historii MUKS-u.

Dalej od niej rzuciła oszczepem tylko jedna płocczanka, Danuta Moskwa. Było to w 1970 r., a Moskwa uzyskała odległość 50,54 m. Tyle że zrobiła to oszczepem starego typu, który miał inny środek ciężkości. Tamte szybowały dalej i zostały wycofane, gdy mężczyźni zaczęli przekraczać 100 m. Konkurencja ta stała się zbyt niebezpieczna. Dlatego śmiało można uznać, że Joanna Bałdyga jest teraz najlepsza.

Andrzej Zarębski: Twoje ostatnie sukcesy przyszły raczej nagle. Trener na medale liczył, ale po cichu.

Joanna Bałdyga: Tak zupełnie nagle to nie było, przynajmniej jeśli chodzi o medal Mistrzostw Polski juniorów. Startowałam w Białymstoku z drugim wynikiem w kraju. Lekkim zaskoczeniem było może poprawienie rekordu życiowego aż o 3,5 m i samo zwycięstwo. To dla mnie taka prestiżowa wartość. A w seniorach? Myślę, że nadzieje trenera związane były z treningami między zawodami, które odbywały się przecież w ciągu jednego, ubiegłego tygodnia. Zdarzało mi się wtedy przekroczyć 50 m. Może nieznacznie, ale jednak. W każdym razie wystarczyło, by trener nabrał nadziei.

A Ty wierzyłaś, że w Bydgoszczy zdołasz wskoczyć na podium?

- Troszkę, choć największe problemy mam z własną psychiką. Dotkliwie to odczułam w ubiegłym sezonie, kiedy nie mogłam przekroczyć 40 m. Przecież w porównaniu z obecnymi rzutami to prawdziwa przepaść. Na szczęście udało mi się przezwyciężyć problem z pomocą innych ludzi - choć tak naprawdę wszystko zależy od samego zawodnika. To w nim, gdzieś głęboko, siedzi to obciążenie, presja. Mnie udało się ją z siebie zrzucić. Zwycięstwo w juniorach pozwoliło mi uwierzyć w siebie. Dlatego w Bydgoszczy startowałam na większym luzie. I wyszło, jak wyszło.

Podczas MP juniorów dopiero w ostatniej serii rzuciłaś 48,80 m. Wcześniejsze próby były równe, ale nie tak dalekie.

- Nie do końca. Fakt, odczuwałam swego rodzaju niepewność podczas rozgrzewki. Byłam troszeczkę niezadowolona, bo "ściągałam" trochę oszczep i rzut nie wyglądał później tak, jak powinien. Powiedziałam wtedy do trenera, że postaram się coś z tym zrobić. Przypomniał mi to później i dodał, że już wtedy wiedział, że wszystko będzie dobrze. Miał rację. A wtedy już trzeci rzut na odległość ponad 46 m był właściwie nowym rekordem życiowym. Pozostałe oscylowały wokół niego. Dlatego właściwie wszystkie były dalekie.

O co chodzi z tym ściąganiem?

- Generalnie chodzi o to, by uzyskać odpowiedni kąt wyrzutu ok. 45 stopni. Każdy zawodnik ma troszeczkę zindywidualizowaną technikę rzutu, ale pewne kanony dotyczą wszystkich. Ja właściwie bardzo odbiegam od nich, i to od początku moich treningów. A ściągając oszczep, nie pozwala mu się osiągnąć paraboli lotu, jaką uzyskałby oszczep wyrzucony pod odpowiednim kątem.

Kiedy jest szansa, że oszczep poleci naprawdę daleko?

- To zależy od kilku czynników. Wszystkie muszą ze sobą współgrać. Musi być odpowiednio szybki rozbieg, bardzo dynamiczna końcowa część rozbiegu, odpowiednie podejście "pod łuk". Ręka musi być trzymana wysoko z prawidłowym ruchem, żeby oszczep spoczywał na dłoni.

Jakie to skomplikowane.

- Jasne. Nawet dla mnie wydaje się to wszystko niemożliwe do połączenia.

Co zatem będzie, jeśli uda Ci się tak idealnie rzucić?

- Porozmawiamy, jak się uda. Nie lubię mówić o rzeczach dla mnie w tym momencie fantastycznych.

Porównaj zawody w Białymstoku i Bydgoszczy.

- Te pierwsze były bardzo udane. Chyba po raz pierwszy byłam zadowolona właśnie z technicznej strony moich rzutów. O Bydgoszczy już tego nie mogę powiedzieć. Pod tym względem konkurs był fatalny.

Ale przecież wypadłaś tam jeszcze lepiej.

- Paradoksalnie tak. Nie po raz pierwszy startowałam w gronie seniorów, ale po raz pierwszy w zawodach takiej rangi z zawodnikami z najwyższej półki. Jednak nie czułam się zbyt dobrze na rozbiegu, a to jest bardzo istotne. Sama jestem pod wrażeniem, że pomimo tych kłopotów udało mi się osiągnąć taki wynik. Chyba dynamika końcowej jego części, tego przeskoku, wejścia pod łuk spowodowała, że uzyskałam tak daleką odległość. Bez tego nie miałabym żadnych szans.

Właśnie, jak jest z tym Twoim rozbiegiem? Trener mówi, że lubisz duży rozbieg.

- Tak jakoś wyszło. Ma to dla mnie duże znaczenie psychologiczne. Mam wtedy troszkę więcej czasu, by dokładnie się skoncentrować i poprowadzić start, tak jak powinien wyglądać. Jestem zawodniczką, która technicznie wie co ma robić, ale rzadko jej to wychodzi. Dlatego potrzebuję dłuższej koncentracji. A im dłuższy rozbieg, tym więcej mam na to czasu.

To może wyciągnąć go jeszcze bardziej?

- Niestety, nie da się. Na szczęście jest on ograniczony wielkością stadionu. Ten optymalny dla mnie wynosi teraz ok. 40 metrów, mniej więcej tyle, na ilu kończą się rozbiegi na wszystkich bieżniach. Mogę troszkę drobić, i potem wydłużyć krok. Ale i tak, jak wszyscy, w oznaczonym punkcie muszę odprowadzić oszczep i przejść do końcowej fazy rzutu.

Na podium w Bydgoszczy było widać, że górujesz nad rywalkami wzrostem.

- Bo rzeczywiście byłam najwyższa. Mam w końcu 187 cm wzrostu.

Czy to Ci ułatwia zadanie?

- Raczej nie. Jest wiele zawodniczek, które maja ok. 1,6 m i rzucają często lepiej ode mnie.

Przygodę ze sportem zaczynałaś od zupełnie innej konkurencji.

- Ma pan na myśli kulę? Ktoś niefortunnie podał tę informację. Na początku właściwie chodziłam tylko na sks-y w gimnazjum. Tam mieliśmy gry zespołowe i początek zabawy w lekką atletykę. A ja od początku wiedziałam, że mój będzie oszczep. Bardzo mi się ta konkurencja podobała. Pchnięcie kulą było właściwie tylko na potrzeby Igrzysk Młodzieży Szkolnej, które odbywały się na Węgrzech. I potem jeszcze parę razy, kiedy nie miał kto startować, a trzeba było zdobywać punkty. Jednak w głowie cały czas miałam oszczep.

Co Cię pociągnęło w oszczepie? Do tej pory nie mogę sobie wyobrazić młodej dziewczyny, która marzy o rzucaniu oszczepem.

- Od zawsze byłam zafascynowana sportem. Dzięki rodzicom wioślarzom, którzy takie tradycje wnieśli do domu. Ale ja jestem przewrotną osobą i nie chciałam po nikim niczego powtarzać. Podobała mi się koszykówka, ale nie odpowiadała mi do końca atmosfera, jaka temu towarzyszyła. A lekką atletykę uprawiali moi przyjaciele, zajęcia były bardzo przyjemne i pasowały do mojego rozkładu dnia. No i skutecznie zachęcił mnie do niej mój nauczyciel wf. pan Piotr Mieszkowski. Moje warunki fizyczne były idealne do konkurencji rzutowych, a oszczep był tą jedyną, która mogła mi dać przyjemność i satysfakcję.

Jak ciężki jest trening oszczepniczki?

- Ten bardziej profesjonalny na pewno bardzo. Nasz jeszcze nie. Nie są one lekkie, ale na razie balansujemy na krawędzi przyjemności.

Na czym polega taki trening?

- Początek sezonu to właściwie kontynuacja takiego roztrenowania. Przeważają zajęcia ogólnorozwojowe, gry, bieganie, ćwiczenie szybkości. Konkretna praca zaczyna się dopiero od stycznia. Oszczepnicy mają o tyle gorzej, że na zajęciach mają nie tylko ogólnorozwojówkę, ale i wytrzymałość, sprawność, siłę, szybkość, trochę skoczności. To bardzo skomplikowane. Trenujemy raz dziennie po maksymalnie 2 godz. Ale oszczepem rzucamy raz w tygodniu, no i na zawodach. Ten jeden raz przynosi ze sobą wielki głód rzucania, a to też jest bardzo potrzebne.

Jak się współpracuje z trenerem Eugeniuszem Rojem, który do najłagodniejszych szkoleniowców raczej nie należy?

- (Śmiech). To chyba jakiś mit sprzed lat. Ja wiem, że dla mnie i dla Eweliny Feliciak, z którą razem trenujemy, jest bardzo serdeczny i ciepły. Mimo że jesteśmy tylko dwie na treningach, stwarza taką atmosferę, że bardzo się chce. Do niczego nie trzeba nas namawiać i zmuszać. On samą swoją osobą przyciąga na stadion. Ma coś takiego w sobie, że... trenujemy dalej i już.

Często Was strofuje?

- W jego mniemaniu pewnie tak, ale w naszym niekoniecznie. Jesteśmy tak przyzwyczajone do niego, że nawet tego nie zauważamy. I tak robimy swoje.

To fantastyczna sprawa mieć taki kontakt z trenerem?

- Też tak myślę. Bez tego trudno sobie wyobrazić wspólną ciężką pracę. Przecież robiąc coś przeciwko trenerowi, czy komuś na złość, do niczego nie możnaby dojść. A tak trener znalazł złoty środek i wspólnie osiągamy sukces.

Wszystko tak ładnie, pięknie. Nie uwierzę, że nie masz chwil zwątpienia.

- Każdy ma takie w życiu. Dla mnie miało to miejsce w ubiegłym sezonie. Jak już wcześniej mówiłam, nie mogłam przekroczyć granicy 40 m. Ale i do tego musiałam po prostu dojrzeć.

Co będziesz robić dalej?

- Nie wiem. Na pewno studia. Ale decyzję jakie, podejmę dopiero gdy nie będzie już innego wyjścia i trzeba się będzie w końcu określić. Nigdy nie podejmuję decyzji z wyprzedzeniem. Bo przecież nikt nie wie, co go czeka w przyszłości. Nie warto zatem nic tak odległego planować.

Powiedz jaka jesteś?

- Oj, nie wiem. Trudne pytanie. Nie udzielę chyba odpowiedzi, bo nie mam pojęcia. Na pewno zmienna, jak każda kobieta. W ciągu ułamka sekundy może zmienić się mój nastrój. Więcej nic chyba nie dodam.

Copyright © Agora SA