Cierpliwość kibiców Ruchu została w sobotę nagrodzona. Drużyna Jerzego Wyrobka jest w coraz lepszej formie i wydaje się, że nadchodzą dla niej lepsze czasy. Po takim meczu, jak ten z Pogonią, utrzymanie w lidze wydaje się oczywiste.
Ruch był lepszy przez cały mecz, choć tuż przed spotkaniem dostał cios, po którym mógł się nie podnieść. Po rozgrzewce bramkarz Sebastian Nowak zgłosił ze łzami w oczach, że nie jest zdolny do gry. Łokieć bolał go tak bardzo, że nie pomogły zastrzyki. Zafrasowany trener Wyrobek nie miał wyjścia: musiał wystawić między słupkami debiutanta Rafała Franke. Na ławce jako rezerwowy usiadł trener bramkarzy Ryszard Kołodziejczyk, który zdobywał mistrzostwo z Ruchem w 1989 roku. 20-latek Franke (wygląda na dużo młodszego) na początku chyba nie za bardzo wiedział, co się dzieje. - Trener Wyrobek powiedział mi, żebym starał się bronić jak najlepiej i niczym się nie przejmował. Nie wywierał na mnie żadnej presji. Jestem mu wdzięczny - mówił potem szczęśliwy debiutant. - Franke spisał się na medal - chwalił chłopaka trener Wyrobek. Rzeczywiście, występ młodziutkiego bramkarza można uznać za udany, choć właściwie to przez cały mecz nie miał... nic do roboty. - To boli, że nie byliśmy w stanie mu zagrozić. Na początku chłopak był jak galareta - narzekał trener gości Bogusław Baniak. Trudno się dziwić jego podłemu humorowi: portowcy nie oddali na bramkę gospodarzy ani jednego celnego strzału, nie przeprowadził żadnej akcji, która zasługiwałaby na odnotowanie. - Odbiliśmy się dziś od Ruchu, jak pięściarz o wątłych nogach o mur. Moi chłopcy przyjechali pograć w piłkę, ale trafili jednak na silniejszego rywala. Ruch grał na pograniczu faulu, ale zaprezentował się bardzo dobrze - przyznał Baniak.
Chorzowianie od początku narzucili swój styl gry. Mieli przewagę w polu, choć długo nie umieli jej udokumentować stworzeniem dogodnych sytuacji. Dobrze grała także defensywa kierowana przez Piotra Mosóra. Jedyny gol padł tuż po przerwie. Po dalekiej centrze Edwarda Cecota wspaniałym strzałem z woleja popisał się młodziutki Piotr Ćwielong, który dzień wcześniej obchodził 18. urodziny. Filigranowy "Pepe" momentalnie stał się ulubieńcem publiczności. Mógł strzelić jeszcze dwa gole, ale najpierw w ostatniej chwili ubiegł go wychodzący z bramki Bogusław Wyparło, a po chwili bramkarz Pogoni efektownie obronił jego chytry strzał głową. Ćwielong godnie zastąpił Mariusza Śrutwę, który musiał pauzować z powodu żółtych kartek. - Nie ma czasu na świętowanie. Dziś wieczorem jadę do Wisły na zgrupowanie kadry juniorów - opowiadał Ćwielong.
Tuż przed końcem sędzia Grzegorz Szymanski z Kielc nie podyktował karnego po faulu Olgierda Moskalewicza na Arturze Błażejewskim. - To skandal! - krzyczał drugi trener chorzowian Dariusz Fornalak. - Ten facet nie podyktował dla nas ewidentnych karnych już w meczach z Cracovią i Zagłębiem Lubin - wściekał się.
- Przegraliśmy zasłużenie - przyznał po meczu stoper Pogoni Mariusz Masternak, były gracz "niebieskich". - Ruch zagrał dobrze, a my zaprezentowaliśmy się tragicznie. Nie ma o czym gadać. Nie umieliśmy się im przeciwstawić i tyle - wzdychał Masternak.
Zdaniem trenerów
Bogusław Baniak (Pogoń): - Inaczej wyobrażałem sobie to spotkanie. Wiedziałem, że kiedyś nasza passa się skończy, że kiedyś będzie trzeba przełknąć gorzką pigułkę, dlatego zakładałem, że możemy stąd wywieźć remis. Jedyne, z czego się cieszę, to to, że porażka przyszła w tej fazie rozgrywek, przed najważniejszymi ligowymi bojami. Przyda się ten kubeł zimnej wody, bo zauważyłem, że niektórzy w mojej drużynie zachowują się tak, jakby już byli w pierwszej lidze, a dzisiejszy mecz dobitnie pokazał, że jeszcze nam do niej daleko.
Jerzy Wyrobek (Ruch): - Chcę podziękować zawodnikom za walkę i determinację. Zdawaliśmy sobie sprawę z tego, w jakiej jesteśmy sytuacji, i wszyscy spisali się bardzo dobrze.
not. pacz
Strzelec bramki
Ćwielong (51.)
Ruch: Franke - Szyndrowski, Mosór, Cecot, Balul Ż - Bartos, Malinowski, Błażejowski, Smarzyński Ż (90. Foszmańczyk) - Ćwielong (75. Plewko), Suker (61. Lindner)
Pogoń: Wyparło - Michalski (75. Andruszczak), Julcimar, Masternak , Rodrigo - Parzy (45. Trałka), Łabędzki (68. Biliński), Kaźmierczak Ż, Batata, Moskalewicz - Bugaj Ż
Widzów:1,5 tys.
Paweł Czado
Szczakowianka wygrała trzeci mecz z rzędu. - Jeżeli chcemy realnie myśleć o awansie do ekstraklasy, musimy już zwyciężać do końca - podkreślał po meczu z Tłokami Grzegorz Król, napastnik drużyny z Jaworzna.
Zdaniem Króla Tłoki Gorzyce były najsłabszą drużyną, z którą przyszło Szczakowiance zmierzyć się w rundzie wiosennej.
Największym atutem gości w konfrontacji z zespołem z Jaworzna miał być... trener Marek Motyka, który zanim rozpoczął pracę w Gorzycach, prowadził właśnie Szczakowiankę.
- Łatwo nie będzie. Z takimi nazwiskami Szczakowianka może nie obawiać się nikogo - mówił przed meczem szkoleniowiec drużyny gości.
Motyka miał rację. Jaworznianie nie zagrali szczególnie dobrze, a mimo to bez większych kłopotów pewnie zdobyli trzy punkty.
Ozdobą meczu były bramki. Szczakowianka trzy gole zdobyła po strzałach głową. Zaczął Piotr Gierczak. Napastnik Szczakowianki po raz kolejny potwierdził, że cały mecz może być niewidoczny, ale bramkę i tak zdobędzie. Tym razem Gierczak obudził się w 27. minucie, wykorzystał dokładne dośrodkowanie Ryszarda Czerwca i głową, z pięciu metrów, skierował piłkę do siatki. Jeszcze ładniejsza była bramka Króla, który tyłem głowy skierował piłkę tuż pod poprzeczkę. - Gdybym powiedział, że tak chciałem, to skłamałbym. Miałem sporo szczęścia. Zazwyczaj gdy strzelam bramkę, to mam szczęście. Nie jestem tej klasy piłkarzem, który zawsze uderza piłkę tak, jak sobie wymarzył - ocenił samokrytycznie napastnik gospodarzy.
Po stracie drugiej bramki wreszcie do pracy wzięli się gorzyczanie. - Już któryś mecz przerabiany podobny scenariusz. Tracimy bramkę albo tuż przed przerwą, albo zaraz po wznowieniu gry. Teraz było podobnie, ale co ciekawe, drugi stracony gol nie podciął nam skrzydeł. Więcej, zaczęliśmy grać naprawdę dobrze - opowiadał Dariusz Solnica.
To właśnie napastnik Tłoków poderwał kolegów do walki. Solnica wykorzystał jedenastkę podyktowaną za faul Tomasza Księżyca na Wojciechu Fabianowskim i goście uwierzyli, że punkty można zdobyć także w Jaworznie. Po zdobyciu kontaktowej bramki przez następne kilka minut lepszą drużyną były Tłoki.
Po zejściu z boiska kontuzjowanego Dżenana Hosicia (uraz kolana) obrona Szczakowianki gubiła się dwa razy częściej. Na szczęście dla miejscowych pomysłu na grę i sił nie brakło Hubertowi Jarominowi i Maciejowi Iwańskiemu, którzy dwa razy dokładnie dograli piłki do Dariusza Kozubka, a ten najpierw nogą, a potem głową zdobył dwie kolejne bramki. - Robimy postępy, gramy coraz lepiej. Ale to jeszcze nie jest to - ocenił Iwański.
Ozdobą ostatnich minut spotkania był gol Pawła Szafrana, który z ponad 20 metrów strzelił nie do obrony.
Na koniec Bogusław Pacanowski trafił w poprzeczkę, a Król w słupek i trzecie kolejne zwycięstwo Szczakowianki stało się faktem. - Dobrze, że mimo mojej nieskuteczności [w pierwszej połowie Król nie trafił w piłkę, stojąc metr przed bramką Tłoków - przyp. red.] nie tracimy punktów. Gdyby było inaczej, koledzy pewnie by mnie powiesili - żartował Król.
- Mimo dobrej gry nie potrafimy wygrać siódmego meczu z rzędu. Tracimy punkty, pieniądze. Trzeba szybko coś zmienić - martwił się Solnica.
Strzelcy bramek
Szczakowianka: Kozubek (77., 83.), Gierczak (27.), Król (48.),
Tłoki: Solnica (62. karny), Szafran (85.)
Składy
Szczakowianka: Bledzewski - Wiśniewski Ż, Księżyc, Czerwiec, Hosić (62. Wawrzyczek) - Jaromin (88. Chudy), Kompała, Iwański Ż, Kozubek - Gierczak (72. Bernardo), Król.
Tłoki: Pyskaty - Pacanowski, Złotek Ż, Szmuc Ż (75. Wtorek), Lebioda Ż - Sobieraj (67. Krawiec), Szafran, Murdza, Ławryszyn - Solnica, Bański (58. Fabianowski)
Widzów: 3,5 tys.
Zdaniem trenerów
Marek Motyka (Tłoki): - Na naszej porażce zaważyła katastrofalna gra w obronie. W kolejnych meczach musimy zagrać bardziej odpowiedzialnie i w końcu zacząć ciułać punkty, bo jak tak dalej pójdzie, będą nam grozić nie tylko baraże, ale i bezpośredni spadek. Trzymam kciuki za awans Szczakowianki do ekstraklasy.
Albin Mikulski (Szczakowianka): - Dobry mecz, wiele sytuacji podbramkowych. To zwycięstwo było nam bardzo potrzebne.
Przy prowadzeniu 4:1 wydawało się, że jest już po meczu, goście jednak do końca walczyli o kolejne bramki. Tłoki to naprawdę dobry zespół, brakuje im jednak szczęścia.
Not. tod
Liczba Szczakowianki
7 milionów złotych odszkodowania będzie się domagać Szczakowianka od PZPN. Na tyle działacze klubu z Jaworzna wycenili straty związane z tzw. aferą barażową. Prawnicy Szczakowianki przygotowują wniosek w tej sprawie, w najbliższych dniach trafi on do sądu powszechnego.
tod
Gospodarze wygrali z Podbeskidziem zasłużenie, choć w sobotę wcale nie pokazali jakiejś wielkiej gry. O ich zwycięstwie zadecydowały dwie piękne bramki. Najpierw znakomitą akcję przeprowadził Radosław Bartoszewicz, który przebiegł z piłką kilkanaście metrów i w biegu dośrodkował w pole karne. Między dwoma obrońcami Podbeskidzia idealnie ustawił się Robert Dymkowski, który strzelił głową w samo okienko. 33-letni Dymkowski mógł strzelić jeszcze jedną bramkę. W 86. minucie, po kolejnym idealnym podaniu Bartoszewicza, znalazł się w sytuacji sam na sam z Łukaszem Merdą, strzelił obok niego, ale piłka trafiła w słupek. Drugą "filmową" bramkę Arka zdobyła z rzutu wolnego, po faulu na Arkadiuszu Aleksandrze. Do piłki ustawionej 17 m od bramki podeszli sam poszkodowany, Bartoszewicz i Artur Toborek.
- Początkowo rzut wolny chciał wykonywać Bartoszewicz, ale podjąłem szybko decyzję, aby strzelał Aleksander - mówił po meczu trener Piotr Mandrysz. Aleksander rozpędził się i uderzył z całych sił. Piłka z ogromną siłą wpadła do siatki, bramkarz gości nawet nie zareagował.
Podbeskidzie też miało okazje, aby strzelić bramki. Aktywny był zwłaszcza Łukasz Błasiak, któremu już w pierwszej połowie dwa razy zabrakło precyzji, aby pokonać pewnie broniącego Jarosława Krupskiego. W drugiej połowie Błasiak próbował z kolei wymusić rzut karny, za co sędzia ukarał go żółtą kartką, a kibice gwizdami. Później już każdy kontakt z piłką napastnika Podbeskidzia kończył się wyzwiskami z trybun. - W ogóle się tym nie przejmowałem, takie zachowanie kibiców wcale mnie nie deprymuje - mówił po meczu ubrany w koszulkę Chelsea Londyn Błasiak. - Karny był ewidentny, ale sędzia uważał inaczej. Niepotrzebnie tylko dałem się sprowokować kibicom, na gwizdy odpowiedziałem im pewnym gestem i później wiadomo... - dodał.
Piotr Mandrysz (Arka): - To było dla nas niezwykle trudne i istotne spotkanie. W grze moich piłkarzy widać było, że my po prostu musimy wygrać ten mecz. Nie mamy komfortu punktowego, choćby takiego jak Podbeskidzie. Nie możemy grać na luzie, bo dla nas każdy mecz jest niemal o wszystko.
Krzysztof Pawlak (Podbeskidzie): - Nasz bramkarz nie powinien wpuścić drugiego gola, stał przecież w rogu, w który leciała piłka. Trochę więc zawalił, ale to młody chłopak, który się jeszcze uczy. To było spotkanie godne II ligi. Na tle Arki wcale nie wypadliśmy słabo, choć nie mieliśmy żadnej klarownej sytuacji.
STRZELCY BRAMEK
Dymkowski (20.), Aleksander (32.)
SKŁADY
Arka: Krupski - Bednarz, Woroniecki, Siara Ż - Pudysiak, Ulanowski, Toborek (63. Stencel Ż), Bartoszewicz, Lines (55. M. Kozłowski) - Dymkowski Ż, Aleksander (88. Gregorek)
Podbeskidzie: Merda - Jermakowicz Ż, Bujok, Piekarski - Rączka, Agafon, P. Woźniak (75. Czak), Żukowski Ż (28. Szyło), B. Woźniak - Błasiak Ż (79. Zdolski), Prusek
Widzów: 3,5 tys.
Mecz piątkowy
Strzelec bramki
Bodzioch (90. samob.)