Rozmowa z Pawłem Drumlakiem, rozgrywającym Pogoni

- Jeśli będą perspektywy na poprawę w Pogoni, to zostanę, szczególnie gdy pomyślę, że zagrałbym przeciwko Lechowi Poznań, prowadzonemu przez Bogusława Baniaka - mówi rozgrywający Pogoni Paweł Drumlak.

Rozmowa z Pawłem Drumlakiem, rozgrywającym Pogoni

- Jeśli będą perspektywy na poprawę w Pogoni, to zostanę, szczególnie gdy pomyślę, że zagrałbym przeciwko Lechowi Poznań, prowadzonemu przez Bogusława Baniaka - mówi rozgrywający Pogoni Paweł Drumlak.

To jeden z najbardziej utalentowanych polskich rozgrywających, od lat związany z Pogonią. Mówi się o nim, że jedną akcją bądź solowym rajdem może zdecydować o losach meczu.

Już kilka razy miał odejść do innego klubu. Wydawało się także, że będzie miał pewne miejsce w reprezentacji Polski. Tymczasem mundial na boiskach Korei i Japonii śledzi w Szczecinie.

Mariusz Kotowski: Oglądasz mistrzostwa w telewizji. Nie masz wrażenia, że brakuje Cię w reprezentacji Jerzego Engela?

Paweł Drumlak: To była decyzja trenera. Miał dużo czasu, by ją podjąć. Doszedł do wniosku, że moja osoba na tych mistrzostwach nie będzie potrzebna, a zważywszy, że w Pogoni nie miałem najwyższej formy, zagrałem słabą rundę i to chyba ostatecznie zdecydowało.

Przez długi czas nie miałeś szansy na sprawdzenie się w reprezentacji. Gdy byłeś w wysokiej formie, selekcjoner nie decydował się na powołanie Cię do reprezentacji. Taką szansę dostałeś w tym roku w towarzyskim meczu z Wyspami Owczymi. Rozmawiałeś o tym z Engelem?

- Nie. Nie rozmawialiśmy także o tym wcześniej, kiedy byłem w naprawdę dobrej dyspozycji. Ciężko jest powtórzyć dwa dobre sezony. Jednak zważywszy postawę, którą prezentowałem, po recenzjach mojej gry, które czytałem w gazetach, wydawało mi się, że mogę być sprawdzony w kadrze. Może nie powinienem zostać w niej na stałe, ale chciałem mieć swoją szansę.

Teraz nie byłem w stanie wykorzystać jej w meczu z Wyspami Owczymi. To było tylko zamknięcie ust dziennikarzom spekulującym, kto jeszcze ma dołączyć do kadry. Byliśmy w okresie przygotowawczym przed sezonem, więc co mieliśmy pokazać? Potrzebowaliśmy szansy. Przecież błąd, który popełnił Jacek Krzynówek w meczu z Hiszpanią, mógł go na zawsze wyeliminować z kadry [jego podanie przed polem karnym przejął gracz z Hiszpanii i zdobył gola. Polska przegrała 0:3 - red.]. Jednak miał szansę w innych meczach i wykorzystał ją.

Masz żal do Jerzego Engela?

- Nie. Mogę opierać się na słowach dziennikarzy, którzy słusznie zauważają, że czasami dyspozycja dnia nie wystarczy. Trzeba mieć tak jak w życiu znajomych, protekcję. Ja tego nie miałem. Wydawało mi się, że moją wizytówką będzie moja postawa na boisku. Nie twierdzę, że wielu zawodników gra w kadrze, bo ma układy, ale czasami o ich obecności w reprezentacji decyduje zbieg okoliczności. Myślę, że teraz pojechało kilku takich, którzy i tak nie wyjdą na murawę.

Jednak są ludzie, którzy uważają, że sam zaprzepaściłeś swoją szansę wyjazdu na mundial.

- Na pewno, ale nie wszystko zależało ode mnie. Myślę, że główny wpływ na to miał fakt, że nie mogłem swobodnie zmienić klubu, a przez to rozwijać się dalej. Trudno jest porozumieć się w tej sprawie z prezesem Sabrim Bekdasem, bo to sumy, które żądał za Radka Majdana czy za mnie, odstraszały kluby, które chciały nas zatrudnić.

Dwa lata temu mogłem przejść do Wisły czy Legii, ale sama długość kontraktu, jaki chcieli ze mną podpisać, powodowała zagrożenie dalszej kariery. Gdyby zgłosił się silny klub, zaraz prezesi żądaliby horrendalnych kwot za transfer, powołując się na konieczność zerwania kontraktu. Dobrym przykładem jest Radek Kałużny z Wisły, który miał duże kłopoty z przejściem do Energie Cottbus.

Czyli zdecydowała chłodna kalkulacja, a nie pieniądze?

- Tak, zwłaszcza że w Polsce nie można zarobić tak dużych pieniędzy jak na Zachodzie. Wielu zawodników, np. jak Mariusz Piekarski czy Marek Citko, szuka klubów na Cyprze czy w Chinach. Tam pieniądze są trzy-cztery razy większe niż w Polsce i gdyby to decydowało, już dawno wyjechałbym do takiego kraju.

Może jednak pozostanie w Pogoni było błędną decyzją? Na mistrzostwa pojechało kilku piłkarzy z Wisły i Legii, kto wie, czy także nie załapałbyś się do tego grona?

- Nie jestem osobą, która zastanawia się, co będzie w dalekiej przyszłości. Miałem propozycję z Wisły i rozważałem ją poważnie, Jednak wtedy zdobyliśmy z Pogonią wicemistrzostwo Polski i była naprawdę ogromna szansa na zrobienie kariery w Szczecinie. Gdyby nie zaistniały pewne okoliczności, mielibyśmy tu ciekawy zespół, z którego także można by dostać się do reprezentacji.

Jednak nawet gdy Pogoń grała dobrze, krytykowano Cię za brak zaangażowania w grę zespołu. Mówiono, że wybierasz sobie mecze, w których chcesz zaprezentować się lepiej.

- Takie bzdury wypowiadają ludzie, którzy mnie nie znają. Nie można przecież trenować przez cały tydzień i wyjść na boisko z postanowieniem: przyjeżdża Wisła, więc zagram lepiej, bo będę miał okazję się pokazać, a tydzień później będzie słabszy zespół, to odpuszczę. Nie ma czegoś takiego.

Trzeba pamiętać, że nie bez znaczenia był fakt, że nasze przygotowania do poprzedniego sezonu były nietypowe. Potem, w sezonie, tydzień nie dawał nam takiego okresu na regenerację sił. Rzeczywiście, wahnięcia formy były zbyt duże. Mnie wcześniej nie zdarzało się to tak często. Potrafiłem zagrać jedno dobre spotkanie i tak samo trzy kolejne. Powtórzę: te wahania formy były większe i stąd takie wrażenie, jednak posądzanie mnie o wybór meczów jest bezzasadne. Gdyby tak było, już dawno wyjechałbym ze Szczecina, grał w mocniejszym klubie, gdzie miałbym okazję pokazywać się częściej.

Jest wielu ludzi, którzy nam życzą dobrze, ale są i tacy, którzy nie są nam życzliwi i czyhają na nasze potknięcia. To boli, tym bardziej że jestem stąd, urodzony w Szczecinie, związany z miastem i klubem.

Druga połowa minionego sezonu była słabsza w waszym wykonaniu. Ostatecznie zajęliście ósme miejsce w ekstraklasie. Czy to dlatego, że Pogoń była "dziwnym" klubem?

- Może nie dziwnym, a źle zorganizowanym, tak jak wiele klubów w Polsce. Mamy dobrze poukładanych jedynie kilka klubów, choć i te nie funkcjonują tak, by można się było nimi chwalić na Zachodzie. Działają na tyle dobrze, że zawodnicy nie muszą sobie np. kupować butów do gry jak my w Szczecinie, ani martwić się, czy będzie czysty sprzęt na trening, czy w ogóle wyjdziemy na zajęcia. To jest smutne. Do końca nie wiedzieliśmy, czy wyjedziemy na obóz, czy ten zespół będzie nadal funkcjonować.

Nie dziwię się kibicom, że narzekają. Oni przychodzą na stadion, wymagając spektaklu, dobrej gry i za to płacą. Ale nie wszyscy śledzą to, co dzieje się w środku klubu. To sporadycznie wypływa na wierzch. A jest wiele przyczyn, które decydują o podejściu zawodnika do gry czy treningu. Są czasami zrezygnowani. Powinniśmy zajmować się grą, a jesteśmy prawnikami, praczkami i załatwiamy niemal wszystko.

Jednak potrafiliście zaskoczyć wszystkich swoją postawą w pierwszej części sezonu. Byliście skazani na porażki i degradację, a tymczasem na długo przed końcem rundy jesiennej zakwalifikowaliście się do grupy mistrzowskiej. Taki był plan?

- Gdyby spojrzeć na nazwiska - choć te nie są wykładnikiem, kto i jakie może zająć miejsce w grupie, jaką formę prezentuje i czyja drużyna jest mocna - zawodnicy, którzy grali w Szczecinie, zasługiwali, by zakwalifikować się do grupy mistrzowskiej. Nie dość, że byliśmy zgrani, to jeszcze niektórzy potrafili się doskonale rozwinąć. Sławek Olszewski osiągnął niesamowitą dyspozycję, Robert Dymkowski nie był egzekutorem, ale brał na siebie ciężar gry zespołu, a i my w środku nie byliśmy najsłabszą formacją w Polsce. Gdyby dokonać wnikliwej analizy poszczególnych zawodników w innych klubach, nie wypadlibyśmy najgorzej.

Większość z nas grała równo jesienią, zapewniliśmy sobie utrzymanie, ale potem wszystko się posypało. Jeśli człowiek idzie do klubu i słyszy, że się nic nie poprawi, nie ma perspektyw, traci wiarę w to, co robi. Brakuje motywacji. Jeśli musieliśmy sobie w zespole pożyczać pieniądze, to znaczy, że w klubie już było tragicznie. Człowiek szedł do domu i nie wiedział, co powiedzieć rodzinie.

Kibic jednak wie swoje i gdy widzi, że pod szatnią Pogoni parkują bardzo dobre auta piłkarzy, to w waszą biedę i krzywdę nie uwierzy.

- Czy to oznacza, że jeśli Luis Figo zarabia 50 mln dolarów rocznie, to sam ma wygrywać mecze? Nie możemy tak wnioskować. Wielokrotnie powtarzałem, że sumy transferowe krążące na polskim rynku nie są adekwatne do sytuacji w klubach. Można płacić Figo gigantyczne pieniądze, ale on wychodzi na boisko i stwarza spektakl. Nawet jeśli nie jest w dobrej formie, potrafi zagrać tak, że ludzie są zauroczeni. U nas tego nie ma.

W pewnym momencie sumy kontraktów, choćby takie jak w Pogoni, wykańczały kluby. W naszym doprowadził do tego pan W. [trener Janusz Wójcik, doradca prezesa klubu Sabriego Bekdasa - red.]. Pieniądze były takie, że można było żyć przez kilka lat ponad stan. Teraz prezes Bekdas zastanawia się, gdzie zgubił te pieniądze. Jednak prezes płacił bardzo dużo i były wyniki. Zdobyliśmy wicemistrzostwo Polski, ale wtedy nikt nie wytykał, że Grzegorz Mielcarski czy Paweł Drumlak podjedzie pod szatnię fordem fokusem i to mu się nie należy. Stworzono nam warunki, a my odwdzięczyliśmy się tym, na co ludzie czekali kilkanaście lat.

Jednak potrafię także zrozumieć pytania kibiców. Bo jeśli ktoś ciężko pracuje od 8 rano i ma niecałe 800 zł pensji, a słyszy, że zawodnik domaga się swoich powiedzmy 5 tys. zł, czyli wielokrotności jego kilku poborów, ma prawo pytać: "Co oni jeszcze chcą?". Jednak wszystko jest uzależnione od wyników.

Na razie nie wiadomo, czy Pogoń odzyska stabilizację finansową, czy w klubie znajdą się pieniądze. Nadal myślisz, żeby tu zostać? Górę wezmą sentyment do klubu i rodzina czy pieniądze?

- Jedno i drugie. Zostałem tu, bo jestem domatorem. Moim marzeniem była gra w Pogoni i kiedy się do niej dostałem, myślałem, że zakończę karierę choćby tak jak Mariusz Kuras - właśnie w Pogoni. Rezygnowałem z przenosin, bo wiązałem swoją karierę z Pogonią. Łudziłem się, że może być lepiej. Po co zmieniać coś, co ma być dobre? Jednak normalnie było przez rok i teraz znów jest taka sytuacja jak przed kilkoma laty. Mam rodzinę i muszę się o nią martwić. Nie będę grał długo w piłkę i muszę myśleć teraz o nich. Jednak pieniądze nie są najważniejsze. Jestem głodny sukcesów.

Jeśli będą perspektywy na poprawę w Pogoni, to zostanę, szczególnie gdy pomyślę, że zagrałbym przeciwko Lechowi Poznań prowadzonemu przez Bogusława Baniaka.

Czyli ciągle szukasz pracodawcy?

- Muszę. Przekładanie kolejnych terminów, obiecywanie, że za tydzień, za miesiąc, rok będzie lepiej, to żaden argument. Nie jest tak, że z Drumlakiem nie można się dogadać, bo żąda nie wiadomo jakich sum, ale przypuszczam, że większość chłopaków nie będzie chciała grać za 2-3 tys. zł. Niewielu zostanie. A słysząc obietnice i zwodzenia szefostwa klubu, mam obawy, że nawet takich pieniędzy można nie dostać.