F1. Czy Ferrari powinno być ukarane?

- Nie można zakazywać zespołom manipulowania wynikiem - każda ekipa robi to w garażu lub alei serwisowej. Ten, kto zaprzecza, jest kłamcą - mówi były kierowca David Coulthard. W debacie nad niedzielną decyzją Ferrari świat Formuły 1 jest jednak podzielony

Wyścig o Grand Prix Niemiec ułożył się dla Ferrari świetnie - Felipe Massa i Fernando Alonso wyprzedzili na starcie Sebastiana Vettela z Red Bulla i pewnie zmierzali po podwójne zwycięstwo. Prowadził Massa, na którego naciskał Alonso, ale Hiszpan nie był wystarczająco szybki, aby wyprzedzić kolegę z zespołu.

Na 47. okrążeniu Massa otrzymał jednak wiadomość, która nie bezpośrednio, ale znacząco sugerowała przepuszczenie Alonso. Brazylijczyk dwukrotnie opóźnił zmianę biegu na wyższy, po wyjściu z zakrętu nr 6 odpuścił gaz i pozwolił się wyprzedzić.

Światem Formuły 1 wstrząsnęło. Tzw. team orders, czyli polecenia zespołu, są zakazane od ośmiu lat - w Grand Prix Austrii w 2002 roku Rubens Barrichello dostał od szefów Ferrari wyraźny nakaz oddania pozycji lidera Michaelowi Schumacherowi. Kibice wybuczeli Niemca na podium, Ferrari zapłaciło milion dolarów kary, a zespołom zakazano wydawania tego typu poleceń.

W ostatnich sezonach było jednak wiele przypadków, w których zespoły manipulowały przebiegiem wyścigu, aby osiągnąć preferowany przez siebie rezultat. Kolejność kierowców zwykle zmieniano jednak subtelnie - w alei serwisowej lub poprzez skorygowanie taktyki.

Po zamianie miejsc Massy i Alonso rywale Ferrari w mistrzostwach są oburzeni - Christian Horner z Red Bulla nazwał działanie włoskiej ekipy "najjaskrawszym poleceniem zespołu, jakie widział", a Nick Fry z Mercedesa przypomniał: - Fani chcą oglądać sportową walkę o zwycięstwo. Show zadowala kibiców, którzy przyciągają sponsorów. To dzięki nim możemy utrzymywać zespoły.

Obaj panowie zapomnieli jednak, że ich ekipy też stawały ostatnio po stronie jednego z kierowców - Red Bull faworyzował Vettela kosztem Marka Webbera, a zeszłoroczny Brawn (obecnie Mercedes) kilkakrotnie "przeszkadzał" Barrichello w nawiązaniu walki o tytuł z Jensonem Buttonem. McLaren, który unika publicznego wypowiadania się o sytuacji z GP Niemiec, w poprzednich sezonach ewidentnie faworyzował Lewisa Hamiltona kosztem Heikkiego Kovalainena.

I nic w tym dziwnego - mówi wielu ekspertów. Formuła 1 to sport, ale też biznes i polityka. Szczegóły kontraktów Alonso i Massy są opinii publicznej nieznane, a niewykluczone, że są w nich zapisy precyzujące zachowanie się kierowców w takich sytuacjach. Np. taki, który mówi, że zawodnik z niższej pozycji w mistrzostwach musi ustąpić temu, który ma większe szanse na tytuł. Różnica punktowa między Alonso i Massą już przed wyścigiem była zdecydowanie na korzyść Hiszpana.

- Gdybym był na miejscu szefów Ferrari, postąpiłbym tak samo - mówi były kierowca F1, obecnie ekspert BBC Martin Brundle. - Mieli za sobą kilka nieudanych wyścigów i musieli jak najszybciej pozwolić Alonso na powrót do walki o tytuł. Potrzebowało tego Ferrari, ale także Formuła 1.

David Coulthard, kolejny ekspert BBC z przeszłością w F1, dodał: - Dyskusja nad zasadnością poleceń zespołu jest absurdalna. Nie można zakazywać zespołom manipulowania wynikiem - każda ekipa robi to w garażu lub alei serwisowej. Ten, kto zaprzecza, jest kłamcą.

- Z zakazem wydawania team orders jest jak z powtórkami wideo podczas piłkarskich mistrzostw świata - trzeba zmienić zasady - dodał Coulthard.

Zdecydowane stanowisko zajął też Schumacher, który w trakcie kariery w Ferrari był ewidentnie faworyzowany przez zespół: - Byłem za to krytykowany, ale po co my tu w końcu jesteśmy? Celem jest mistrzostwo, a zdobyć je może tylko jeden kierowca.

- Jeśli na koniec sezonu przegrywasz tytuł o punkt, zadajesz sobie jedno pytanie: Dlaczego nie zrobiłeś wcześniej wszystkiego, aby zminimalizować ryzyko wystąpienia takiej sytuacji? Zdarzało się to w ostatnich latach i wszyscy to akceptowali - mówi Schumacher. Niemiec ma rację - w finałowym wyścigu sezonu 2007 w Brazylii niemający już szans na tytuł Massa przepuścił w końcówce kolegę z Ferrari Kimiego Räikkönena. Rok później to Fin oddał pozycję Massie w przedostatnim wyścigu. W obu przypadkach były to zachowania tak oczywiste, że nikt ich nie kwestionował.

Z drugiej strony, kiedy w 2008 roku Robert Kubica przegrał o punkt podium mistrzostw z Räikkönenem, pojawiły się sugestie, że w przedostatnim wyścigu sezonu Nick Heidfeld powinien Polaka przepuścić. Dla większości komentatorów to też było oczywiste.

Hipokryzja wyścigowego środowiska jest widoczna, ale Ferrari też jest winne nagonki na siebie, bo mogło stworzyć przynajmniej pozory walki o pierwsze miejsce. Z drugiej strony przypadek Red Bulla, którego kierowcy sprowokowali kolizję między sobą, jadąc po dublet w GP Turcji, mógł być dla Włochów wystarczającą przestrogą przed bratobójczym wyścigiem.

Co czeka teraz Ferrari? Włoski zespół już zapłacił 100 tys. dolarów, czyli maksymalną karę, jaką mogli wymierzyć sędziowie wyścigu, a w sierpniu stanie przed Światową Radą Sportów Motorowych. Ferrari może spotkać nawet wykluczenie z mistrzostw, choć bardziej prawdopodobne jest zawieszenie zespołu na jeden lub kilka wyścigów. Możliwe, że niedzielne wyniki Alonso i Massy zostaną anulowane.

Ale czy słusznie?

Team orders są złe - Jenson Button >

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.