Przed Tour de France: Rozmowa z Piotrem Wadeckim

- Nigdy nie przestałem wierzyć, że wystartuję w tegorocznym Tour de France. Czułem wsparcie najbliższych. Wspierali mnie też kibice. Byłem tym ludziom coś winny - mówi jeden z dwóch Polaków startujących w tegorocznym Tour de France Piotr Wadecki

Przed Tour de France: Rozmowa z Piotrem Wadeckim

- Nigdy nie przestałem wierzyć, że wystartuję w tegorocznym Tour de France. Czułem wsparcie najbliższych. Wspierali mnie też kibice. Byłem tym ludziom coś winny - mówi jeden z dwóch Polaków startujących w tegorocznym Tour de France Piotr Wadecki

W marcu 29-letni kolarz belgijskiej grupy Domo Farm-Frites na finiszu jednego z etapów Tirreno-Adriatico upadł i uderzył głową o asfalt. Z jego głowy strużkami lała się krew. Został odwieziony helikopterem do szpitala w Neapolu. Tam po operacji czaszki przez kilka dni znajdował się w stanie śpiączki. Treningi wznowił już kilkanaście dni po odzyskaniu przytomności. W ubiegłym tygodniu zajął drugie miejsce w prestiżowym wyścigu Dookoła Szwajcarii. Oprócz Wadeckiego w Tour de France pojedzie jeszcze Dariusz Baranowski z iBanesto.com.

Olgierd Kwiatkowski: Jak Pan zapamiętał poprzedni - swój pierwszy w karierze - Tour de France?

Piotr Wadecki: To wyścig inny niż wszystkie. Trwa trzy tygodnie. To decyduje o wielu rzeczach. W tak długim można nagle dużo zyskać, ale również ogromnie dużo stracić. Trzeba być więc być maksymalnie skoncentrowanym.

Mówił Pan przed zeszłorocznym Tour de France, że jedzie, aby zebrać doświadczenie. Jaki ma Pan cel w Wielkiej Pętli w tym roku?

- Jadę po to, aby wygrać etap, choć będzie o to ciężko. W wyścigu startuje 200 kolarzy, oni wszyscy mają przynajmniej takie same ambicje jak ja. Również chcą się pokazać w telewizji, zaistnieć na świecie.

Czy podobne założenia dotyczące Pana roli mają szefowie grupy Domo?

- Dokładna taktyka będzie ustalona na miejscu. W tej chwili założenia są takie, że liderami będą Richard Virenque, Axel Merckx bądź ja. Myślę, że rozstrzygnie się to dopiero po pierwszym tygodniu wyścigu. Virenque na pewno będzie walczył o wygranie klasyfikacji górskiej, ale niewykluczone, że o coś więcej. Oczywiście każde zwycięstwo etapowe jest nobilitacją dla grupy.

W ubiegłym tygodniu zajął Pan drugie miejsce w wyścigu Dookoła Szwajcarii. W 1993 roku trzecie miejsce w tej imprezie wywalczył Zenon Jaskuła, potem był trzeci w Tour de France. W zeszłym roku wyścig Dookoła Szwajcarii wygrał Lance Amstrong, potem wygrał Tour. Wnioski nasuwają się same...

- Wyścig Dookoła Szwajcarii jest traktowany jako bardzo dobry trening przed Tour de France. Podczas niego byłem w życiowej formie. Czułem się znakomicie. Wróciłem do Polski i niestety złapałem jakiegoś wirusa. Trenowałem, ale były to delikatne treningi. Czuję się już lepiej. Myślę, że w sobotę będę gotów do jazdy. Ale ta dobra forma nie będzie już taka, jaka powinna być.

W marcu przeżył Pan tragiczny wypadek na trasie wyścigu Tirreno-Adriatico, przeszedł operację czaszki. W sobotę startuje Pan w Tour de France. Może Pan w to uwierzyć?

- Nigdy nie przestałem wierzyć, że wystartuję w tegorocznej Wielkiej Pętli. Cięższe chwile przeżywała moja rodzina. Ale kiedy obudziłem się w szpitalu w Neapolu, miałem tylko obandażowaną głowę i nic mnie nie bolało. Nie czułem się źle. Nie byłem załamany. Nie został we mnie żaden uraz psychiczny. Już wtedy wiedziałem, że niedługo wsiądę na rower. Nie wyobrażałem sobie, że może być inaczej. Czułem wsparcie najbliższych i to w dużej mierze zadecydowało, że tak szybko zacząłem wracać do zdrowia. Wspierali mnie też kibice, dostałem mnóstwo listów i słów pocieszenia. Byłem tym ludziom coś winny. Dlatego musiałem wystartować w Tour de France również dla nich.

Tegoroczny Tour de France jest najkrótszy w ostatnich latach. Czy to cieszy kolarzy?

- To, że wyścig będzie krótszy o 200 kilometrów, nic dla nas nie znaczy. Liczy się skala trudności, na przykład liczba etapów górskich. A to się wiele nie zmieniło.

Czy Lance Armstrong wygra Wielką Pętlę po raz czwarty? Nie wystartuje przecież chyba jego najgroźniejszy rywal Niemiec Jan Ullrich.

- Zdecydowanie Armstrong powinien wygrać ten wyścig. Ale jego sytuacja nie będzie wcale łatwiejsza z tego powodu, że brak jest w peletonie Ullricha. W zeszłym roku o zwycięstwo walczyli bowiem dwaj kolarze, czyli dwie grupy. One kontrolowały wyścig. Teraz teoretycznie walczy o nie tylko Armstrong i US Postal, a to trudna sytuacja dla tej grupy, bo są sami przeciw wszystkim.

Kto może zagrozić Armstrongowi?

- Hiszpanie Joseba Beloki, Ivan Gonzalez de Galdeano, Oscar Sevilla, Santiago Botero. Wszyscy to zawodnicy, którzy doskonale jeżdżą na czas i w górach. Wspominałem już wcześniej o swoim koledze z grupy Virenque'u, a są jeszcze dwaj doskonali Amerykanie - Tyler Hamilton z duńskiej grupy CSC Tiscali i Levi Leipheimer z Rabobanku. Szczególnie ten drugi zawodnik jest teraz w świetnej formie i uważam, że zajmie miejsce w pierwszej trójce wyścigu.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.