Andrade dla ?Gazety": Pozytywne wibracje

Holendrzy nie grali dotąd tak przekonująco jak inni, ale wiadomo, że mają w składzie najlepszych piłkarzy na świecie. Jak spojrzeć na ich skład na papierze, to aż ciarki przechodzą po plecach. Ale i tak wszystko będzie zależeć od tego, jak zagramy my, a nie nasz rywal - mówi obrońca gospodarzy Jorge Andrade przed półfinałem Portugalia - Holandia

Michał Pol i Rafał Stec: Czy ćwierćfinałowy triumf nad Anglią to największe osiągnięcie w Pańskiej karierze?

- Można tak powiedzieć. W reprezentacji Portugalii na pewno. Ale ten rok jest dla mnie wyjątkowy. Udało mi się rozegrać kilka naprawdę niezłych meczów w barwach Deportivo la Coru?a w Lidze Mistrzów. Wygrana 4:0 z AC Milan i styl, w jakim to zrobiliśmy, też były wielką sprawą. Po tamtym meczu byłem co najmniej tak samo szczęśliwy jak dziś po wygranej z Anglikami. Mam jednak nadzieję, że ten najważniejszy mecz wciąż przede mną.

Czy po tak dramatycznym wieczorze, dogrywce i karnych nie czujecie, że szczęście mogło się wyczerpać?

- Na pewno dalecy jesteśmy od sądów, że złoty medal mamy w kieszeni. Najpierw trzeba wejść do finału, co nie będzie łatwe. To, że powstrzymaliśmy tak dobrą drużynę jak Anglia, na pewno nas wzmocni. A szczęście? Jest ważne, zawsze się przyda, ale nie mówcie, że tylko jemu zawdzięczamy awans do półfinału. Zawdzięczamy to sobie i trenerowi. No i mieliśmy na bramce Ricardo (śmiech).

A może znaczenie miało to, że już na początku kontuzję odniósł Wayne Rooney - wschodząca gwiazda Anglików - zresztą po zderzeniu z Panem?

- Nie mogę powiedzieć, że odetchnęliśmy, bo nikomu nie życzymy kontuzji. Rooney to wielki piłkarski talent, strzelił dla Anglików cztery gole i przykro mi, że nie mógł dograć meczu do końca. Życzę mu, żeby jak najszybciej doszedł do zdrowia i znów grał tak świetny futbol. Nie można jednak powiedzieć, że to jego brak przesądził. Nie on jeden decydował o sile angielskiego zespołu, są tam: Owen, Beckham, Lampard, Gerrard...

Przez ponad 80 minut staraliście się odrobić bramkę, którą Anglicy wbili wam na samym początku meczu. Ani na chwilę nie stracił Pan wiary?

- O takich rzeczach się w ogóle nie myśli, po prostu cały czas prze się do przodu. Tak było i dlatego strzeliliśmy dwie bramki. Nie zwątpiłem więc ani na chwilę, za to gdy Rui Costa zdobył bramkę w dogrywce na 2:1, pomyślałem: "jest! wygraliśmy!". Ten gol zdekoncentrował nas wszystkich, dlatego pozwoliliśmy Anglikom wyrównać i musieliśmy wytrzymać wojnę nerwów w karnych. Najlepiej więc nic nie myśleć do ostatniego gwizdka sędziego.

Zdjęty z boiska przez trenera Scolariego Luis Figo poszedł do szatni i nie wyszedł z niej nawet na rzuty karne. Jest obrażony?

- Skąd! Razem świętowaliśmy w szatni awans do półfinału. Śmiał się, cieszył i wyściskiwał z kolegami jak każdy z nas. Został w szatni z nerwów, ale modlił się o zwycięstwo przez całą serię jedenastek. Nie ma żadnego konfliktu. Wiadomo, że każdy zawodnik Portugalii chce być na boisku od początku do końca. Gramy przecież przed własną publicznością. Ale trudno, żeby się Luis obraził, skoro zmiany trenera tak bardzo pomogły drużynie. Obaj rezerwowi Postiga [wszedł za Figo - red.] i Costa zdobyli po golu. Trzeci rezerwowy Sabrosa wykorzystał karnego.

Po pierwszej serii karnych sędzia musiał Was namawiać, żeby kolejny Portugalczyk poszedł strzelać na bramkę Davida Jamesa. Gdyby doszło do Pana, strzeliłby Pan bez problemu?

- Bez najmniejszego. Byłem gotów, strzelałem już w karierze bramki z "jedenastek".

Czy to prawda, że trener Scolari powiedział Wam, żebyście się nie martwili karnymi, bo Anglicy na pewno je spartolą?

- Może nie do końca tak. Ale kazał nam się zrelaksować, powiedział, żebyśmy zaufali instynktowi, a na pewno awansujemy do półfinału.

Pana opinia o Holandii?

- Większe wrażenie zrobiła na mnie Szwecja, która rozbiła Bułgarię 5:0 i rozegrała świetny mecz z Włochami. Holendrzy nie grali tak przekonująco, ale wiadomo, że mają w składzie najlepszych piłkarzy na świecie. Jak spojrzeć na ich skład, to aż ciarki przechodzą po plecach. Niemniej i tak wszystko zależeć będzie od tego, jak zagramy my, a nie nasz rywal.

Presja fanów zwiększa się z meczu na mecz. Poradzicie sobie? Wasi rywale sądzą, że dzięki presji własnych stadionów jesteście w trudniejszej sytuacji...

- Taka sama wielka presja towarzyszy nam od meczu otwarcia. Po porażce z Grecją graliśmy trudne mecze z plecami przypartymi do ściany. Ale nie daliśmy się pokonać stresowi. Każdy taki mecz nas wzmocnił i już nic nam nie straszne. Teraz gra przed własną publicznością dostarcza nam już tylko pozytywnych wibracji. Presja już na pewno nam nie zaszkodzi.