Skoki w Engelbergu. Małysz rozczarowany

Adam Małysz nie jest już liderem Pucharu Świata. W sobotnich zawodach w szwajcarskim Engelbergu zajął dopiero dziewiąte miejsce. Nowym liderem jest zwycięzca - Roar Ljoekelsoey. Niedzielne zmagania - głównie z pogodą - odwołano.

Kłopoty organizatorów Pucharu Świata trwają: z zaplanowanych ośmiu konkursów nowego sezonu odbyło się zaledwie pięć, przy czym trzy z nich zakończono po pierwszej serii. W Engelbergu wiał zbyt duży wiatr, padał deszcz ze śniegiem i sam śnieg wielkimi płatami. W niedzielę dwukrotnie z tego powodu przerywano zawody, nie przeprowadzając zresztą kwalifikacji; wreszcie po groźnie wyglądającej kraksie Koreańczyka Choia Heunga Chula w ogóle je odwołano.

Słaba forma Małysza

Sobotnia porażka Małysza była sporym zaskoczeniem, gdyż podczas poprzedzającej zawody serii próbnej Polak wydawał się być w świetnej formie - skoczył na odległość 131,5 m. Dalej od niego polecieli jedynie Norweg Sigurd Pettersen (138 m - nowy rekord szwajcarskiej skoczni) i Fin Janne Ahonen (135 m), którzy jednak mieli do dyspozycji wyżej położoną belkę startową. Nic więc dziwnego, że po pierwszym konkursowym skoku naszego mistrza z trybun - w dużym stopniu wypełnionych kibicami z polskimi flagami - rozległ się jęk zawodu. Małysz wylądował na 122. m, co dało mu na półmetku zaledwie dziesiąte miejsce. Prowadzenie po pierwszej serii objęli Janne Ahonen (128,5 m), Roar Ljoekelsoey (128,5) i Niemiec Sven Hannawald (127,5).

Lepsze są treningi

W drugiej serii oczekiwany przez polskich kibiców cud niestety się nie wydarzył. Adam Małysz skoczył wprawdzie lepiej, bo na odległość 124,5 m, ale było to stanowczo za mało, aby marzyć o miejscu na podium - jego najgroźniejsi rywale oddali niemal wszyscy skoki o długości przekraczającej 130 m. Najdalej poszybował Roar Ljoekelsoey, który wylądował na linii 136 m. - To niesamowite, naprawdę się tego nie spodziewałem! Jestem szczęśliwy! - cieszył się 27-letni Norweg, który przed tym sezonem pucharowe zawody wygrał wcześniej tylko raz, w Sapporo. A w tym dokonał tego już po raz drugi!

Małysz nie krył rozczarowania.

- W pierwszym skoku popełniłem wyraźny błąd - wybiłem się z progu za bardzo do przodu. Zdaje sobie sprawę, że brakuje mi regularności, na treningach skaczę o wiele lepiej. Nie wydaje mi się przy tym jednak, że - tak jak to niektórzy mi zarzucają - przesadziliśmy ostatnio z ilością skoków treningowych. To było potrzebne i jestem przekonany, że się to opłaci i już wkrótce także podczas zawodów będzie mi szło lepiej - tłumaczył Małysz.

Pozostali polscy zawodnicy nie zakwalifikowali się w sobotę do drugiej serii skoków - Tomisław Tajner skoczył w pierwszej rundzie na odległość 113,5 m, co dało mu 38. pozycję, a Marcin Bachleda ze swymi 98 m zajął ostatnie, 50. miejsce.

Po sobotnich zawodach Adam Małysz z 240 punktami spadł w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata na trzecie miejsce. Wyprzedzają go Roar Ljoekelsoey (288 pkt.) i Janne Ahonen (268 pkt.).

Chul poleciał głową w dół

Polak nie miał w Engelbergu okazji do rewanżu. Zaplanowane na niedzielę drugie zawody nie odbyły się z powodu złych warunków atmosferycznych. "Engelberg jest rajem" - reklamowe hasło szwajcarskiego kurortu - nie sprawdziło się: od rana padał śnieg z deszczem i wiał coraz silniejszy wiatr. Najpierw zrezygnowano z serii kwalifikacyjnej. Później przerwano pierwszą serię, po czym rozpoczęto skoki od nowa.

Jednak gdy skaczący z numerem 18. Koreańczyk Choi Heng Chul w spektakularny sposób rozbił się tuż po wybiciu z progu (jego trener w tym momencie odwrócił wzrok z przerażoną miną), było wiadomo, że zawody w tych warunkach nie mogą być kontynuowane. I rzeczywiście, kilka chwil później jurorzy podjęli decyzję o definitywnym ich przerwaniu.

- Ta decyzja była jak najbardziej słuszna. Śnieg, który pada, jest bardzo kleisty i hamował narty na rozbiegu. Skoczkowie nie byli w stanie uzyskać niezbędnej prędkości. Dlatego też, mimo że podnoszono belkę, skoki były coraz krótsze, dlatego upadł Koreańczyk - po prostu gwałtownie wyhamowało go na progu. Szkoda tylko, że nie rozegrano zawodów przed południem, kiedy pogoda była o wiele lepsza i kiedy prognozy mówiły, że po południu ma być tylko gorzej. No, ale wiadomo - transmisje telewizyjne wiążą ręce organizatorom. Szkoda - stwierdził po odwołaniu zawodów trener polskiej reprezentacji Apoloniusz Tajner.

Upadek Koreańczyka okazał się o wiele mniej groźny od tego, na jaki wyglądał. Lekarze początkowo obawiali się, że zawodnik ma uszkodzony kręgosłup, jednak po przewiezieniu go do szpitala nie wykryto żadnych innych poważnych kontuzji. Lekarze zapewnili, że Choi Heng Chul ze stłuczonym barkiem i poobijanymi mięśniami ud prawdopodobnie opuści szpital już w poniedziałek.

Kto wygra turniej Czterech Skoczni?
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.