W piątek oba zespoły zmierzyły się w Płocku, a dzień później w stolicy. Kompromitujący był dla Warszawianki zwłaszcza sobotni rewanż. Warszawscy piłkarze nie mieli jakiegokolwiek pomysłu na rozegranie akcji, bezsensownie podawali sobie piłkę po obwodzie bez wyjścia na wolną pozycję. To najczęściej kończyło się stratami i szybkimi kontrami płocczan, po których bramkarze Warszawianki tylko schylali się do siatki po piłkę. W pierwszej połowie między 4. a 20. minutą warszawiacy zdobyli z akcji zaledwie jednego gola. Równie fatalnie było w obronie. Wiślacy znajdowali w niej luki po trzech, czterech podaniach. Gracze Warszawianki wyglądali na totalnie zrezygnowanych i pogodzonych z laniem, jakiego udzielali im rywale. Widząc postawę swoich zawodników zrezygnowany był też trener Jarosław Cieślikowski, który ani razu nie poprosił nawet o czas. - A co im miałem powiedzieć? Żeby przestali olewać grę? - mówił rozgoryczony szkoleniowiec, który nie miał pretensji tylko do Bartłomieja Peplińskiego. - Reszta zagrała tak, że szkoda gadać - machnął ręką.
WARSZAWIANKA - WISŁA PŁOCK 25:32 (14:20) i 20:38 (10:20). Skład Warszawianki: Suchowicz, Kijek - Anuszewski 1 i 3, Czertowicz 3 i 1, Kłosowski 5 i 3, Przybylski - i 2, Wolski 3 i 2, Pepliński 1 i 5, Waśko 4 i 4, Obrusiewicz 7 i -, Korus 1 i 0, Diegtiarow 0 i 0.