Ruch Chorzów nadal nie może być pewny utrzymania. W sobotę chorzowianie tylko zremisowali ze Stasiakiem KSZO Ostrowiec Świętokrzyski.
Spotkanie było nudne i senne, gdy jednak piłkarze obu drużyn schodzili po meczu do szatni, zachowywali się niczym bokserzy w ringu. - No chodź, chodź! - Artur Błażejewski zaczepiał Arkadiusza Mikosika. - Zostaw go. Nie warto - odciągali go koledzy z zespołu.
Błażejewski był wściekły na Miklosika, bo ten w jednym ze starć o mało nie złamał mu nogi. - Takich sytuacji było dużo więcej. Zawodnicy KSZO grali po chamsku - denerwował się Mariusz Śrutwa.
Kapitan "niebieskich" też ucierpiał. Opłaciło się jednak, bo faul był w polu karnym.
Śrutwa skorzystał z gapiostwa obrońców KSZO i dokładnego podania Błażejewskiego. Sam przebiegł z piłką kilkadziesiąt metrów, ograł w polu karnym Tomasza Dymanowskiego, ale gdy składał się do strzału, został powalony na ziemię przez nieustępliwego bramkarza.
- Powinna być czerwona kartka! Decyzja sędziego jest dla mnie niezrozumiała - grzmiał Śrutwa.
Czesław Palik, szkoleniowiec KSZO, karnego nie kwestionował, dziwił się tylko, dlaczego sędzia nie odgwizdał wcześniej spalonego. - Śrutwa był przynajmniej na dwumetrowym spalonym. Gdyby sędzia to zauważył, żadnego karnego by nie było - tłumaczył.
- Nie było spalonego. Ostatni obrońca zrobił co prawda krok do przodu, ale już po tym, jak Artur zagrał mi piłkę - zapewniał napastnik Ruchu.
Przez długie minuty wydawało się, że jedna bramka da gospodarzom upragnione trzy punkty.
Kibice nawet bardzo nie gwizdali, gdy doskonałe okazje na podwyższenie rezultatu zmarnowali Piotr Ćwielong i Edward Cecot, którzy solidarnie spudłowali z pięciu metrów.
Goście nie mieli pomysłu na grę. Bramce Rafała Franke zagrażali tylko po strzałach z dystansu. Uderzeniom Waldemara Przysiudy, Arkadiusza Maciejewskiego i Jaromira Wieprzęcia brakowało jednak precyzji i siły.
Trening czyni jednak mistrza. W 83. min do strzału złożył się Adrian Sobczyński. Mimo że do bramki było około 25 metrów, mocno podkręcona piłka znalazła drogę do siatki, przełamała ręce Franke i ugrzęzła tuż pod poprzeczką. - Nieczęsto zdarza mi się zdobyć tak ładnego gola. To była natychmiastowa decyzja. Miałem trochę czasu, przymierzyłem - opowiadał pomocnik KSZO.
- Nie wiem, czy zaspałem. Muszę tę sytuację jeszcze raz zobaczyć na wideo. Może gdybym dotknął piłki obiema rękami, przeniósłbym ją nad poprzeczką. Zdążyłem ją jednak dotknąć tylko prawą dłonią - opowiadał Franke.
Po meczu z remisu cieszyli się tylko goście. - Może dzięki temu punktowi uda nam się uniknąć baraży. Gra była szarpana z obu stron, Ruch też nie pokazał niczego nadzwyczajnego - przekonywał Sobczyński.
Zdaniem trenerów
Czesław Palik (KSZO)
Zawsze przyjeżdżam do Chorzowa z wielkim szacunkiem dla Ruchu. Dzisiejsze spotkanie to nie była wielka piłka, a raczej wielka determinacja. Dwa strzały, w tym jeden z karnego to niewiele. Wyrównaliśmy po ładnym strzale, ale i po błędzie bramkarza Ruchu. Bramkarz dobrej klasy powinien takie strzały bronić. Cieszę się i z jednego punktu, może pomoże nam zostać w drugiej lidze bez konieczności gry w barażach. Jestem zwolennikiem, by jeść małą łyżeczką, ale codziennie. Wtedy człowiek na pewno się nie udławi.
Jerzy Wyrobek (Ruch)
Rzeczywiście, Rafał Franke trochę przysnął przy straconej bramce. Nie mam mu jednak tego za złe, we wcześniejszych meczach ratował nas z wielu opresji. Zmieniłem Piotrka Ćwielonga, bo to młody chłopak, ma dopiero 18 lat, mógł być zmęczony. Myślałem, że Suker go zastąpi. To doświadczony piłkarz, ma świetne warunki fizyczne. Tymczasem chłopak zupełnie się spalił. Żal mówić, ale momentami zachowywał się, jakby wspomagał drużynę KSZO.
not. tod
Ruch: Śrutwa (9. karny).
Stasiak: Sobczyński (83.).Składy
Ruch: Franke - Szyndrowski, Mosór Ż Cecot Ż, - Bartos Ż, Fornalik, Malinowski, Błażejewski (68. Wawrzyńczok), Plewko (46. Jarczyk) - Śrutwa, Ćwielong (64. Suker).Stasiak: Dymanowski Ż - Wieprzęć Ż, Czerbniak Ż, Gostyński - Przysiuda, Sobczyński, Kasprzak (73. Feliksiak), Miklosik, Kaczmarek - Sojka (46. Maciejewski), Podstawek (65. Bała). Widzów: 500.
Gliwiccy działacze byli przygotowani na wysokie zwycięstwo. Przed meczem informowali dziennikarzy, że w tym meczu może paść tysięczna bramka dla Piasta w historii jego drugoligowych występów, rozdawali dziennikarzom zestawienia z datami i nazwiskami zdobywców kolejnych jubileuszowych goli. Do okrągłego tysiąca brakowało jeszcze trzech trafień. Aż tak dobrze w sobotę jednak nie było. Piast bramkę strzelił tylko jedną, ale i to wystarczyło do zwycięstwa nad najsłabszą drużyną ligi.
Obie drużyny przystąpiły do sobotniego spotkania mocno osłabione. W zespole gospodarzy za żółte kartki pauzowali: Paweł Gamla, Krzysztof Kolisiński i Jarosław Zadylak. Nie mógł zagrać też kontuzjowany najlepszy strzelec gliwiczan Rafał Andraszak.
Piast zaatakował od pierwszego gwizdka. Gospodarze zamknęli rywali na ich połowie boiska i nieustannie bombardowali bramkę, nie dając Radosławowi Cierzniakowi chwili wytchnienia. Szczególnie groźne w wykonaniu gliwiczan były stałe fragmenty gry. Po niekonwencjonalnie rozgrywanych rzutach wolnych i rogach pod bramką Aluminium niejednokrotnie pachniało golem. W 11. min po kolejnym dośrodkowaniu z rzutu rożnego bramkę głową zdobył Maciej Szmatiuk. Gospodarze poszli za ciosem i nacisnęli rywali jeszcze mocniej. Wydawało się, że to dopiero początek strzeleckiego festiwalu, a tysięczna bramka w drugiej lidze jest tylko kwestią czasu. Piast grał szybko, zdecydowanie. Bardzo dobrą partię rozgrywał Michał Stolarz, który wziął na siebie ciężar gry w środku boiska.
Piłkarze z Konina w pierwszej części gry nie oddali ani jednego celnego strzału. Widoczny był tylko bramkarz Cierzniak, który stanowił najjaśniejszy punkt swojej drużyny.
Swojej nieskuteczności gospodarze mogli pożałować pod koniec spotkania. Aluminium zaatakowało odważniej i końcówka zrobiła się nieco nerwowa. W 84. min kibice zamarli. Grający w drużynie Aluminium od początku drugiej połowy Marcin Florek miał najlepszą okazję na wyrównanie. Kopnięta przez niego wysokim lobem piłka minęła jednak nie tylko bramkarza Piasta Marcina Fecia, ale i prawy słupek bramki.
- W końcówce nie nastawialiśmy się na szarże i ataki, zależało nam na tym, żeby nie stracić bramki - tłumaczył Szmatiuk.
W zespole gospodarzy wyróżniał się wprowadzony na boisko po godzinie gry debiutant Łukasz Janczarek. Występujący do tej pory w Śląskiej Lidze Juniorów 18-latek imponował walecznością, miał nawet okazję do strzelenia swojej pierwszej bramki w drużynie seniorów.
- Trochę się spóźniłem przy tym strzale, może następnym razem się uda - żałował młody zawodnik. - Pierwszy raz siedziałem na ławce. Miałem nadzieję, że trener mnie wpuści. Udało się i chyba nie zawiodłem - podsumował swój występ Janczarek.
Józef Dankowski (Piast)
Był to dla nas mecz ostatniej szansy, żeby myśleć się o wydostaniu ze strefy barażowej. Podziękowania należą się kibicom. Po raz pierwszy kibicowali nam przez cały mecz, i to w taki sposób, że naprawdę należy się z tego cieszyć.
Romuald Szukiełowicz (Aluminium)
Taktyka była taka, żeby odpuścić Piastowi trochę przestrzeni i kontratakować. W naszej grze zabrakło jednak agresji i przegraliśmy w banalny sposób, po stałym fragmencie gry.
not. ms
STRZELEC BRAMKI
Szmatiuk (11.).
SKŁADY
Piast: Feć - Kędziora, Bodzioch, Kocyba - Kaszowski, Szmatiuk, Stolarz, Sierka (46. Żyrkowski), Gontarewicz - Piechocki (60. Janczarek), Uss.
Aluminium: Cierzniak - Majewski Ż, Bartnik, Tylman, Kruk - Korzan (61. Wawron), Molek, Wołczek Ż, Bekas - M. Wojciechowski Ż, D. Wojciechowski (46. Florek).
Widzów: 1500
Maciej Szmigel
Arka Gdynia - Szczakowianka Jaworzno 0:1
Szczakowianka - w odróżnieniu od Pogoni Szczecin i Cracovii, które przegrały wiosną w Gdyni - nie pozostawiła złudzeń, który zespół jest lepszy, kto gra o ekstraklasę, a kto walczy tylko o utrzymanie. Pewne interwencje Andrzeja Bledzewskiego, spokój Witolda Wawrzyczka, szybkość Grzegorza Króla czy spryt Piotra Gierczaka - tych cech piłkarze Arki mogli rywalowi pozazdrościć.
Silniejszemu rywalowi Arka próbowała w sobotę przeciwstawić ambicję, ale już po kilku minutach okazało się, że to zdecydowanie za mało. Jaworznianie panowali na boisku, co chwila stwarzali pod bramką Arki groźne sytuacje, po których piłka przelatywała minimalnie obok bramki, trafiała w słupek (po strzale Gierczaka) lub w ręce Jarosława Krupskiego. Dopiero w 57. min skończyło się szczęście gospodarzy. Po dośrodkowaniu Macieja Iwańskiego bramkę strzałem głową z pięciu metrów zdobył niepilnowany Gierczak. To był pierwszy gol, jaki Arka straciła wiosną na swoim boisku.
Gdynianie obudzili się dopiero po straconej bramce. Między 70. a 73. min stworzyli trzy stuprocentowe sytuacje. Najpierw Arkadiusz Aleksander, po rajdzie przez niemal pół boiska, strzelił z bliska w Bledzewskiego, a dobitka Rafała Murawskiego była niecelna. Po chwili w sytuacji "trzech na jednego" z bramkarzem Szczakowianki znaleźli się Karol Gregorek, Artur Toborek i Aleksander. Gregorek podał do Toborka, ten strzelił do pustej bramki, ale piłkę w ostatniej chwili wybił ofiarnym wślizgiem Tomasz Księżyc. Zaledwie minutę później sam na sam z Bledzewskim był Marcin Pudysiak, ale pomocnik Arki nie potrafił przelobować bramkarza.
Zdaniem trenerów
Albin Mikulski (Szczakowianka): - Przyjechaliśmy do Gdyni bez czterech podstawowych piłkarzy, w innych meczach zespół grał zdecydowanie lepiej.
Piotr Mandrysz (Arka): - Szczakowianka Jaworzno to najlepsza drużyna, jaka zagrała w tym sezonie w Gdyni. Tam każdy piłkarz dobrze wie, o co w nowoczesnej piłce chodzi. Ten zespół powinien grać w ekstraklasie.
not. gesi
STRZELEC BRAMKI
Szczakowianka: Gierczak (57.).
SKŁADY
Arka: Krupski - Kowalski (46. Siara), Woroniecki Ż, Serocki - Ulanowski Ż, Murawski, Pudysiak, Stencel, Toborek - Dymkowski (62. Gregorek), Aleksander.
Szczakowianka: Bledzewski - Górak, Księżyc, Wawrzyczek Ż - Jaromin (72. Przerywacz), Iwański, Czerwiec, Kozubek, Bernardo Nunes - Król (75. Adamus), Gierczak (62. Piegzik).
Grzegorz Kubicki
Mecz piątkowy